Strona główna

piątek, 9 września 2016

Jastrzębie - Rozdział 40.



Nie mogłam tu zostać. Gdyby nie Bąbel spakowałabym nas i jeszcze dziś wrócilibyśmy do miasta. Najgorsze były wyrzuty sumienia i to, co nagle zaczęłam sobie uświadamiać. Ten zimny gnój miał rację. Nie miałam prawa wchodzić pomiędzy nich. Wiedziałam, że zależało mu na bracie, a ja byłam tylko przeszkodą. Byłam też egoistką, bo chciałam mieć Sebastiana tylko dla siebie, choć dobrze wiedziałam, że przy mnie czekało go tylko smutne pasmo wyrzeczeń.


– Roska! Roska, jesteś na górze?

Zaniepokojony głos matki wyrwał mnie z rozmyślań.

– Jestem, już schodzę...

Spojrzałam na komórkę i postanowiłam oddzwonić do Kaśki po kolacji.

Od wczoraj się do mnie dobijała, a ja żyłam wsią i byłam w zupełnie innym świecie.

– Co się stało? – zapytałam, zbiegając po schodach.

– Trzeba przebrać i wykąpać tego urwisa...

– Nie mów tylko, że narobił w majtki... – Wbiegłam do łazienki i spojrzałam na umazanego po pachy Bąbla.

– Cuchnie. – Wykrzywiłam nos.

– Jak diabli. Tylko na chwilę spuściłam go z oka, dosłownie na moment... – tłumaczyła się, zdejmując mu ubranie. – A ten już upodobał sobie końskie kupy i w dodatku nie chciał z nich wyjść. Piotr chciał umyć go u siebie, ale naprawdę poczułam się niezręcznie... No i co zrobiłeś? – Chwyciła Marcina za ramiona, a on tylko się wyszczerzył i spojrzał na mnie jak prawdziwy łobuz.

„Mój łobuz" – zaśmiałam się w duchu, widząc zniesmaczoną minę Maryśki.

– Napuszczę wody...

– Ja to zrobię. Przynieś jakieś ubranie na zmianę – poleciła.

...

Siedzieliśmy w sadzie. Jacek przyniósł zielone, dziwnie pachnące i dymiące spirale, które rozwiesił na gałęziach jabłoni, a matka zapaliła na stoliku świece. To wszystko miało odstraszyć uporczywe komary, ale mnie i tak co chwilę jakiś kłuł to w nogę, to w ramię. Były na tyle upierdliwe, że kąsały nawet po twarzy. Przyglądałam się dwóm kolegom Jacka i nie uszło mojej uwadze, że oni również od czasu do czasu dziwnie na mnie zerkali.

– O czym myślisz? – zapytał Sebastian, który zdążył pochłonąć już dwa kawałki ostro przyprawionej karkówki.

– O niczym, po prostu odpoczywam – odpowiedziałam, siląc się na lekki uśmiech.

– Za tydzień moglibyśmy razem gdzieś wyjechać... – odezwał się niespodziewanie Adam.

On dla odmiany nie zjadł ani kawałka mięsa, ale za to zasmakowała mu sałatka.

piątek, 2 września 2016

Jastrzębie - Rozdział 39.



Strach podstępnie zawładnął moim ciałem i zdezorientował. Bałam się obejrzeć za siebie, a byłam już rozpędzona, lecz w końcu musiałam to zrobić. Zerknęłam przez ramię i wówczas poczułam ból w ramieniu, nadziewając się na wystający z drzewa suchy kikut, ale dopiero tępe uderzenie w głowę powaliło mnie na ziemię.

Upadłam jak długa. Zanim jednak straciłam przytomność, zdołałam zamglonym wzrokiem uchwycić stado spłoszonych saren, zbiegających pędem ze zbocza i usłyszeć za sobą plusk wody, wzburzonej przez rozbryzgujące strumień kopyta...



– ... znajomo, to ona?


– Bądź cicho... Całe szczęście, że oddycha... Cholera, co ci strzeliło do głowy?

– Przenieśmy ją...

– Nie! Nie wiemy, czy czegoś sobie nie uszkodziła. Masz telefon przy sobie?

– Nie mam.

– No to super, idioto... Leć do mojego auta, masz kluczyki. Komórka jest w schowku. Zadzwoń po karetkę i nakieruj ich na drogę wylotową, będzie bliżej...

– Nie mogę...

– Co? Co ty pieprzysz? Zasuwaj, ale już!

– Idę... idę...

Słyszałam całą rozmowę, ale nie wiedzieć dlaczego bałam się otworzyć oczy. Sama rozmowa też była dziwna, jakby toczyła się gdzieś daleko i docierała do mnie wraz z echem. Głowa pulsowała i piekła mnie skóra. Odczuwałam ból, ale to chyba dobrze?

Gdyby nie on z pewnością zaśmiałabym się ze swojej naiwności. To było tylko stado saren, a ja... czego się spodziewałam? Hordy goniących mnie tubylców? Gdybym nie biegła, nie zderzyłabym się z drzewem, prawda? Czy to było drzewo, czy naprawdę zostałam uderzona? Myśli kłębiły się w obolałej głowie i ponownie ogarnął mnie niepokój.

Ktoś lekko pociągał za moje włosy, wybierając z nich szeleszczące liście... Potem odgarnął przyklejone do czoła kosmyki i zdjął z policzka jakieś paprochy...

Powieki rozluźniły się i pojawiła się różowa poświata. Zamrugałam, reagując w końcu na światło i dotyk. Nabrałam głębiej powietrza i skrzywiłam się.

– Leż i postaraj się nie ruszać... – Usłyszałam tym razem wyraźnie, tuż nad sobą.

Nie poruszając głową, skierowałam wzrok na pochyloną postać. Obraz wyostrzył się i pociemniał.

Jastrzębie - Rozdział 38.



Znowu miałam niepokojący sen. Oczywiście mało co z niego pamiętałam, ale obudziłam się cała w strachu i spocona. Marcin też już nie spał. Siedział cichutko obok mnie i poruszał ustami, jakby rozmawiał sam ze sobą.

– Dzień dobry, co tam Bąbelku? Mów głośniej, bo nic nie słyszę... – mruknęłam zaspanym głosem i uśmiechnęłam się do niego, natychmiast zapominając o koszmarze.

Miałam dwa nieodebrane połączenia. Jedno od Kaśki, a drugie z prywatnego numeru, oraz SMS od Młodego. Bardzo... pobudzający, nie powiem.

– Eee... – Załączył syrenę i lekko poróżowiał na twarzy...

– No to idziemy eee... – Przeciągnęłam się i odrzuciłam kołdrę.

...

– Dałabyś już spokój, co? – marudziła matka, obierając ziemniaki.

– O co ci znowu chodzi? – Obruszyłam się.

– Patrzysz na mnie, jakbym wyrządziła ci jakąś krzywdę. Czy nie możesz choć raz pomyśleć o mnie? Czy to źle, że w końcu jestem w stanie wam pomóc?

– Ty? Przy pomocy jego pieniędzy? Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Już ci mówiłam, prędzej pójdę pod most, niż pozwolę sobą manipulować – oznajmiłam stanowczo.

– Most? Mogłabyś iść, oczywiście, ale nie zachowuj się tak, jakbyś była sama na tym świecie, bo masz jeszcze dziecko. Jego też weźmiesz pod ten most?

– Wiesz, czego nie potrafię zrozumieć? Że adoptowali Sebastiana i żył w ich rodzinie tyle lat, a mimo to, chcą go wydziedziczyć, a ja... nie miałam pojęcia o swoim pochodzeniu, nawet nie znałam Jastrzębi, a Adam bez mojej wiedzy uwzględnił mnie w swoim testamencie. – Świadomie zmieniłam temat, przyglądając się jej uważnie. – Powiedz mi, o co tu chodzi?

– Pytasz, jakbyś była upośledzona. To chyba normalne, skoro jesteś jego rodzoną córką. Co w tym złego? Nie zdajesz sobie sprawy, jak jest w innych rodzinach. Niektórzy biją się o spadek, bo im się to należy do cholery jasnej, a ty kręcisz nosem i unosisz się dumą! – Wybuchła.

– Nie wydzieraj się...

– Mogę się wydzierać, ile wlezie, mam po dziurki w nosie te twojej poprawności... – Cisnęła nożem do zlewu i wytarła ręce.

– Straszysz Bąbla... – Zerknęłam na niego i zauważyłam, że wlepiał w Marysię rozszerzone ze strachu oczy.

– Przepraszam... Oj, oj... Babcia ma dziś nerwy, nie przejmuj się... – Westchnęła i zgarnęła go z podłogi. – Po obiedzie pójdziemy do koników, tak? – Próbowała zmienić ton głosu i ukryć zdenerwowanie.

– Nie jest mi przykro, że nie odziedziczyłam po tobie wyrachowania – wymsknęło mi się, na co zgromiła mnie ciętym spojrzeniem, spod zmarszczonych brwi.

– Naprawdę, jesteś... idiotką, czy tylko udajesz? – warknęła. – Chcesz od nowa mnie rozliczać? Poczekaj... Myślisz, że ułożysz sobie życie z tym dzieciakiem i małym na dokładkę? Uwijecie sobie ciepłe gniazdko i będziecie wiecznie pławić się jak pączki w maśle, odwiedzając go od czasu do czasu w domu dziecka? Powiem ci coś...

Jastrzębie - Rozdział 37.



– Gdyby nie było tak późno, wzięłabym Bąbla i wróciła do miasta... Boże, to jakiś cyrk... – jęknęłam, spoglądając w niebo.

– Poczekaj, nie pędź tak... – Dogonił mnie i chwycił za rękę.

– Jestem ci wdzięczna, naprawdę, że mi o tym powiedziałeś. A ta wyrachowana żmija, tylko ostrzy pazury...

– Twoja matka, może o niczym nie wiedzieć. Wątpię, żeby od razu się jej tym pochwalił. Myślę, że będzie to przed nią ukrywał, tak długo, jak się da...

– Hej, a właśnie... Powiedz mi, co jest z twoją... z Magdą? Ona też jest chora, prawda? – zapytałam, mając już dość tych podchodów.

– Magda? – Zdziwił się. – Nic o tym nie wiem. – Wzruszył ramionami.

– Mogłam się tego domyślić... Je zu, jaka ja jestem głupia i naiwna.

– Nie mów tak. Nie lubię, kiedy tak o sobie myślisz. Wcale taka nie jesteś...

– Daj spokój! – podniosłam głos. – Od początku taka byłam. Nawet... kiedy się poznaliśmy... – Wyrwałam rękę i wcisnęłam obie do kieszeni. – Nie traktowałam cię poważnie. Ja... przespałam się z Maćkiem... kilka razy... – wydusiłam, sama nie wiedząc, po co to robię.

– Przestań...

– Zrobiłam to...

– Przestań...

– Chciałam ci o tym powiedzieć, ale nic więcej między nami nie było, bo jego też nie traktowałam poważnie. Potem...

– Przestań, prosiłem cię. – Chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

Staliśmy dokładnie pod latarnią i patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy dopiero co się spotkali i nigdy wcześniej nie widzieli. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, co takiego we mnie widział i dlaczego uparł się być ze mną, a nawet chciał razem zamieszkać...

– Powiedz mi coś... Czy ty... – zamilkłam, bo to pytanie okazało się trudniejsze niż myślałam.

– Powiem ci, nawet jeśli nie czujesz tego, co ja – wszedł mi w słowo.

...

To był impuls. Napięcie, które oboje poczuliśmy, gdy tylko opuściliśmy mój stary dom. Prowadził mnie w ciemnościach za rękę, po wyłożonej betonowymi kratami drodze, a pomiędzy nami przepływał trudny do zniesienia prąd. Z daleka ujrzałam oświetlony dom, nieco mniejszy, ale za to wyższy niż ich willa w mieście. Na podwórzu stał samochód Jacka, a na nasze powitanie wybiegły dwa małe kundelki. Nawet zbytnio nie szczekały, za to doberman, którego miałam okazję już poznać, rzucał się w boksie jak wściekły.

– Tędy... – Pociągnął mnie za jakieś ogrodzenie z siatki i usłyszałam w oddali rżenie koni, a zaraz potem poczułam ich zapach.

– Dokąd idziemy...? – Zaniepokoiłam się i niechcący potknęłam, kiedy dosyć mocno szarpnął mnie za rękę.

– Ochrzcimy nasz samochód – odpowiedział tajemniczo.

– Co zrobimy...?

– Nie jest jeszcze na chodzie, ale to będzie „killer" szos. Zobaczysz... – wydyszał i po chwili ujrzałam stojącego pod drewnianą stodołą d i a b ł a.

Jastrzębie - Rozdział 36.



Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę kolację. Matka rozmawiała z Adamem o pracach na farmie, jakby miała w tym jakiś swój interes, a ja, siedziałam obok Sebastiana i męczyłam się z Bąblem, który za wszelką cenę, chciał dostać się do Jacka. Za chiny nie wypuściłabym go do tego diabła, nie chciałam nawet, żeby go dotykał. Jacek rzucał na nas oczami, wciskając w siebie jajka z majonezem, przegryzając je ciemnym chlebem. Obserwowałam, jak pochłaniał czerwoną paprykę pokrojoną w paski, chrupiąc przy tym na głos, a wszystko to, z lodowatym wyrazem na twarzy.

„Psychol jak nic" – pomyślałam.

– Nic nie zjadłaś...

– Najpierw muszę zmusić tego marudę. – Przeniosłam wzrok na Sebastiana, który też przyglądał się bratu.

To było dziwne.

„Każdy sobie, każdy na innej planecie" – zauważyłam w myślach.

„To pewnie były te kompromisy, o których mówiła Maryśka. Skupiała całą uwagę na Adamie i olewała resztę, ale oczywiście byliśmy ważni, chciała nas tutaj, bla, bla, bla i inne bzdury" – psioczyłam w duchu, utrzymując łagodny wyraz twarzy, na któreś z kolei kopnięcie Bąbla...

A właściwie... to dlaczego do diabła miałam udawać, że jest wszystko w porządku? Dlaczego miałam się wstydzić?

– Jeszcze raz mnie kopniesz, a spakuję cię i jutro odeślę z powrotem, zrozumiałeś? – ostrzegłam, wypowiadając powoli każde słowo.

Nastąpiła cisza i zrobiło mi się nieswojo i niezręcznie. Bolały mnie już kolana, a noga pulsowała i z pewnością miałam tam już spory siniak.

– Przepraszam, nie przeszkadzajcie sobie. Nic już w niego nie wcisnę, więc idę go umyć i przebrać do spania. – Podniosłam się, starając zachować spokój, ale nie zdołałam powstrzymać napływających do oczu łez.

– W szafce znajdziesz ręcznik i... – Matka zawiesiła głos.

– Mam wszystko, czego mi trzeba, nie rób sobie kłopotu – odparłam na odchodnym, czując napięcie za plecami.

...

– Bummm... bum... tlup... tlup... – bełkotał pod nosem Marcin.

W końcu jakiś plus. Nie marudził przy kąpieli i nawet sam próbował się myć, przy okazji oczywiście włożył namydlone palce do buzi i puścił kilka baniek.

– Tlup! – podniósł głos i dopiero dotarł do mnie sens tego słowa.

– Trup? A skąd ci trup przyszedł do tej głowy, co? – Uśmiechnęłam się i połaskotałam go w stópki.

– Tlup... ja widziaem tammm... – wskazał rączką na drzwi i po raz pierwszy usłyszałam z jego ust całe zdanie.

Jastrzębie - Rozdział 35.



– Gdzie goście? – zapytał Młody, na co wstrzymałam oddech i wytężyłam słuch.

– Mały śpi, a Dzikuska pewnie uciekła jak zwykle... – odpowiedziała z głębi domu Maryśka.

– Streszczaj się, będę czekał w samochodzie – Usłyszałam też lodowaty pomruk.

„Diabeł tu był...!" – spięłam się, rozpoznając jego głos.

Na pukanie do drzwi ze strachem spojrzałam w lustro. Miałam zaczerwienione policzki i plułam sobie w brodę, że wlałam w siebie marysinego „sikacza".

– Już wychodzę... – wymamrotałam i przygładziłam roztrzepane włosy.

Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Sebastiana. Stał bez koszulki, którą trzymał w ręku, a po jego twarzy i brzuchu spływał pot.

– Cześć – przywitał się z błyskiem w oku.

– Hej... Co tam przytargaliście? – zapytałam, opierając się o drzwi.

– Nocleg dla... Marcin, tak? – Uśmiechnął się niepewnie.

– I tak będzie spał ze mną – ucięłam od razu.

– Jesteś pewna...? – Zerknął przez ramię, a potem podszedł do mnie i zaatakował gorącym oddechem.

Pachniał słońcem, lasem i potem, który z chęcią bym z niego zmyła, gdybyśmy byli u mnie.

– Jestem... – odpowiedziałam szeptem, czując płomienie na policzkach.

– Fajnie, że jesteś... Twoja matka zaprosiła nas na kolację. Musimy potem pogadać. – Przysunął się i cmoknął mnie w ucho, aż w nim zadzwoniło.

– Masz, rację. Pogadamy sobie... – mruknęłam przez zęby, szczypiąc go lekko w brodawkę.

– Dziękuję za pomoc... Co ja bym bez was zrobiła... Pamiętajcie, że wieczorem kolacja... – Z pokoju obok wyłoniła się matka, ale na nasz widok od razu się wycofała.

– Nie ma za co. Przyjdziemy na pewno – odpowiedział Młody, po czym ukradkiem zrobił to samo, co ja jemu i szybko zwiał, zanim zdołałabym mu oddać.

– Naprawdę... Nie musicie skrywać się u mnie po kątach... – Usłyszałam jej parsknięcie.

– Po co ci tej fotel? – zapytałam, wchodząc do jej pokoju.

– Adam miał go przywieźć wcześniej, ale nie wiedzieliśmy, czy w ogóle przyjedziesz... Chyba nie chcesz cisnąć się z maluchem w jednym łóżku? A jak zmoczy się albo zrobi coś gorszego? – Spojrzała na mnie, po czym wyciągnęła z szafy komplet pościeli oraz cienki koc i rzuciła na łóżko.

Miała rację. Akurat nad tym się nie zastanawiałam. Prawdę mówiąc, odkąd wyjechaliśmy z placówki, nie robił ani razu siku. Był już dużym dzieckiem i miałam nadzieję, że problemów z moczeniem nocnym nie będzie, aczkolwiek będąc w domu dziecka, co drugi wychowanek sikał w łóżko, a czasem nawet zdarzało się to o wiele starszym...

Jej sypialnia w porównaniu z resztą domu prezentowała się wyjątkowo skromnie. Proste drewniane łoże, po obu stronach wezgłowia małe stoliki na wysoki połysk, szafa i komoda do kompletu. Na komodzie stało obrotowe lustro zastawione kosmetykami. Ściany i sufit pomalowała na biało, a w oknach nie było nawet firanek, tylko ciemnobrązowe rolety pasujące kolorem do mebli.

– Przeniosłaś sypialnię i zmieniłaś meble – stwierdziłam.

– Tak... – Westchnęła. – Stare już się wyeksploatowały, a sypialnię przeniosłam, bo nie mogłam znieść sąsiada dowcipnisia. Za każdym razem, jak wyjeżdżał gdzieś wieczorem, świecił mi długimi po oknach... Ma taki duży terenowy samochód... Wiesz, z takimi światłami u góry. – Zmieszała się i poprawiła włosy, po czym zgarnęła pościel i podeszła do okna.

„Ha! Spałaś z nim..." – zaświtało mi w głowie.

piątek, 26 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 34.



Kiedy Adam wypakował nas i się pożegnał, matka puściła Marcina i poszła zamknąć bramę. Oczywiście Bąbel poszedł za nią jak kot...

Nie podobało mi się to, ale przestałam myśleć o sobie. Chciałam, żeby dobrze się czuł, a tu było tyle miejsca, ogród... sad... huśtawka...

Dopiero po chwili, gdy spojrzałam na dom, zauważyłam na dachu dwa zamontowane okna...

– Co zrobiłaś ze strychem? – zapytałam zaskoczona.

– Chodź, to sama zobaczysz – odpowiedziała tajemniczo, chwytając za torbę Marcina.

Wzięłam plecak i poszliśmy na podwórko. W mieszkaniu obok, gdzie była kiedyś biblioteka dostrzegłam puste okna bez firanek.

– A z nimi, co się stało? – Wskazałam na nie ręką.

– Babcia zmarła, dwa lata temu, nie mówiłam ci? A dziadka wzięli do domu starców, gdzie po kilku miesiącach poszedł w jej ślady.

– A biblioteka?

– Bibliotekę przeniesiono do świetlicy. Cała połowa stoi pusta od dłuższego czasu – wyjaśniła, stawiając torbę przy nodze.

Schody, na których przesiadywałam w dzieciństwie, a nawet samo podwórko wydawały się teraz takie małe po tylu latach. W oddali za ogrodzeniem niemal pod samym lasem pasły się konie...

– A te konie, to czyje?

– Jacka...

„Co kurwa?" – otworzyłam buzię ze zdziwienia.

– A kto się nimi zajmuje? Ty?

– Zwariowałaś? – Zareagowała energicznie. Swojego mam wystarczająco do ogarniania, a jemu pomaga taki jeden wojskowy, co się tu ożenił. Ma drugie stado i nawet dwa kucyki – odpowiedziała wesoło. – Kucyki, widziałeś kiedyś kucyki? – Matka zwróciła się do Bąbla, po czym wzięła go ponownie na ręce i wskazała ręką na konie.

Dom wyglądał lepiej, niż go zapamiętałam. Był odmalowany, weranda przebudowana, a w miejscu, gdzie kiedyś stała komórka, został tylko gruby, pociągnięty ciemnym olejem słup obwieszony pelargoniami. W stodole ktoś wymienił wrota i wstawił małe plastikowe okna gospodarcze.

Za płotem znajdował się ten sam kurnik z czerwonej cegły, a w ogrodzonym siatką wybiegu, grzebały się kury i dreptały kaczki. Ogród warzywny nie był tak duży, jak ten z kwiatami.

„No kto by pomyślał, że matka, która kiedyś miała dwie lewe ręce, będzie tak gospodarzyć..." – zamyśliłam się.

– Nie stój tak, tylko właź do środka. Zanim was ulokuję, odgrzeję barszczu... – odezwała się i z Bąblem na rękach ruszyła przodem.

Zgarnęłam torbę i z językiem na wierzchu, poszłam za nią.

Zostawiłam bagaże na werandzie i skierowałam się do kuchni. Wewnątrz słodko pachniało śliwkami z cynamonem i warzywami. Marcin od razu wlazł pod duży biały stół i zaczął kierować swoją niebieską „bombą".

– A ty... naprawdę z tym młodym się prowadzasz, czy to tylko takie, wiesz... – Odwróciła się od kuchni i zerknęła na mnie, nie przestając mieszać w garnku.

– Dlaczego cię to interesuje?

– Interesuje, bo to syn Adama i to chyba nie jakaś tajemnica, co...? – skwitowała.

– Ty miałaś i pewnie nadal masz przede mną wiele tajemnic. – Odbiłam piłeczkę.

– Wiesz, że Adam o mało zawału nie dostał? Myślał, że ty z Jackiem...

– Proszę, cię. – Przerwałam jej. – Nie zaczynaj, bo nie mam nic wspólnego z tym psycholem – dodałam z naciskiem, rozglądając się po kuchni.

Jastrzębie - Rozdział 33.



Dojechaliśmy planowo, choć w mieście zaskoczył nas spory ruch jak na tę porę. Szybko się okazało, że całemu zamieszaniu winne było wesołe miasteczko, które już z daleka kusiło swoimi atrakcjami.

Gdy tylko przejechaliśmy przez bramę placówki, zauważyłam przed budynkiem grupkę jakichś ludzi, a wśród nich dyrektora. Nie trudno było się domyślić, że byli to obcokrajowcy. Nie tylko po strojach, ale także po kolorze skóry. Jedna z kobiet, była bardzo wysoka i szczupła. Miała ciemną karnację i wianek z kwiatów na głowie. Cudnie.

Zaparkowaliśmy na placu, tuż obok wielkiego autokaru. W sumie były trzy i stały obok siebie. Od razu przypomniałam sobie swój pobyt w domu dziecka i podobną wymianę. Nawet chłopaka, z którym po raz pierwszy się całowałam i zapaliłam papierosa. Żeby było śmieszniej, też był ciemnoskóry i przez jakiś czas, nawet ze sobą korespondowaliśmy...

To były czasy. Przychodził do mnie do pokoju i ze słownikiem w ręku, wymykaliśmy się na strych. Czasem zaczajał się w nocy, kiedy „nocka" robiła obchód w innych grupach i chował się pod moim łóżkiem. Zazdrosne dziewczyny w końcu nakablowały na nas i Aisa dostał zakaz wchodzenia na nasze piętro. W dzień jego wyjazdu płakałam, dławiąc się dymem z jointa, który wdmuchiwał mi do ust... Do dziś pamiętam jego czapkę bejsbolową i skórzane brązowe rękawice ściągane rzemykami, które zostawił mi na pamiątkę. Pamiętam też niewiarygodnie długi paznokieć, jaki miał przy małym palcu.

To była moja pierwsza miłość z miasta Lion.

– Miło mi w końcu pana poznać... – Usłyszałam wesoły głos dyrektora, który wyrwał mnie ze wspomnień.

„W końcu?". „A to, co do cholery miało znaczyć?".

– Mnie również...

– Różo?

– Dzień dobry... – Ocknęłam się i wygrzebałam z samochodu.

– Marcin jest w swoim pokoju, gotowy do drogi – oznajmił znacząco.

Domyśliłam się, że mają ze sobą do pogadania. Zresztą, ja też miałam jeszcze ze starym sporo do omówienia.

– Świetnie. – Rozprostowałam nogi i ruszyłam do tylnego wejścia, po drodze przyglądając się obcokrajowcom.

Wbiegłam na drugie piętro i nie uszło mojej uwadze, że wszędzie panowały pustki, jakby wszystkich gdzieś wymiotło. Pokój, w którym mieszkał Marcin, znajdował się na środku korytarza naprzeciwko bawialni.

Kiedy do niego weszłam, zauważyłam go siedzącego na pustym łóżku bez pościeli z niebieską „bombą" w ręku. Tuż obok siedziała jakaś mulatka z kręconymi sprężynkami na głowie, bawiąca się iPodem.

– Salut! – Uśmiechnęła się na mój widok, ukazując przy tym dość pokaźną przerwę między króliczymi jedynkami.

– Sa...lut – odpowiedziałam niepewnie, aczkolwiek z uśmiechem zaskoczona bielą jej zębów.

Salut. I am... Aisa.

– Cześć Bąbelku... – Usiadłam na brzegu i pocałowałam go w czubek głowy.

Dziewczynka podniosła się, pomachała nam i biegiem czmychnęła z pokoju.

– Mamusia cię zabiera do siebie, fajnie nie? – Mój głos się załamał, ale daleko mi było jeszcze do załączenia syreny.

– Ma...ma – odezwał się niespodziewanie, kopiąc nogą o łóżko.

– Tak, mama cię zabierze i będziemy się świetnie bawić, zobaczysz.

Nic nie mogłam poradzić, że łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu. Rozejrzałam się po pokoju i na drugim łóżku zauważyłam dosyć sporą sportową torbę. W okienku na boku włożona była karteczka, na której czerwonymi dużymi literami napisane było: Marcin Kondraciuk P.D.Dz.

Jastrzębie - Rozdział 32.



To ja, wpuść mnie...

Nacisnęłam przycisk, przekręciłam zamek i wróciłam do łazienki.

„Wpuść mnie, zrobię ci bajbo..." – omal nie parsknęłam na głos.

– Hej! Gdzie jesteś? – Usłyszałam po chwili.

– W łazience... – odpowiedziałam cicho, po czym usiadłam zmachana.

Nie wszedł, tylko wbiegł do niej zdyszany.

– Musisz... uważać, co do mnie piszesz, wiesz? Bez tego mam kocioł, a ty... ty znowu coś sobie wymyśliłaś. – Oparł ręce na kolanach i pochylił się. – Jakiego znowu dzieciaka, co? – wydyszał, spoglądając na mnie spod byka.

Milczałam, bo oczywiście poczułam się jak skończona idiotka, którą zresztą byłam.

– Jesteś niemożliwa... – ciągnął dalej. – Za kogo ty mnie masz? – Zmarszczył brwi.

– Byłam dziś w sklepie z ciuchami... Słyszałam na własne uszy, co mówiła ta twoja Natalia. Twierdziła, że to nie jest dziecko tamtego faceta, tylko jakiegoś gówniarza. Co miałam sobie pomyśleć, hmmm...? Wiesz, jak ja się poczułam? – Spojrzałam na niego i zauważyłam opatrunek na lewej ręce.

– Ach, więc to ja niby jestem tym gówniarzem według ciebie, tak? – Głośno wypuścił powietrze.

– Zareagowałam impulsywnie, nie umiem inaczej... – Zaczęłam się tłumaczyć.

– Na drugi raz pomyśl czasem, zanim tak zareagujesz. Myślałem, że mi ufasz... – Obrzucił mnie zawiedzionym wzrokiem. – Ostatni raz zaspokoję twoją ciekawość, jeśli chodzi o Natalię... Ona nie jest moja i nie wiem, kto ci takich głupot naopowiadał. Spotkałem się z nią kilka razy, ale to nie ja ją grzałem, pasuje?

– To w takim razie, kto? – Nie byłam mu dłużna i mocowałam się z nim na spojrzenia.

– Mój kumpel, ten, który wyjechał nad morze, zadowolona? – Wyprostował się i rozejrzał dookoła. – Wracam, bo mamy sporo roboty. Adam kupił las i płaci kupę kasy za sprzątanie – oznajmił kpiąco, zmieniając temat.

– Jaki las? – Poruszyłam się zaskoczona.

– Ten za farmą, ale tylko tę część do strumienia...

– Jak to kupił las? To go można sobie kupić? – Zdziwiłam się.

– Jasne... – burknął, po czym podszedł do umywalki, odkręcił kran i napił się wody.

– Jutro... jadę po Marcina – wypaliłam znienacka.

– Tak? To fajnie... – Zakręcił wodę i otarł usta. – Czyli... przyjedziecie na wieś?

– Nie. – Pokręciłam głową. – Chcę go gdzieś zabrać, a na wieś przyjadę dopiero we wtorek, w dzień rocznicy.

– Mogłaś mi wcześniej napisać albo zadzwonić, bo miałem inny pomysł.

– Zadzwoniłabym, tylko... – Opuściłam wzrok.

– Daj spokój – uciął. – Nie zadzwoniłabyś z tym do mnie, nawet gdyby t y l k o ukąsiło cię w twarz – skwitował.

– Ej, to ja częściej dzwonię i piszę. Poza tym nie jadę po niego sama... Poprosiłam Adama... – oznajmiłam niepewnie, odrywając wzrok od jego czarnych butów na grubym „traktorze".

– O... – Uniósł brwi ze zdziwienia. – No, o tym właśnie mówię. Dobra, zmykam. – Odwrócił się i wyszedł.

– Zaczekaj! – krzyknęłam za nim, po czym wystartowałam z łazienki i złapałam go, zanim zdążył zbiec po schodach. – Poczekaj, chwilę... Co miałeś na myśli z tym pomysłem?

Jastrzębie - Rozdział 31.



Po raz trzeci wybierałam numer do dyrektora domu dziecka i zaczęłam się trochę martwić, kiedy nie odbierał. Może zmienił numer albo coś się stało? W końcu sam do mnie oddzwonił pół godziny później.

Przepraszam, mamy tu trochę zamieszania. Przyjechała wymiana z Francji. Co słychać i jak mijają wakacje?

Miał lekką zadyszkę, ale był w dobrym humorze.

– Dostałam urlop.

To świetnie... Chcesz przyjechać?

– Chciałabym zabrać Marcina na weekend, jeśli nie ma jakichś ważnych zajęć.

Rozumiem... na weekend... a kiedy dokładnie?
– Przyjechałabym jutro, o ile to nie kłopot – wypaliłam, czekając w napięciu.

Nie ma żadnego problemu, to nawet dobrze się składa, bo w związku z tą wymianą brakuje nam trochę miejsca i zwolni się dodatkowe łóżko na ten czas – wyjaśnił.

– W takim razie nie zawracam już panu głowy. Będę jutro tak jak zwykle około południa. Do widzenia.

Do widzenia i powodzenia – odpowiedział żartobliwie.

Przez dłuższą chwilę skakałam po łóżku jak nawiedzona, nie mogąc się już doczekać. Potem opadłam na pościel, bo czekały mnie jeszcze innego rodzaju „podchody". Tu wciąż miałam wątpliwości i to niemałe, ale wizja mnie podjeżdżającej pod bramę „bidula" w jego towarzystwie, w dodatku taką bryką... Oczywiście zwyciężyła.

Nie, wcale nie czułam się w tej chwili ŻAŁOSNA!

Przeszukałam listę ostatnich połączeń, spojrzałam na datę i godzinę, a kiedy znalazłam jego numer, dodałam go do kontaktów i przypisałam mu nazwę „Marabut". Tak na wszelki wypadek, w razie jakby ktoś „niepowołany" dorwał w łapy moją komórkę.

Było po czternastej, ale postanowiłam jeszcze poczekać. Musiałam to dokładniej przemyśleć. Nie byłam tak wyrachowana, jak moja matka.

...

Sprzątnęłam mieszkanie, zbytnio się nie przemęczając. Ostatnio tak nie bałaganiłam, bo nie znosiłam żarcia do pokoju, no i nie piłam w domu, więc uwinęłam się raz-dwa.

Wyciągnęłam z szafy kołderkę Marcina, oblekłam ją w pościel, a swoje bety wyniosłam do starej sypialni, aczkolwiek i tak wiedziałam, że będziemy spali razem. Ubrania, które mi po nim zostały na pewno były już za małe. Miałam więc nadzieję, że nie puszczą go w jednych ciuchach. Mogłabym co prawda kupić jakieś, ale... Wolałam w inny sposób wydać na niego pieniądze.

Zrobiłam trzecią kawę i przystąpiłam do „podchodów".

Adam odebrał od razu, jakby się skurczybyk mnie spodziewał.

Dzień dobry, Różo – przywitał się zachrypniętym głosem. – Sebastian jest w lesie z Jackiem...

– Ja do pana... – zająknęłam się. – To znaczy, do ciebie. – Wywróciłam oczami i nerwowo zagryzłam wargę.

Do mnie? Coś się stało?

– Chciałam podziękować za urlop i...

Nie ma za co, należał ci się i cieszę się, że odpoczniesz... Mnie też przydałby się kolejny – Zażartował.

– Tak właściwie, to dzwonię też w innej sprawie...

CHOLERA!

Dlaczego to było takie trudne?

wtorek, 23 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 30.



Sama się rozebrałam, sama też rozebrałam jego. Między nami nie było już wolnej przestrzeni, pasowaliśmy do siebie jak dwie rozdzielone wcześniej połówki. To było takie ekscytujące i niewiarygodne... Każdy jego dotyk, pocałunek, kumulował we mnie coraz silniejsze doznania, przygotowując do wybuchu. Wstrzymywałam się i jak zauważyłam, on robił to samo... Nie spodziewałam się, że będzie taki...

„Wytrzymały?" – ścisnęło mnie w dołku.

Przestałam myśleć, bo sprawił, że stałam się rozpaloną do czerwoności wiązką nerwów, skoncentrowaną na przeżywaniu z nim każdej sekundy. Bardzo się starał i tylko... dosłownie przez chwilę wychwyciłam w jego oczach obawę. Domyśliłam się, że nie miał za sobą wielu doświadczeń, ale to było dla mnie bez znaczenia. Szybko przejął kontrolę, a ja upajałam się tym, że mogłam rozbudzić w nim tak namiętnego kochanka.

Patrzyłam na niego z góry i nie widziałam w nim już tego gówniarza z rowerkiem. Zmienił się, a może... to ja się zmieniłam?

...

– Czy każdy facet nosi ze sobą gumkę, tak na wszelki wypadek?

– Ja nie nosiłem – przyznał się od razu. – Ale kiedy ostatnio zrobiłaś o to aferę...

– Aferę? – Podniosłam głowę, by zobaczyć jego minę. – To źle, że chciałam się zabezpieczyć?

– Nie, jasne, że nie. Tylko wiesz... Przeciągałaś strunę i miałem ochotę polecieć na stację benzynową i je kupić, co oczywiście zrobiłem, jak od ciebie wyszedłem, ale potem zadzwonił ojciec i musiałem wracać. A byłem taki napalony, że... – zamilkł, a na jego twarzy zabłąkał się dziwny uśmieszek.

– Co?

– Nic – uciął szybko.

– No powiedz, jak już zacząłeś. – Przełożyłam przez niego nogę i trąciłam palcem napiętą brodawkę, na co wstrzymał oddech, a na ramionach pojawiła mu się gęsia skórka.

„Fiuuu... Znaleźliśmy czuły punkcik?" – zaśmiałam się w duchu.

– Musiałem się potem przez ciebie męczyć. W dodatku Jacek prawie mnie nakrył...

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

– Je zu, wyobrażam sobie... Naprawdę jestem wredna, prawda? – zarechotałam gardłowo.

– To według ciebie takie zabawne? Wiesz... ja też potrafię być wredny. Chcesz się przekonać? – Spojrzał na mnie znacząco.

– O nie, ja tylko żartowałam... – Odsunęłam się, ale nadal nie mogłam powstrzymać rechotu.

– Nie uciekaj... Chodź, tu mała Ka...

...

Nie mogliśmy się rozstać. Odchodził i wracał od samochodu trzy razy. Jego oczy błyszczały i widziałam w nich smutek. To było takie niesprawiedliwe, że nie mieliśmy więcej czasu dla siebie.

– Jedź, bo...

– Bo? – Kołysał mną na boki, co jakiś czas unosząc tak, że nogi odrywały mi się od chodnika.

– Bo jest coraz trudniej... – mruknęłam w jego ramię.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj, tylko jedź ostrożnie, bo...

– Bo? – Uśmiechnął się i ponownie na mnie naparł, prowadząc pod ścianę.

– Bo zaraz zaciągnę cię z powrotem na górę i...

– I...? – Droczył się ze mną, a potem chwycił mnie za twarz i spojrzał w taki sposób, że miałam ochotę go ugryźć.

– Je zu, proszę... – jęknęłam i zamknęłam oczy.

– Zadzwonię – powiedział i oczywiście zamiast odejść, znowu się przyssał, ugniatając mój tyłek.

Jastrzębie - Rozdział 29.



Zgasiłam górne światło, zostawiając tylko zapaloną lampkę przy łóżku. W telewizji emitowali jakiś reportaż, więc przeleciałam po kanałach, a potem ustawiłam tradycyjnie na MTV.

„Je zu, dlaczego tak panikowałam?" – zadrżałam i potarłam ramiona, jakby było mi zimno, chociaż w pokoju było gorąco. Dodatkowo zmartwił mnie brak gumek, bo oczywiście z tego roztrzepania zupełnie wypadły mi z głowy.

„Gdyby nie miał zamiaru zostawać na noc, przecież nie myłby się u mnie, tylko zrobił to u siebie, prawda?" – pomyślałam skołowana.

Najbardziej ze wszystkich, to zadziwiał mnie Adam. Czy on naprawdę niczego się nie obawiał? No i co z jego żoną? Coś mi tu bardzo nie pasowało, ale nie chciałam już dzisiaj męczyć Młodego pytaniami. To wszystko wydawało mi się zbyt proste. I ten jego dziwny spokój...

Nie jesteśmy spokrewnieni w żadnej linii...

Wyglądało na to, że jego rodzina była bardziej pokręcona niż moja.

Kiedy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, wsunęłam się pod kołdrę i ułożyłam wyżej poduszkę. Gołąbki od matki zaczęły bulgotać mi w żołądku i ponownie się spięłam.

– Znowu zabrałem ci całą wodę... – oznajmił, drapiąc się po karku.

– Norma – rzuciłam krótko, przyglądając się jego wilgotnym włosom.

– Więc... mogę dziś zostać u ciebie? Nie chce mi się wracać, a ojciec i tak tam nocuje, więc zdążę wrócić, zanim się jutro pozbiera...

– Jasne – bąknęłam i zrobiłam mu miejsce.

Dopiero wówczas rozebrał się i ułożył ubranie na oparciu fotela.

– Dostałam eksmisję – wypaliłam, gdy ułożył się pod kołdrą.

„Brawo!". „Mega Idiotka, mistrzyni psucia dobrego nastroju. " – zganiłam się w duchu.

– Jak to? Dokąd? – Oparł się na łokciu, a ja odwróciłam wzrok i wbiłam go w ekran telewizora.

– Tak naprawdę, to była tylko kwestia czasu i spodziewałam się tego. Mieszkanie zostało wystawione na przetargu i znalazł się na nie kupiec. Mój mąż zaciągnął kiedyś kredyt hipoteczny i tak to wygląda, a gdzie, to jeszcze nie wiem. W jakimś socjalu przecież nie w willi – oznajmiłam kpiąco.

– Domyślałem się, że coś jest na rzeczy z tymi kartonami. – Usłyszałam jego stłumiony przez poduszkę głos.

Zapadła cisza, podczas której zaczęłam się zastanawiać, co on jeszcze tu robił i jak się odniesie do mojej wyprowadzki. Byłam gównianą partią dla kogoś takiego jak on, nie było co ukrywać, o ile nie najgorszą... Dziwiło mnie też to, że matka jeszcze się tym nie pochwaliła Adamowi.

– W sumie, to masz jeszcze inne wyjście... – zaczął po chwili. – Tak prawdę mówiąc, to o tym chciałem z tobą porozmawiać, ale nie wiem, czy się zgodzisz – powiedział niepewnie.

– Mów, słucham.

– Ojciec nie wie o tym? – zapytał.

– Pojęcia nie mam. Kiedy przyszedł nowy właściciel lokalu, była u mnie matka. Dał mi propozycję pozostania w mieszkaniu, ale musiałabym płacić wyższy, wyznaczony przez niego czynsz, albo przenieść się do mieszkania socjalnego, a on wypłaci mi resztę pieniędzy. Podobno kupił też mieszkanie obok, więc z tym czynszem, to była raczej podpucha, żeby mnie wykurzyć – wyznałam smętnie.

– Nie wiedziałem... myślałem, że to twoje mieszkanie i możesz je sprzedać i... – zamilkł i głośno westchnął.

– I? No mów, jak już zacząłeś. – Poruszyłam się, odłożyłam pilota i odwróciłam w jego stronę.

Jastrzębie - Rozdział 28.



Wbiegłam na górę, łapiąc porządną zadyszkę, bo oczywiście byłam tak skołowana, że nie pomyślałam, pod którymi drzwiami na mnie czekał.

– Biegłaś...? – zapytał, po czym wyrwał mi z rąk reklamówkę, postawił ją pod drzwiami i bez ostrzeżenia dopadł do mnie, przyciskając do ściany... – Nie wytrzymam ani minuty dłużej...

„Je zu, to się nie dzieje naprawdę... nie mogłam, nie mogliśmy..." – zadrżałam, ale i tak nie powstrzymałam się i oddałam pocałunek.

– Poczekaj... wejdźmy do środka... Nie... możemy... muszę ci coś powiedzieć... – wydusiłam, odsuwając się od niego.

„Cholera, jeszcze ta jego zawiedziona mina..." – Spojrzałam na niego, wyciągając z kieszeni klucz i czułam się tak, jakbym otrzymała strzał prosto w serce. Zakuło ostrzegawczo, przez co trudno mi było wziąć głębszy oddech.

– Miałeś zadzwonić... – urwałam i nie zdążyłam nawet odłożyć torby, bo gdy tylko zamknęłam za nami drzwi, ponownie mnie opanował.

Pachniał tak cudownie, a ja byłam taka...

„Zepsuta i napalona?" – zadrwił ze mnie demon.

– Gdzie... mnie... prowadzisz...? – wydyszałam, próbując się zatrzymać, ale napierał na mnie, całując po całej twarzy, a ja nie miałam siły się z nim mocować.

– Chcę, tam... – mruknął i po chwili znaleźliśmy się w starej sypialni.

– Poczekaj, proszę... – Opadłam na materac, ledwo widząc jego twarz. – Zapal światło, musimy porozmawiać. – Przysunęłam się do wezgłowia i podkuliłam pod siebie nogi.

– Potem – uciął i pociągnął mnie z powrotem.

„Boże, daj mi siłę i nie pozwól tego zepsuć..." – modliłam się w duchu.

– Nie potem, tylko teraz, proszę cię – zażądałam stanowczo.

– W porządku. – Zerwał się z łóżka, zapalił światło i dwoma ruchami pozbył się butów, a następnie ściągnął przez głowę bluzę... – No, słucham, mów, bo tracę cierpliwość. – Roześmiał się.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na jego roztrzepane włosy, które prosiły się już o fryzjera.

– Ojciec, nie powiedział ci? – zapytałam, trochę zaniepokojona jego zbyt swobodnym zachowaniem.

– Ale, co konkretnie? Adam mówił mi dużo rzeczy i... nie za bardzo wiem, o co chodzi – odpowiedział, po czym wyciągnął z kieszeni komórkę, położył ją na stojącym obok kartonie i sięgnął do paska...

– Poczekaj... Adam? – Oczyściłam gardło. – Przepraszam, ale jestem dziś skołowana... Wiesz, o dzisiejszej rozmowie? Powiedział ci, po co się ze mną spotkał? – Upewniałam się.

– Wiem, powiedziałem mu też, że jadę do ciebie i pożyczył mi samochód. – Westchnął i podrapał się po karku. – Wszyscy są na wsi – dodał szybko.

– Na wsi... wszyscy... – powtórzyłam.

– Hej... wyduś to w końcu... – Ukląkł na łóżku przede mną i wyciągnął zza paska dół koszulki... W następnej chwili miałam go przed sobą do połowy nagiego i dosłownie zaschło mi w gardle.

– Czyli, nie przeszkadza ci, że jesteśmy...? – plątałam się żałosnym głosem.

– Nie jesteśmy, nie w takim sensie. Kiedyś, prędzej czy później i tak bym ci powiedział, ale nie ma się czym chwalić...

– Co masz na myśli? – Zdziwiłam się zbita z tropu, przenosząc wzrok na jego znamię.

Jastrzębie - Rozdział 27.



W zaułku nie było lampy, ale docierało do niego nikłe światło zza rogu. Mimo mojego sczochrania zdołałam jednak zauważyć, jak Sebastian pokręcił na boki głową i przyłożył palec do ust, a następnie zanurzył się głębiej w mrok.

Szybko wycofałam się stamtąd i podeszłam do wejścia. Z auta wysiadła moja matka, a zaraz za nią Adam. Jacek natomiast tylko patrzył na mnie bez wyrazu pustym wzrokiem niczym manekin. Splunęłam goryczą i zakręciło mi się w głowie.

– Dasz sobie radę? – zapytał Jastrząb.

– Oczywiście, że da. Zaraz się nią zajmę i będzie chodziła jak zegarek... – zapewniła jędza.

– U...ważaaaj, bo zaraz, to mogę wystawić cię za drzwi. – Wytknęłam na nią palec, na co tylko parsknęła. – Dzięki za podwózkę, dobranoc... – dodałam w stronę Adama i pociągnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła.

„No tak, jebany kod...". Kiedy odblokowałam drzwi, matka odpaliła papierosa, ale zdążyła wziąć tylko dwa machy.

– Ja nie wiem, jak mogło do tego dojść... – marudziła, wspinając się za mną po schodach, podczas gdy ja, myślałam tylko o Młodym.

Źle się czułam, ale musiałam go zobaczyć. Był moim jedynym światełkiem w tym jebanym tunelu.

– Takiego wstydu mi narobiłaś... Nie do pomyślenia, ile ty masz lat...? – ciągnęła.

– A kim... ty jesteeeś, że mówisz mi o wstydzie? – Zatrzymałam się przed drzwiami, czekając, aż sama otworzy drzwi.

– A co by było, gdybyśmy nie przyjechali? Dałabyś jakiemuś brudasowi? – prychnęła, zakładając ręce na piersiach.

– Wróciłabym... do domu... jak zawszeee... – odpowiedziałam, wywracając oczami, po czym oparłam się o poręcz naprzeciwko moich drzwi. – Daj mi swoją komórkę...

– Po co ci? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Muszę zadzwonić, a wyładowałaś moją... Dawaaaj... – zażądałam, wyciągając rękę.

– Do kogo chcesz dzwonić?

– Do kogoś... nie twój interes. Jutro idę do pracy... muszę... poprosić o coś koleżankę.

Wyciągnęła telefon, ale zanim mi go podała, szybko coś w nim usunęła.

– Zaraz wrac...am... – czknęłam, po czym zeszłam niżej i usiadłam na schodach.

Siedziałam tak, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Dopiero potem, ruszyłam na dół, starając się po drodze nie robić hałasu. Nie było to łatwe, zwłaszcza że znowu zaczęło mi być niedobrze...

Wypadłam na zewnątrz i skierowałam się na tyły. Młody siedział przy ścianie, majstrując coś w swoim telefonie.

– Przepraszaaam... miałam zadzwonić, ale... matka mi roz... Cholera, komórkę mi roz... – zacięłam się i wybuchłam płaczem.

– Domyśliłem się... – Podniósł się do pionu i schował telefon do kieszeni.

– Mieliście dzisiaj... wyjeżdżać i... myślałam, że się nie zobaczymy...

Oparłam się o ścianę, próbując zdusić mdłości. Ze zdenerwowania rozbolał mnie mocno żołądek i stukało mi w głowie.

– Więc twoja matka i on... – Zbliżył się, a potem stanął naprzeciwko mnie.

piątek, 19 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 26.



Paliłam jednego za drugim, zerkając na telefon. Tak się bałam tego, co tam na mnie czekało. Bałam się też spotkania z Młodym. Co miałam mu powiedzieć i jak się zachować? Ufałam, że mnie posłucha, bo nie miałam pojęcia, jak zareaguje na widok swojego ojca i mojej matki, która wyglądała jak podstarzała, aczkolwiek jeszcze nie najgorszej klasy dziwka. Domyśliłam się, że matka chłopaków ukrywała przed nimi chorobę, a przynajmniej przed Sebastianem. Naprawdę, czułam się zapędzona w kozi róg.

– Pozbieraj się do kupy i jedziemy – Usłyszałam jej szorstki głos.

Stukając swoimi wysokimi obcasami, przeszła obok mnie jak jakaś gwiazda i wyciągnęła z torebki papierosy. Czekała na Jastrzębia, którego również po chwili poczęstowała, a on z niesamowitą uprzejmością nawet jej odpalił. Rzygać mi się chciało na ich widok. Miałam wrażenie, że jestem na planie jakiejś tragikomedii i za chwilę usłyszę „Cięcie".

– Ten, kto wówczas cię napadł... – odezwał się, podchodząc do mnie powoli. – Zabił niedawno inne dziecko. Zrobię wszystko, żeby go złapano, ponieważ mamy prawo przypuszczać, że wciąż możesz być w niebezpieczeństwie. – Westchnął ciężko i odkaszlnął. – Dlatego między innymi tu dziś cię zaprosiliśmy – wyjaśnił zagadkowo.

– W jakim niebezpieczeństwie? Co chcesz przez to powiedzieć? – Zaniepokoiłam się.

– Nic jej teraz nie mów, niech Czajkowski jej wyjaśni – wtrąciła się matka.

– Oj, zamknij się wreszcie i przestań wtrącać – warknęłam na nią i zgasiłam papierosa. – Skoro już zacząłeś, to dokończ, chcę wiedzieć – powiedziałam niecierpliwie.

– Nie jesteśmy pewni, czy to ten sam sprawca, bo policja wciąż bada sprawę, ale dziewczynka... – Zawiesił głos, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował. – Miała na imię Dominika.

– No i? – ponaglałam go, a on spojrzał na moją matkę, jakby prosił ją o pieprzone pozwolenie. – Co to ma wspólnego ze mną?

– Dużo ma... – Głos mojej matki dla odmiany lekko zadrżał. – Dziewuszka miała wypisane krwią na piersiach imię Róża. Przypadek? Nie sądzę... – Wydmuchała dym i dziwnie zamilkła.

„Je zu, to jakiś pieprzony cyrk na płonących kółkach" – Zachwiałam się na szpilkach, czując, jak krew odpływa mi z głowy.

– Masz rację – odezwał się niewyraźnie Jastrząb, spoglądając na mnie z pobladłą twarzą. – Zostawię tu auto i zamówię taksówkę, nie czuję się najlepiej – oznajmił, rozpinając kolejny guzik pod szyją.

– Byłeś u lekarza? – zapytała matka.

– Nie teraz, daj mi odetchnąć – uciął i oddalił się z komórką w ręku.

– Pomyśleć, jaka z ciebie skryta i podstępna żmija... – syknęłam, krzywiąc się na jej widok. – Męczyłam się tyle czasu, oddałam własne dziecko, a ty bujałaś się jak gówno na puchu. Oszukałaś tego faceta, porzuciłaś mnie, a teraz próbujesz wcisnąć się do tej rodziny? Jego żona wciąż żyje, a ty chcesz już tańczyć na jej pogrzebie? Nie masz, żadnych uczuć? – Zapowietrzyłam się.

Miałam ochotę splunąć na nią, ale szkoda było na nią nawet mojej śliny.

– Zamilcz w końcu, zanim naprawdę mnie zdenerwujesz i będziesz tego gorzko żałowała. Znosiłam każde twoje obelgi, ale już dosyć. Pozbieraj się do kupy i przestań robić z siebie cierpiętnicę. Byłam z Adamem przez cały ten czas. Myślisz, że kto ci załatwił pracę? Myślisz, że dlaczego jeszcze siedzisz w swoim mieszkaniu? A twój syn? Już dawno pozbawiono by cię opieki, gdyby nie my...

– I kto to mówi? Zapomniałaś, jak wybuchł pożar w naszym domu, kiedy gziłaś się z...

Trzask!

Nawet nie zabolało, ale sam fakt, że dotknęła mnie w ten sposób, sprawił, że nagle wypuściłam z ręki torebkę i rzuciłam się na matkę, chwytając za brzeg dekoltu jej sukienki i omal go nie rozerwałam.

Jastrzębie - Rozdział 25.



Zerwałam się kilka minut przed dziewiątą Po wczorajszym dniu i koszmarnym wieczorze noc przespałam nieumyta w dodatku w tych samych ciuchach. Jak zwykle po obudzeniu moje pierwsze myśli powędrowały daleko, prawie za miasto do wypasionej willi.

Młody w końcu zadzwonił, a raczej „dał głos", zanim zdążyłam wyjść wczoraj z pracy, informując mnie jedynie, że odzyskał telefon i wybierał się z Jackiem po odbiór samochodu z warsztatu. Tyle. Żadnego wyjaśnienia, nic. Nie zapytał, jak dotarłam do domu, nie wyjaśnił, co się wtedy wydarzyło i kim byli ci faceci. Nie zdążył, bo w tle usłyszałam tego Diabła, który kazał mu kończyć rozmowę, bo „nie mieli czasu". Byłam w kropce. Miałam nadzieję, że pojawi się u mnie albo zadzwoni ponownie, ale nic takiego się nie stało. Kto wie, może jego wszystkowidzący brat z piekła rodem, znowu wypatrzył mnie gdzieś z Maćkiem i nakręcał tym Młodego? Jeśli tak było, to niepotrzebnie traciłam czas, ale sama chyba też się za bardzo nakręcałam.

Wypuściłam głośno powietrze i przeciągnęłam się, spoglądając na okno, przez które wpadało nagrzane, świeże i pobudzające powietrze. O ile można mówić o czymś takim w mieście.

W końcu zwlekłam się, zaścieliłam łóżko i podrałowałam do kuchni po pierwszą dawkę kofeiny. W międzyczasie napuściłam wody do wanny i spojrzałam w lustro.

Wyglądałam okropnie i jeszcze gorzej się czułam. Obawa przed dzisiejszym spotkaniem nasilała się, bo tak naprawdę, to nie wiedziałam czego się spodziewać. W dodatku umówiłam się ze starym Jastrzębiem i to też było dla mnie wielkim znakiem zapytania. Co by nie mówić, musiałam postawić sprawę jasno i dowiedzieć się, o co im chodziło. Nie mogłam się przecież zgodzić, żeby ten psychol ponownie odwiedził mojego syna.

Wzięłam kąpiel z kawką na parapecie, wydepilowałam, co trzeba, a potem wtarłam we włosy piankę i czas był uszykować jakiś konkretny i „poważny" ubiór na tę okoliczność. Padło na koszulową bluzkę w kolorze pudrowego różu z moim ulubionym rękawkiem trzy-czwarte i granatową mini spódniczkę, którą miałam na sobie raptem dwa razy i chyba nawet jej nie uprałam, ale to szczegół, bo i tak wyglądała, jak nowa.

Na dźwięk powiadomienia SMS, zerwałam się i rzuciłam na komórkę, jak głodny lew.

Siedzę już w autobusie. Będę za pół godziny. – Poinformowała mnie matka krótkim SMS-em.

No tak, kogo innego mogłam się spodziewać? Ramiona mi opadły i nie tylko.

Byłam ciekawa, co tyle czasu będzie robiła w mieście. Miałam nadzieję, że nie przywlecze się do sklepu, bo kiedy mnie tam nie zastanie, będzie bardzo zdziwiona i z pewnością wkurzona.

Wróciłam do pindrowania. Grzywkę ułożyłam na jedną stronę, a resztę włosów przylizałam i upięłam w ciasny kok. Na koniec wykonałam leciutki „smoky eyes" i byłam prawie gotowa. Prawie...

„Ależ jesteś zepsuta, dziewczyno" – zadrwił ze mnie demon, kiedy sięgnęłam do szuflady z bielizną po obrączkę, złoty pierścionek, który dostałam od Wiktora i mały zegarek. Ten to chociaż kosztował grosze i kupiłam go na bazarku, ale pierścionek był naprawdę wartościowy, sam szafir robił wrażenie. Nie raz, kiedy mnie przycisnęła bieda, chciałam sprzedać swoje błyskotki, ale nie miałam serca się ich pozbywać. Jeśli chodziło o takie rzeczy, to byłam zbyt staroświecka i sentymentalna aż do bólu.

„No, teraz to może wyglądałam nawet za poważnie, jak jakaś biurwa, ale trzeba było zrobić wrażenie" – pomyślałam, przeglądając się w lustrze.

...

Za dziesięć dwunasta byłam już pod ratuszem, zastanawiając się, czy pojawić się trochę wcześniej, o czasie, czy może zagwiazdorzyć i ociupinkę się spóźnić. W końcu ciekawość i niecierpliwość sama popchała mnie w kierunku drzwi Ratuszowej, w której znajdowała się kawiarnia, restauracja, a także mały pub w podziemiach.

Kawiarnia świeciła pustkami, wychwyciłam wzrokiem troje klientów, w tym super hiper odstawionego w garniturze mężczyznę, który jako pierwszy rzucił mi się w oczy. Wyglądał, nieco zdrowiej niż ostatnio.

Jastrzębie - Rozdizał 24.



– To było takie... wkurzające.

– Bezsilność czy prawda? – mruknął Maciek.

– Jedno i drugie – odpowiedziałam. – Ona ma rację, właśnie taka jestem – dodałam zrezygnowana.

– Wcale nie, jesteś tylko... trochę zagubiona. Za dużo na raz na ciebie spadło i to normalne, że w końcu cię przygniotło. Człowiek staje się wtedy bardziej podatny na pułapki. Wiem, jak się czujesz i też przez jakiś czas oszukiwałem się na różne sposoby, ale na dłuższą metę, to nie zdaje egzaminu, bo kiedy się zapominasz, nieświadomie możesz wkroczyć na jeszcze gorszy grunt, a tam... – Westchnął. – Niestety nie czeka twoje pieprzone wybawienie, tylko jeszcze więcej dołów wypełnionych nowym gównem – dodał smętnie.

Słuchałam go i poznawałam od zupełnie innej strony. Chwilami odnosiłam wrażenie, że jest mu jeszcze ciężej niż mnie. Nie mogłam uwierzyć, że ten uśmiechnięty, przystojny facet, skrywał w sobie tyle goryczy i bólu.

– Czy ja... też byłam dla ciebie tym „gorszym gruntem"? – wypaliłam ni z tego, ni z owego.

– Nie... nie... – zaprzeczył. – Ty jesteś... – Zamyślił się, chwycił moją dłoń i zrobił z naszych rąk most, przez całą długość stolika. – Nie będę ukrywał, że to, co powiedziałaś wtedy w klubie, poruszyło mnie i zrozumiałem, że inni mają jeszcze gorzej. Ty, wtedy tam przy stoliku upita do nieprzytomności, byłaś o wiele silniejsza ode mnie. Możesz upaść naprawdę nisko, ale zawsze się podniesiesz, a mnie przychodzi to coraz trudniej i chyba mam to po ojcu... – urwał i od razu zdałam sobie sprawę, do czego zmierzał.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Tacy ludzie jak ty mają zbyt wiele do stracenia. Nie powinni nawet o tym myśleć, bo gdybyśmy zamienili się miejscami...

– Nigdy byś już nie upadła? – wtrącił się i spojrzał na mnie dziwnie.

„Je zu, ten facet chyba znał mnie lepiej niż ja samą siebie..." – przyznałam w duchu.

– Tak, ale niestety ja zawsze będę na swoim miejscu. Nie potrafię ruszyć do przodu i wcale nie jestem silna, jestem po prostu tchórzem – oznajmiłam.

– To nie ma związku z sytuacją materialną, zdajesz sobie z tego sprawę?

– W moim przypadku, chodzi właśnie o to – odparłam.

– Nie zgadzam się. Właśnie to, cały czas próbuję ci uzmysłowić, że mimo sytuacji i tak jesteś silniejsza ode mnie.

– Daj spokój, w którym miejscu ty widzisz moją siłę? – zakpiłam i chciałam wysunąć ręce, ale chwycił je pewniej.

– Twój syn daje ci siłę, powód do tego, że zawsze się odbijasz i do niego wracasz, ja nie mam już do czego wracać, rozumiesz? Wciąż jestem na tym pieprzonym etapie wyczekiwania i gdyby dzisiaj zapukała do mnie, przyjąłbym ją z powrotem. Nie mam już dumy, nie mam niczego, ona zabrała wszystko, co miałem i zrobiła to w najgorszy sposób, w jaki kobieta może potraktować swojego faceta... Jak... – zniżył głos. – Jak najgorsza kurwa... – Zacisnął szczękę. – Kapujesz? Przyjąłbym z powrotem tę kurwę...

Pochylił się i wówczas zauważyłam coś dziwnego. Nie tylko w nagłej zmianie głosu, który zaczął lekko przechodzić w bełkot, ale też rozszerzyły mu się źrenice i jego oczy były nie do poznania.

Był naćpany i zdziwiłam się, że dopiero teraz to zauważyłam.

– Na czym jedziesz? – zapytałam szeptem, na co ścisnął moje ręce jeszcze bardziej, aż poczułam ból. – Jesteś nagrzany... przestań... – Wykrzywiłam się i rozejrzałam po knajpie, ale nikt nie zwracał na nas uwagi, tym bardziej że siedzieliśmy w wydzielonym miejscu dla par.

– To nie ma znaczenia... – Zaśmiał się gorzko i ten śmiech zabrzmiał tak nienaturalnie, że od razu wzbudził we mnie przerażenie.

środa, 17 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 23.



Zasrany, pieprzony poniedziałek.

Młody się nie pokazał.

Nie zadzwonił.

Kij mu w...

...

Nie dość, że Ilona „wyświetliła" się pierwsza i była już w sklepie, kiedy do niego dotarłam, to jeszcze Kaśka się spóźniała.

– Nie, ja zwolnię tę dziewuchę – marudziła. – Powiedz mi czy ona tak zawsze się spóźnia, czy po prostu wszyscy dziś tak mają po sobotniej, pożal się boże imprezie? – zapytała, wbijając we mnie orzechowe spojrzenie.

– Ja nie mam, jak widzisz. Jeszcze ani razu się nie spóźniłam, a przynajmniej nie kiedy otwierałam sklep.

Nie wstawiłam się za Kaśką. Chyba jednak miałam do niej więcej żalu, niż sądziłam. Przyjaźń przyjaźnią, ale musiałam dbać o swoje interesy. Byłam w trudnej sytuacji, nie miałam trzęsących się nade mną starych tak jak ona i nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Olewała sprawę i olewała mnie. Nadal nie oddzwoniła i nie odpisała na mojego SMS-a. Mnie zależało na tej pracy, a jej najwidoczniej już nie.

– Przytrzymam ją do końca twojego urlopu i w tym czasie poszukam kogoś na jej miejsce. Nie mogę zatrudniać byle kogo, kto sobie wszystko lekceważy – skwitowała.

– To samo pomyślałam – mruknęłam, przyglądając się jej z dystansem.

Zmieniła się. Była jakaś zdołowana, nieumalowana i w ogóle nie wyglądała jak dawna ona.

– Zresztą... – Zamyśliła się. – Nie wiem nawet czy warto. Cienko stoimy, sprzedaż jest naprawdę marna i nie za bardzo stać mnie na wypłacanie dodatkowego wynagrodzenia – wyznała smętnie.

– To fakt. Czasami nic się nie sprzedaje. Tylko oglądają i kręcą nosami, że mamy za drogo – odparłam zgodnie z prawdą.

– Nie no, ta dziewczyna jawnie sobie jaja jakieś robi... Weź, do niej zadzwoń, bo jak się za chwilę nie pojawi, to jeszcze dziś ją wywalę na zbity pysk. – Wkurzyła się.

Podejrzewałam, że Ilona chciała się na kimś wyżyć i miałam nieodparte wrażenie, że jeszcze coś innego ją gryzło.

– Dzwoniłam do niej sto razy i pisałam, ale bez odzewu – wyjaśniłam, ale i tak sięgnęłam po komórkę, żeby jej to udowodnić. – Widzisz? Ma wyłączony telefon.

Z głośnika mojej komórki, wydobywał się automatyczny komunikat.

– Co za gówniara... Posłuchaj... – przerwała, kiedy mój telefon odżył.

Na ekranie wyświetlił się numer Maćka, więc szybko odrzuciłam połączenie i odłożyłam komórkę z powrotem.

– To nie ona – wytłumaczyłam naprędce, po czym wyszłam na zaplecze, przygotować się do mycia okien.

Po ostatnich ulewach były strasznie zapaćkane i cud, że w ogóle Ilona nie zwróciła mi na to jeszcze uwagi.

Jastrzębie - Rozdział 22.



No tak, zapomniałam o nim. Pół miasta się zlazło, a ja musiałam trafić akurat na niego albo raczej on na mnie. Nie miałam teraz ochoty na rozmowę, tym bardziej że nie był sam, więc ponownie wybrałam numer Kaśki...

– Przepraszam, nie teraz, mam kocioł – wypaliłam, spoglądając na uczepioną na ramieniu Maćka opaloną na „pączka" brunetkę.

– Chciałem tylko powiedzieć „cześć" – Uśmiechnął się.

„Taaa... jasne, z tą wysmażoną panienką przy boku" – zakpiłam w myślach.

– To jest Róża... – Zwrócił się do swojej towarzyszki. – Jest zawsze zajęta. – Zażartował. – A to Iza, moja koleżanka z pracy.

– Cześć. – Posłałam im krótki uśmiech i po raz dziesiąty chyba wybierałam numer do Kaśki. – A nie widziałeś gdzieś mojej, koleżanki z pracy? – zapytałam po chwili, zauważając, że nadal stoją i gapią się na mnie.

– Widziałem, jest... – Odwrócił się i powiódł wzrokiem w stronę estrady a potem niewielkiego parku, gdzie znajdował się parking. – Niedawno była z jakimś facetem, takim metalowcem z kucykiem...

„Boże, miała go tylko odprowadzić, a nie gzić się z nim w parku" – zrugałam ją w duchu.

– Chyba wziął ją na motor, bo miał ze sobą kaski...

– C...co? – Odkleiłam od ucha komórkę, kiedy zrozumiałam, że to nie o Kacpra chodziło. Przecież przyszedł na pieszo i nawet nie miał motoru.

– No wiesz, kaski, motor, jazda... – wyrecytował z uśmiechem.

– Je zu, zatłukę ją... – warknęłam. – Gdzie dokładnie ich widziałeś ostatnio?

– W parku. – Wskazał kciukiem, na co od razu popędziłam w tamtym kierunku.

– Róża...! – Usłyszałam, jak krzyknął za mną, ale nie miałam czasu na jego żarty. Wcisnęłam komórkę do spodni i próbowałam jak najszybciej przedrzeć się przez tłum.

Jeśli Maciek się nie mylił i rzeczywiście facet, z którym widział Kaśkę, miał kaski, to...

„No, to będą mieli oboje przesrane jak nic" – stwierdziłam w duchu i byłam naprawdę na wysokich obrotach, gotowa by kogoś zamordować.

Jacyś nafaszerowani mutanci zabrali Sebastiana, a on się zabawiał? A ona? Pozbyła się Kacpra, bo ją dupa zaswędziała do tego...

„Tego pieprzonego Predatora!" – zaklęłam w myślach, z trudem łapiąc powietrze.

Błyskawicznie przecisnęłam się między samochodami, minęłam parking i znalazłam się w parku. Nie był całkowicie pusty, na ławkach siedziało kilka osób, ale mój wzrok od razu powędrował w kierunku znajdującej się w oddali starej, nieczynnej fontanny. Zauważyłam przy niej jakiś podejrzany ruch. Potem mignęła mi blada twarz, a następnie długie blond włosy... Przeszłam bokiem, omijając ławki i przecięłam niewielki trawnik, zatrzymując się przy gęstych zaroślach. Z tyłu zaczęła grać muzyka z tureckiego folkloru i słychać było powracających do zabawy ludzi, którzy klaskali i próbowali śpiewać „po swojemu".

„Co za nieprzyzwoity obrazek" – wzdrygnął się nawet mój demon, kiedy wychyliłam się zza krzaków i zobaczyłam ich w dwuznacznej sytuacji.

Jastrzębie - Rozdział 21.



Sprzątanie mnie wykończyło. Po szybkim obiedzie złożonym z chińskiej zupki z makaronem i dwóch parówek z Biedronki padłam jak mucha i zasnęłam. Gdyby Kaśka nie zadzwoniła i mnie nie zbudziła, pewnie nadal bym spała. Pogadałyśmy chwilę i ostatecznie umówiłyśmy się pod kinem.

W dodatku miałam dziwny i nieprzyjemny sen, którym rzecz jasna jej się nie pochwaliłam.

„Oby nie okazał się proroczy" – zakpił mój upierdliwy rozsądek.

Nakryłam w nim Młodego, kiedy całowała go jakaś dziewczyna w parku. Byłam ukryta w drapiących krzaczorach i przyglądałam się temu, a potem w oznace protestu wydarłam się na całe gardło, wołając go, ale mnie nie usłyszał...

M A S A K R A.

Wyjrzałam przez okno i na szczęście nie padało, a nawet się wypogodziło. Misja pod tytułem: „Zabić dzikich lokatorów" też przebiegła w miarę pomyślnie i miałam nadzieję, że więcej ich nie uświadczę.

Dochodziła osiemnasta, więc miałam sporo czasu, żeby się przygotować, oczywiście o ile Młody nie zrobi mi wcześniej niespodzianki. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że robiliśmy te małe „świństewka" i że gdyby nie przeklęty comiesięczny problem, to uprawialibyśmy dziki seks do upadłego. Uwielbiałam patrzeć, kiedy przymykał oczy i przez chwilę wyglądał tak, jakby tracił wzrok. To było fascynujące, że zakrawało prawie na obsesję.

Marzyłam o tej chwili, o nas na podłodze, nawet na pustym łóżku, a nie pod kołdrą przy ręcznej „robocie". Fakt, było przyjemnie, ale mogło być przecież cudownie. Zamrugałam lekko zażenowana, na wspomnienie swoich pisków i okrzyków, na które on reagował lekkim uśmiechem. Chyba stawałam się za bardzo romantyczna, ale to on we mnie wyzwalał te nieznane dotąd emocje. Bałam się. Bałam się, że coś pójdzie nie tak i nigdy nie będziemy razem. Dla kogoś z boku byliśmy skreśleni już na początku, ale moja udręka, jak podejrzewałam, zacznie się dopiero po wyjeździe Sebastiana.

Szczerze? Nie potrafiłam sobie w tej chwili tego wyobrazić.

...

Zaszalałam. Przeprosiłam się ze swoją suszarko-lokówką i podkręciłam lekko włosy na utrwalającą piankę. Następnie skróciłam grzywkę i za pomocą małych grzebyków upięłam kilka pasemek na czubku głowy. Ubrałam długą kremową bluzę w stylu „Japan" z cieniutkiego polaru z rękawami trzy-czwarte i obszernym kapturem oraz asymetrycznym dołem i do tego czarne jeansy. Nie był to jakiś wyszukany ani elegancki strój i bardziej na luzie, ale Młodego też nie spodziewałam się pod krawatem. Poza tym to miała być impreza na powietrzu, a nie żadna galowa biba dla sztywniaków. Oczywiście wzięłam sobie do serca i całkiem na poważnie jego wcześniejszą uwagę na temat moich cycków i zamiast normalnego stanika, ubrałam sportowy.

Na dźwięk domofonu wzdrygnęłam się i poczułam niepokój. Wyszłam do przedpokoju, modląc się w duchu, żeby to nie był Maciek.

„To stary kozioł, po ostatnim wieczorze prędko go nie zobaczysz" – pocieszałam się.

– Słucham...

Hej, Kaczuszko... Eee... otwórz, bo chyba wszystkich gdzieś wymiotło i mój stary sposób nie działa – zażartował.

„KA-CZU-SZKO?" – zmarszczyłam się i poczułam jak mały stworek.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 20.



Co to oznaczało? Dlaczego tu był?

Patrzyłam, jak podchodził i przez chwilę bałam się nawet spojrzeć mu w oczy. Zostawiał duże mokre ślady na zakurzonej podłodze, zadeptując moje mniejsze.

– Nie płacz... – ukucnął przede mną i oparł ręce na moich ramionach. – Co mam zrobić...? – zapytał po chwili i tym pytaniem, dosłownie odgonił ode mnie wszystkie mroki.

Pociągnęłam nosem i otarłam twarz, żeby widzieć go dokładnie, żeby upewnić się, że to nie były jakieś figle mojej chorej wyobraźni.

– A co chcesz robić? – szepnęłam, połykając szybko powietrze, wciąż targana wcześniejszym wyciem.

– Nie chcesz tego wiedzieć... – odpowiedział zagadkowo, patrząc na mnie pociemniałym wzrokiem.

„O Boże... chcę!". „Jak jasna cholera, chcę..." – cisnęło mi się na usta, gdy poczułam pulsowanie w podbrzuszu". „Idiotko, masz okres, jak to sobie wyobrażasz?" – szybko zganiłam się w myślach.

– Jestem...niedysponowana – oznajmiłam cicho, robiąc kwaśną minę.

– Eeee... chyba nie myślimy o tym samym. – Lekki uśmiech zmiękczył jego rysy twarzy.

„Ups". „No to dałaś kolejną plamę, idiotko" – zbeształam się w duchu.

– Boże... o czym ja w ogóle myślałam, to znaczy, nie myślałam o tym, tylko myślałam... – zaczęłam się tłumaczyć, ale on nagle chwycił mnie i pociągnął w górę.

Worek pode mną zaszeleścił i trzasnęły stawy. Zanim zorientowałam się, dokąd mnie prowadził, pocałował mnie, a potem ściągnął z łóżka prześcieradło i po chwili pacnęłam głową i tyłkiem o materac. Wciąż obejmował mnie w pasie, nie pozwalając swobodnie opaść na plecy. Dopiero gdy poczułam na sobie jego mokre spodnie, wcisnął pod moją głowę okrągły wałek służący za zagłówek i ułożył mnie płasko pod sobą.

– C...co chcesz...zrobić? – Zaniepokoiłam się, bo seks w tym stanie nie wchodził u mnie w grę.

CHOLERA!

Nie dość, że byłam skrępowana i dużo nie brakowało, a czmychnęłabym do drugiego pokoju, to jeszcze wcześniejsza sytuacja nie do końca ze mnie wyparowała. Oczywiście chciałam go jak szalona, ale...

– Rozluźnij się... – mruknął, przerywając moją wewnętrzną bitwę i odgarnął na bok moje włosy. – Powiedziałaś, że coś poczułaś...

„Je zu, tylko nie to..." – dałam sobie mentalnego kopa prosto w mózg.

– Ja naprawdę mam... Jestem brudna... – wypadło z moich ust i momentalnie poczułam gorąco na policzkach.

– Jesteś głupiutka – szepnął, zaczynając powoli rozpinać górę od mojej pidżamy... – Nie przeszkadza mi to ani trochę. – Uśmiechnął się i pochylił jeszcze niżej.

Jastrzębie - Rozdział 19.



Tym razem dzięki tabletkom nie umierałam, ale i tak czułam się wyjątkowo paskudnie. Po kąpieli zjadłam prawie pół pudelka lodów i nadal mi czegoś brakowało. Niestety nie miałam w domu żadnych zapasów na takie okazje.

„Byłam żałosna" – tak, mogłam powtarzać to w kółko.

Z niemałym dystansem i niesmakiem spojrzałam na trzy butelki pseudo piwa od „majora lodowca", po czym szybko się z nimi „przeprosiłam" i skusiłam w końcu na „Granat".

„Jakże wymowne w porównaniu z ofiarodawcą" – omal nie prychnęłam i z otwartą butelką polazłam do pokoju.

Nie było złe, a nawet bym powiedziała, że smaczne. Niestety brzuch po takiej mieszance miałam jak balon.

Wgramoliłam się na łóżko i włączyłam telewizor. Znowu wpadałam w doły i mój nastrój z każdą minutą się pogarszał. Chciałam go zobaczyć, zanim wyjadą, ale marne były na to szanse. W dodatku matka mnie wkurzyła, bo nie odbierała telefonu. Zawsze to ja ją zbywałam...

„A może coś się stało?" – pomyślałam zaniepokojona.

„Tak, pewnie zapiła. Śpi głucha jak pień i z pewnością nie było to Ka-coś-tam" – poleciała kontra.

Była dwudziesta, ale przez ten deszcz miałam wrażenie, że jest znacznie później. Przełączałam kanały, szukając jakiegoś romantycznego filmu, ale jak na złość wszędzie był sport albo science fiction, którego nie cierpiałam. No może poza jedynym filmem „Gwiezdny Przybysz", który jeszcze jako tako trawiłam ze względu na Jeffa Bridges'a. Rozśmieszał mnie w tej roli, no i te komiczne fryzury, boki zrywać. Uśmiechnęłam się pod nosem, zatrzymując w końcu na jakimś Mikrokosmosie, gdzie okrutna Natura poddawała małe robaczki swoim żywiołom. Oglądałam jednym okiem, powoli zanurzając się w drzemkę.

Już prawie zasypiałam, gdy z korytarza do moich uszu dotarł dźwięk domofonu. Mimo niedyspozycji poderwałam się szybko z półdrzemki i otumaniona podreptałam do przedpokoju.

– Słucham? – zapytałam i wcale nie musiałam udawać zaspanej.

– To ja. Wpuścisz mnie? Strasznie pada, a mam małą niespodziankę...

„Ups". „Nie na tego księcia czekałaś co, księżniczko?" – zaszumiało mi w uszach i jednocześnie zaburczało w brzuchu. Ostatnio Maciek nie kojarzył mi się z seksem tylko furą jedzenia.

– Wejdź... – powiedziałam i machinalnie mój palec nacisnął przycisk... – Cholera... – zaklęłam cicho po chwili, ale było już za późno.

„Mógł chociaż zadzwonić, że przyjdzie..." – marudziłam w myślach.

„Przyzwyczajaj się, on tego chce..." – wtrącił się mój demon.

Zegar w korytarzu wskazywał drugą w nocy, ale chyba się popsuł. Otworzyłam drzwi, zostawiłam uchylone, po czym podeszłam do zegara i zauważyłam, że wskazówka sekundowa stała w miejscu.

– Wchodź i zamknij drzwi – poleciłam, słysząc ciche pukanie, po czym poszłam do kuchni, wygrzebałam z szuflady jakąś starą baterię i chwyciłam krzesło. Dziwnie się czułam, jakbym nagle odkryła kolejne natręctwo.

Jastrzębie - Rozdział 18.



Obudziłam się przed alarmem. Telewizor wciąż był włączony, więc od razu go uciszyłam i na „dzień dobry" zostałam przywitana pulsującym bólem głowy. Sięgnęłam po telefon, a tam dwa nieodebrane połączenia od Maćka plus jedna wiadomość oraz połączenie od matki i to wszystko. Młody znowu się rozpłynął, ale wierzyłam, że miał konkretny powód.

Byłam cała spocona, z pewnością przez ten nocny koszmar, z którego na szczęście niewiele pamiętałam. Poza tym matka Natura wciąż piłowała tępą piłą mój brzuch. Musiałam to jakoś przetrwać i przyszykować się do pracy. Pochmurny widok za oknem wcale do tego nie zachęcał.

...

Po otwarciu hipnotyzowałam komórkę, zaniepokojona nieobecnością Kaski. Spóźniała się już dwadzieścia minut i już chciałam do niej zadzwonić, ale oczywiście moje konto było już prawie wyczyszczone. W końcu wysłałam do niej SMS i przygotowałam się do mycia okien, modląc się w duchu, żeby znienacka nie wpadła Ilona. Niedługo dobre dni się skończą i zaczną od nowa spiny. Byłam świadoma tego, że Kaśka nie da sobą pomiatać. Z tego, co zauważyłam, to nie zależało jej zbytnio na tej pracy i nie wróżyłam jej długiego stażu, ale już się z nią zżyłam i byłoby naprawdę niefajnie, gdyby odeszła. Czasami odnosiłam wrażenie, że traktowała to zajęcie jak jakąś odskocznię przed wyjazdem za granicę, o którym ciągle gadała.

Ja z kolei wolałam się nie wychylać, aczkolwiek po ostatnich rewelacjach straciłam do szefowej resztki szacunku.

Przestawiałam manekiny na wystawie, kiedy nagle do szyby przyssała się Kaśka. Ulżyło mi, bo już myślałam, że naprawdę coś się stało.

– Cześć – zagaiła wesoło. – Jak śmiałaś zacząć porządki beze mnie, co? – Zażartowała dodatkowo, wbiegając drobnymi kroczkami w wąskiej spódnicy niczym gejsza.

Całe szczęście, że nie zaczęłam myć okien, bo Kaśka przyniosła za sobą deszcz.

– Cześć, cześć... Rozpadało się i popatrz, jak ci się udało. Co tak późno, zaspałaś?

– No weź... u mnie w domu nie da się zaspać – wyznała. – Zaraz ci coś powiem, to padniesz. – Mrugnęła do mnie i tymi samymi kroczkami popędziła na zaplecze.

...

– Co zrobił? – Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.

– No mówię ci... pół osiedla wylazło, żeby zobaczyć to przedstawienie. W dodatku kolejka się zrobiła przy sklepiku obok i jak przyjechała policja, to Kubiak sprzedawał chleb i mleko prosto z samochodu, takie cyrki, kochana. Gdybyś widziała, jak ich wyprowadzali... – parsknęła. – Gliniarze, ci niektórzy to takie chuchra, a chłopacy z siłowni to wiesz, kaloryfery i karki jak u gepardów. No i powiem ci, że teraz Jastrzębie będą mieli przesrane. Kogo jak kogo, ale u nas na osiedlu to najbardziej właśnie nie lubią „psów", jeszcze bardziej niż komorników i windykatorów. Zresztą, nikt ich nie lubi, a tych, co ich nasyłają to najbardziej... – przerwała Kaśka i odpisała na SMS, który w międzyczasie dostała.

– Ale skoro ich zawinęli, jak mówisz, to...

– To nic nie robi, w końcu ich wypuszczą, ale magla z ciężarkami prowadzić już nie będą, a tego moja droga Jackowi chłopacy nie darują. Sebastianowi zresztą również...

– Co ma do tego Sebastian? – Zaniepokoiłam się.

– Jak to co? To przecież przez niego Jacek ten nalot urządził, ale w sumie dobrze się stało, bo będzie trochę spokojniej. Ostatnio to strach było wieczorem wychodzić, jak się nabuzowali tymi paszami dla świń – oznajmiła z niesmakiem.

– Paszami dla świń!? – ryknęłam i omal się nie oplułam.

Jastrzębie - Rozdział 17.



Leżeliśmy na plecach obok siebie jak dawniej i trudno było powiedzieć, które z nas było teraz bardziej skołowane.

– Musisz mi obiecać, że nie będziesz już beze mnie przeginała. – Odnalazł moją rękę i ułożył ją sobie na piersi.

Trochę dziwnie to zabrzmiało, zwłaszcza, że po jego wyjaśnieniach, czułam się przy nim jak ugłaskany, aczkolwiek nadal trochę przestraszony króliczek. Nie doszliśmy jeszcze do tego, co naprawdę wydarzyło się między mną a Maćkiem. Nie miałam pojęcia, czy czegoś się domyślał, ale nie pytał o to, więc w tej chwili wolałam nie podejmować tematu.

„Poza tym, kto tu najbardziej przeginał?" – zastanawiałam się.

– Zadzwonię, jak tylko załatwisz sobie w końcu komórkę – odparłam, odwracając się w jego stronę.

Leżał tak jak wówczas tamtego wieczoru i złapałam się na tym, że to była moja ulubiona „jego" strona. Ciemne znamię zasłaniał brzeg kaptura, który zawinął się pod głową, więc sięgnęłam do niego i odkryłam jego twarz.

– Naprawdę myślałaś sobie, że...

– Tak, myślałam o różnych rzeczach – przerwałam mu. – Jestem impulsywna i to paskudne, ale ty też mu uwierzyłeś. Za każdym razem, kiedy wracałam do domu, miałam nadzieję, że będziesz tam na mnie czekał, że sobie wszystko wyjaśnimy – wyznałam z lekkim zażenowaniem i przekręciłam się z powrotem na plecy.

– Ten facet... Tak naprawdę, to wiem, kto to jest i... – zaciął się, jakby szukał właściwych słów.

„No i masz, na co czekałaś!". „Teraz to albo mu powiesz, albo zamilknij na wieki" – zabrzmiał w mojej głowie ostrzegawczy głos.

– Pomyślałem, że spotykacie się, bo on też miał kiedyś syna i przez to macie wiele wspólnego...

Bach! Uniosłam się na łokciu i spojrzałam na niego, niezupełnie świadoma tego, co do mnie mówił.

– No wiesz, wspólne tematy tak jak mi wtedy powiedziałaś – wyjaśnił, posyłając mi krótkie spojrzenie i znacząco ściskając moją rękę.

– On jest ze swoją matką na wakacjach... jego syn – wybełkotałam nieskładnie.

– Eeee... nie nazwałbym tego wakacjami. Dzieciak t e g o faceta, który cię odwiózł, nie żyje. Miał pięć lat, kiedy wpadł pod traktor dziadka. Matka go nie upilnowała, czy coś. Dziadek był pijany i siedzi za to w więzieniu. To była dosyć głośna sprawa, bo potem próbował się powiesić – wyjaśnił szybko.

„Ups, no i masz swojego kłamcę, ty głupia idiotko!". „I co, łyso ci teraz?" – zabrzęczał demon w mojej głowie.

Świadomość, że Sebastian jakimś cudem wiedział więcej ode mnie, wcale mnie nie uspokoiła.

– Boże... – mruknęłam. – Dlaczego mnie okłamał?

– Na jego miejscu, też bym czegoś takiego nie roztrząsał – wtrącił, po czym przeciągnął się, a potem wciągnął mnie na siebie. – Nie myśl już o tym i lepiej mi powiedz, gdzie dokładnie mieszka twoja matka, to postaram się czegoś dowiedzieć i wybadać sprawę – dodał poważnie, zmieniając temat.

sobota, 13 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 16.



Przy Kaśce prawie zapomniałam o tym, co wywinęłam ostatniej nocy. Jej pasemka wyglądały naprawdę świetnie. Były w trzech kolorach: miedzianym, białym i jasnobrązowym. Z chęcią bym sobie takie zrobiła, ale najpierw musiałabym rozjaśnić swoje, a to niestety nie wchodziło w grę.

– Widziałam też takie doczepiane, ale one po jakimś czasie wypadają, no i to trochę denerwujące, jak nie możesz się porządnie wyszczotkować, bo ci o coś tu i tam szczotka zahaczy – trajkotała.

– Ja bym mogła sobie zrobić co najwyżej jedno, gdzieś z boku. – Spojrzałam w lustro, ale jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.

Od dziecka miałam ciemne, długie włosy, które tylko podcinałam. Koleżanki w szkole robiły sobie trwałe i pasemka, a ja właściwie nigdy ich nawet nie kręciłam ani nie farbowałam.

– Oj, nie bądź taka sztywna. Zaszalej i machnij sobie kilka, to kosztuje tylko siedem dych – przekonywała.

– A normalnie, to ile? – zapytałam zaskoczona, bo tak ogólnie, to uważałam coś takiego za zbytek.

– Nooo... za „Magmę" w salonie musiałabyś zapłacić około dwóch stów – wyjaśniła.

– Ja pierdolę – zaklęłam. – Nie zgłupiałam, żeby niszczyć sobie włosy i jeszcze płacić za to tyle kasy.

– Jestem już przyzwyczajona. Rozjaśniam, robię pasemka i jakoś mi jeszcze nie wylazły – podsumowała.

– Ale spójrz, jakie ty masz jasne, a ja musiałabym każde rozjaśnić przynajmniej o kilka tonów...

Zadzwoniły dzwonki i obie raptownie wzdrygnęłyśmy się, jakby ktoś przyłapał nas na czymś niewłaściwym.

„Ups". „A to ci niespodziewana niespodziewajka" – zazgrzytałam zębami.

– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie z uśmiechem.

– Dzień dobry. – Kaśka doskoczyła do lady, odrzucając do tyłu swoją „nową" fryzurę. – W czym możemy panu pomóc? – Zatrzepotała rzęsami, na co od razu wyminęłam ją i podeszłam do Maćka.

– Co ty tu robisz? – zapytałam, nadal nie rozluźniając szczęki, po czym chwyciłam go pod ramię i prawie przymusem wyprowadziłam ze sklepu.

– Spokojnie, chciałem tylko...

– Przywitać się, wiem... – Odeszliśmy kawałek, poza zasięg okien wystawowych. – Mogłeś mnie uprzedzić albo co. Teraz młoda ze mnie nie zejdzie i będzie mi truła...

– Nie wiedziałem, że to jakiś problem. – Cofnął ramię i spojrzał na mnie z powagą.

– Bo to w sumie nie problem, ale...

„Cholera, ale wtopa". „Jak miałam mu to wytłumaczyć?" – biłam się z myślami.

– Wolałem wpaść osobiście, myślałem, że po pracy wyskoczylibyśmy gdzieś, wiesz. Jeśli oczywiście nie będziesz zajęta.

Jastrzębie - Rozdział 15.



Mieszkanie Maćka okazało się jednym wielkim biurem, w sensie było urządzone na jego podobieństwo. Bez zbytniego przeładowania, przestronne i typowo „męskie". Zamiast tradycyjnej kuchni, wnęka, w której znajdowała się kompaktowa kuchnia z dołączonym do niej łamanym blatem, pod którym wsunięte były cztery wysokie barowe krzesła. Obok pod grzejnikiem, na fioletowym legowisku leżał niczym wypchana zabawka gruby, bury kot, który nawet nie raczył zareagować na nasze przybycie.

Rozejrzałam się z podziwem i stwierdziłam, że było bardzo przytulnie.

Jedną z głównych ścian w salonie zajmowały regały z książkami i różnymi teczkami. Na środku mały szklany stolik, po jednej jego stronie dwa szare fotele, po drugiej niewielka dwuosobowa kanapa do kompletu. Pod oknem stało duże, proste białe biurko, a na nim dwa monitory, lampa z rozkładanym długim ramieniem oraz nieco niżej, na specjalnej półce, komputer wielkości porządnej walizki. Za mlecznobiałą, szklaną szybą działową, sięgającą do połowy wysokości ściany, znajdowało się proste podwójne łóżko ze skrzynią zakryte granatową pikowaną kapą i mała szafka nocna, a właściwie, to „przyklejona" do ściany półka z niewielką lampką i drucianą podpórką, na której leżały gazety. Nad łóżkiem oraz na pozostałych ścianach wisiały czarnobiałe grafiki oprawione w anty ramy. Wszystkie były w jednym temacie i tym samym industrialnym stylu. Wpuszczone w sufit halogeny i kremowa podłoga z paneli, stylizowana na podniszczoną podłogę, idealnie pasowały do reszty i podkreślały charakter, a także wyszukany gust właściciela.

Oczywiście jak szybko się przekonałam, wszystko to kosztem nie tylko kuchni, ale również i łazienki. Nie było w niej wanny, tylko duża, podwójna kabina prysznicowa, kibelek i umywalka wbudowana w białą szafkę, obok której stała wąska, ładowana od góry pralka. Właśnie była włączona i trochę hałasowała. Korzystając z tego, zajrzałam za lustro nad umywalką, również odgrywające rolę szafki, gdzie na wąskich szklanych półkach stały butelki z lekarstwami, opatrunki, wody po goleniu, żele pod prysznic, pianki i inne męskie przybory toaletowe. Moją uwagę przyciągnęło pudełko prezerwatyw i leżące obok niego dwa złote pierścionki... Dziwne.

– Pijesz z cukrem czy bez? Mleko czy bez? – Usłyszałam jego stłumiony głos.

– Czarna bez-bez – odpowiedziałam, po czy zamknęłam szafkę i usłyszałam jego rozbawienie.

Spojrzałam w lustro, poprawiłam włosy i umyłam ręce. Gdy wyszłam z łazienki, mały stolik był już zastawiony, a główne światła pogaszone. Na ich miejscu pojawiły się ukryte gdzieś za regałami ultrafiolety, zielenie, czerwienie i błękity, których rozproszone pionowe wstęgi odbijały się na ścianie, a dalej załamywały na suficie. Wyglądało to naprawdę ciekawie i nadało salonowi nieco „klubowej" atmosfery.

– Świetne masz mieszkanie. – Pochwaliłam, po czym zdjęłam szpilki i odłożyłam je na bok, by usiąść wygodnie na kanapie.

– Dzięki, ale niedługo je sprzedaję. Wyprowadzam się do centrum – powiedział z lekki żalem.

– Szkoda. Miło tu i tak, różnorodnie – stwierdziłam i zabrałam się za jedzenie.

– Smacznego... – powiedzieliśmy niemal równocześnie i spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem.

– Więc pracujesz i jesteś z a j ę t ą modystką... – zaczął po chwili, akcentując, jak na moje oko dość znacząco, słowo „zajęta".

– Jaką modystką? Sprzedaję damskie ubiory i nudzę się jak mops. To znaczy... nudzimy, bo pracuję razem z koleżanką – wyjaśniłam, a następnie skosztowałam jego kawy z ekspresu.

Smakowała przepysznie i z pewnością była jakaś gatunkowa nie to, co moja, po której kwas od razu zalewał usta.

Jastrzębie - Rozdział 14.



Wtorek zapowiadał się jeszcze gorzej niż poniedziałek po ciężkim imprezowaniu. Nie wyspałam się, a w pracy podczas sprzedaży letniego trencza i bluzki, wydałam klientce za mało reszty. Na szczęście była miła, nie robiła problemu i pożegnała się z uśmiechem. Gdyby to widziała Ilona, zaraz dostałabym opieprz i to w dodatku przy kobiecie.

Opadłam na krzesło jak struta i gapiłam się na komórkę. Kaśka wyszła po hamburgery pół godziny temu na sąsiednią ulicę i przepadła. Czekałam jeszcze kilka minut i w końcu zadzwoniłam do niej zniecierpliwiona.

– No gdzie jesteś? Co tak długo?

Mieli zamknięte, więc poszłam na deptak. Zaraz wracam, czekam tylko, aż zapakują... – W tle usłyszałam parsknięcie i czyjś niewyraźny męski głos.

– Na jednej nodze dziewczyno, bo jak szefowa wpadnie i ciebie nie będzie, to zgadnij komu urwie głowę?

Ona je odgryza – Zaśmiała się, mrucząc coś niezrozumiale i domyśliłam się, że jest z nią Kacper. 



– Zgadnij co? – Kaśka wpadła zdyszana z jedzeniem i pomachała torbą, niczym ksiądz kadzidłem w kościele, roznosząc przy tym cały zapach.

– Co? – Spojrzałam na nią, a potem na torbę i z głodu ścisnęło mnie w żołądku. – Chodź, na zaplecze.

Usiadłyśmy przy stoliku i zabrałyśmy się za jedzenie.

– No? Oświecisz mnie w końcu, czy nie? – zapytałam z pełną buzią.

– Tylko się nie złość, bo nie wiem jeszcze, kto jest sprawcą. – Posłała mi ponure spojrzenie, na co mnie ze zdenerwowania od razu stanął kawałek bułki w gardle, więc szybko popiłam colą, żeby się nie zadławić.

– Je zu, wyduś to w końcu. W ciąży jesteś, czy co? – Zażartowałam, a ona zamarła z hamburgerem kilka centymetrów przy ustach.

– Nie ja, tylko Natalia – wypaliła i ugryzła spory kęs.

– Jaka Nata...? – Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy i miałam wrażenie, że zaraz pocieknie uszami.

– Podobno była u ginekologa, a to akurat znajoma mojej mamy ze szpitala. Natalia chodziła z jej córką do szkoły i ploty, już powoli się rozchodzą po osiedlu, wiesz?

– Myślisz, że...

– Nie wiem, nic nie myślę, tylko mówię, co słyszałam – weszła mi w słowo. – Jedni mówią, że to Sebastian, a drudzy, że taki Rafał z sąsiedniego osiedla, z którym ona teraz się prowadza. Obaj przecież być nie mogą, co nie?

– To znaczy, wie, że jest, tylko nie wie z kim? A ta lekarka, nic więcej nie powiedziała? – wymamrotałam nieskładnie, nadal nie mogąc uwierzyć, że Młody...

„A coś ty myślała?" „Że jak Młody, to nie wojuje?" – dogryza mi mózgojeb.

Jastrzębie - Rozdział 13.



Byłam tchórzem i nie miałam odwagi zadzwonić do matki. Nie sądziłam, że tak będzie. W dodatku zaczęłam mieć również żal do Młodego. Najpierw zapewniał mnie, że nadal chciał się spotykać, a potem wywinął mi taki numer. Nie mogłam zrozumieć, że pojechał rozbijać się po osiedlu i narobił sobie kłopotów.

„A może spuścili mu łomot i wstydził się pokazywać?" – zaświtało mi w głowie.

„Z koleżanką nie wstydził się prowadzać po mieście, więc pudło" – dodałam w myślach. Wiedziałam, że to głupie i choć buzowały we mnie mieszane uczucia, to i tak za nim tęskniłam. Za jego uśmiechem z dołeczkami, za zapachem i spojrzeniem młodego wilka. Ech...

Zasrany poniedziałek.

...

– Byłyśmy z kuzynką za miastem na takich wiejskich baletach, ale było nawet fajnie – pochwaliła się Kaśka.

– To fajnie – mruknęłam pod nosem, gapiąc się w telefon.

– A jak tam wy? Pogodziliście się w końcu czy nie?

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałam, zerkając na nią kątem oka.

– Tak tylko pytam, a skoro u niego byłaś, to pomyślałam, że jest już po sprawie. Wcześniej wyglądałaś na zadowoloną, a teraz patrzeć na ciebie nie można. Zrobiły ci się o takie... – urwała, podchodząc do mnie z naciągniętymi powiekami. – Taaakieee wooory pod oczaaami – jęknęła, wykrzywiając dodatkowo usta. – I... o tak ci się cycki opuściłyyy... – wymamrotała jak zombie, obciągając sukienkę na piersiach, na co po chwili obie się roześmiałyśmy.

– Zwariowana jesteś – podsumowałam ją w żartach, ale to było miłe z jej strony i chyba każda dobra koleżanka próbowałaby rozweselić drugą w takiej sytuacji.

– A ty się niepotrzebnie ciągle dręczysz – odparła.

– Mam ochotę go udusić – mruknęłam i odłożyłam w końcu telefon.

– Jeszcze będziesz miała niejedną okazję. Zobaczysz, wszystko się rozejdzie po kościach i zapomnicie o kłótni – powiedziała to w taki sposób, jakby to zależało od niej.

– Wątpię. Jest za młody na pakowanie się w życie kogoś takiego jak ja. – skwitowałam i opuściłam nos na kwintę.

– Masz za mało wiary w siebie, dziewczyno.

...
Po pracy poszłam prosto do domu i gdy stanęłam przed kamienicą, ponownie ogarnął mnie smutek. Sprawdziłam skrzynkę i między ulotkami znalazłam awizo. Matka jednak miała rację. Spojrzałam na zegarek w komórce, po czym pognałam z powrotem na pocztę.

Pełna obaw tuż za ciężkimi drzwiami poczty, o które się oparłam, rozerwałam kopertę i zaczęłam czytać, nie wierząc własnym oczom. „Dlaczego oni mi to robią...?" – omal nie krzyknęłam na głos, ale powstrzymało mnie parkujące obok auto.

– Róża? – Usłyszałam swoje imię, zaraz po trzaśnięciu drzwi.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 12.



Przez całą podróż wyświetlała mi się przed oczami ta para. Nie trzymali się za ręce, ale sam fakt, że po raz pierwszy widziałam go z dziewczyną, był dla mnie jak strzał między oczy. Oczywiście nie miałam do niego wielkiego żalu. Swój gniew mogłam wyładować wyłącznie na sobie, jak zwykle zresztą.

Trzęsłam się na siedzeniu i byłam w totalnej rozsypce. Musiałam wziąć się w garść i wyglądać jak człowiek, więc zanim dotarłam do Domu dziecka, posiedziałam chwilę w okolicznym parku.

Moje wcześniejsze przypuszczenia się potwierdziły. Matka odpisała wcześniej niż sądziłam, ale oczywiście nie miała zamiaru dodawać mi otuchy, tylko wbiła mi szpilę okropnym SMS-em.

Tylko niech nie zagada cię na śmierć. Wiesz, jakie są dzieciaki w tym wieku. Gadają i gadają, czasem ich zrozumieć nie można.

„Stara wredna wiedźma".

...

Placówka była dwupiętrowym budynkiem z dużym oszklonym tarasem na samej górze. Znajdowało się tam ogromne akwarium, dużo egzotycznych rośli poustawianych między plecionymi meblami z rattanu i z tego, co się dowiedziałam, organizowano tam imprezy urodzinowe dla dzieci, a także te dla dyrekcji i grona wychowawczego.

Pan Jerzy, dyrektor placówki, spodziewał się mojej wizyty i czekał już na mnie w swoim gabinecie.

– Marcin robi postępy – stwierdził z powagą, uśmiechając się tajemniczo. – Ma co prawda sporo do nadrobienia, ale uwierz mi, że pracujemy nad nim i wyciągniemy go z tego. Jest duża szansa, że wyślemy go do normalnego przedszkola i to tylko kwestia czasu, jak mówi nasza psycholog.

– Do normalnego? On przecież tam się zagubi, a co z innymi dziećmi? Będą się z niego śmiały i jeszcze bardziej zamknie się w sobie. – Zareagowałam z niepokojem.

– Da sobie radę. Widzisz... – Westchnął i spojrzał na mnie uważnie. – Problem nie tkwi w tym, że Marcin ma trudności z przyswajaniem wiedzy. On nie jest upośledzony, w takim sensie jak myślisz. Jego problemem jest to, że on wszystko kumuluje w sobie i nie okazuje emocji. I odnośnie do twojego wcześniejszego pytania, to tak, twój syn wie, że jesteś jego mamą. Potrzebuje tylko do tego więcej czasu niż inni. To żmudny proces wymagający cierpliwości, ale na tym etapie postanowiliśmy zrobić kolejny krok. Za rok dołączy z innymi dziećmi do przedszkola...

Nie wiedziałam, czy chciał mnie tylko pocieszyć, ale informacja o tym, że Bąbel mnie „widzi", wzruszyła mnie i tama pękła.

– Różo... – Dyrektor wypuścił głośno powietrze. – Nie możesz okazywać przy nim takiej słabości. Masz być silna. Marcin to wszystko rejestruje i nie pomagasz mu, pokazując się zapłakana przy każdej okazji. O... – Spojrzał na zegarek. – O czternastej zapraszam na stołówkę na obiad, a o czternastej trzydzieści przychodzi pani Lucyna. Jeśli nie spieszysz się nigdzie, to możesz zaczekać i sama z nią porozmawiać.

– Dziękuję. – Pociągnęłam nosem i wyciągnęłam dwie chusteczki ze stojącego na jego biurku pudełka.

– A teraz pędź do niego. Pani Wiesia jest z maluchami na placu zabaw.

piątek, 5 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 11.



Wisiałam, uczepiona jedną ręką twardego karku Maćka, czy jak mu tam było i próbowałam iść do przodu, ale czułam się tak, jakby ktoś związał mi razem sznurówki.

– Daleko jeszczeee? – zapytałam, widząc przed sobą tylko ciemność.

– Jesteśmy na miejscu i teraz czekamy – odpowiedział znużonym głosem, ustawiając mnie wreszcie pod ścianą. – Ale się załatwiłaś, dziewczyno... – dodał i wyciągnął z kieszeni telefon, a drugą ręką blokował mnie, żebym od niej nie odpadła.

Chciałam, żeby urwał mi się film, chciałam zapomnieć, a tu jak na złość wciąż byłam świadoma. Co za wstyd...

– Marek? Co tak długo do cholery? Pospiesz się, jestem na tyłach pod lecznicą... – warknął do telefonu i szybko się rozłączył.

Odpalił papierosa, a mnie się o mało nie cofnęło.

– Niedobrze mi...bleee – mruknęłam, po czym facet pozwolił mi osunąć się po ścianie i pod nią kucnąć.

– Ale bym cię lał... – skwitował bez ogródek, na co zachichotałam.

– Jeszcze się taki nie narodziiił – parsknęłam, podtrzymując ciężką głowę rękami.

– Wszystko masz? Klucze od domu, telefon? – zapytał i pochyl się nade mną.

– Mam. Nie jestem aż tak napruta, jak wyglądam – wytłumaczyłam, zerkając w bok, wprost na światła nadjeżdżającego samochodu. – Aaa... chyba zostawiłam w szatni kurtkę – dodaję po chwili.

– Nie zginie, wrócisz po nią innym razem – mruknął niecierpliwie.

Auto przejechało koło nas, a potem zawróciło na niewielkim parkingu pod budynkiem i zatrzymało się po drugiej stronie ulicy.

– Idziemy... – Mężczyzna wyrzucił niedopałek i chwycił mnie pod pachy, na co znowu się roześmiałam jak idiotka i wylądowałam na jego piersi.

– Pozwól mi jeszcze taaak chwilkę poleżeeeć... – zachichotałam w rozpiętą koszulę, próbując zajrzeć mu w twarz, ale skubany był zbyt wysoki i ciemny jak noc.

– Taka fajna z ciebie dziewczyna, a głupia jak gąska... – Westchnął, prowadząc mnie w kierunku auta.

– Prawie skasowałbym jakiś motor. – Zaczął tłumaczyć się kierowca srebrnego auta. – Normalnie gość mi centralnie wyjechał przed maską, a potem stanął dęba i spierdolił – dodał i otworzył tylne drzwi.

– Dobra, pakuj się, Mała... – Zwróc się do mnie mój towarzysz, ale nie wiedzieć czemu wciąż kurczowo trzymałam go za koszulę.

– A ty nieee jedziesz? – zapytałam z żalem.

– Wsiadaj głuptasie i zmykaj do domu, bo cię trzasnę po tyłku... – zagroził. – Marek, pomóż mi... – Usłyszałam jego niecierpliwy głos w momencie, kiedy moja głowa wydawała się odłączać od ciała i niebezpiecznie zbliżała się do chodnika.

Jastrzębie - Rozdział 10.



„Na wszelki wypadek" – jak powiedział. Wpisałam oba numery telefonów z wizytówki do komórki, po czym położyłam ją w zasięgu ręki na brzegu stołu i zapuściłam żurawia do koszyka.

Precelki, słone orzeszki, pistacje – ujdzie. Potem trzy czekolady, w tym jedna długa i nadziewana – super. Następnie, trzy butelki pseudo piwa „Ka-coś-tam" o różnych smakach – rzyg. Do tego opakowanie Rafaello – mniami. Dalej, duży owocowy nektar „Multiwitamina" – może być. Paczka chipsów paprykowych – też może być i na koniec, czarne...

„Czarne jak gówniane bobki?" – zadrwił złośliwiec.

Zdjęłam pokrywkę z plastikowego pudełka i mrużąc oczy, podetkałam ją pod nos. Niedobrze. Coś złego działo się z moim wzrokiem. Na wieczku była mała nalepka, na której napisane było: – Borówka amerykańska – przeczytałam na głos. Niestety tu nie miałam zdania, ponieważ nigdy czegoś podobnego nie jadłam.

Nie powiem, nieźle się żołnierz wykosztował i inna na moim miejscu pewnie miałaby już mokre majty, ale ja nie czułam niczego podobnego. Przez chwilę nawet zaświtało mi w głowie, że któraś z tych rzeczy może być... zatruta?

„Twój głupi łeb jest zatruty i jęzor" – zareagował agresor.

...

Coraz bardziej niepokoiłam się brakiem wiadomości od Sebastiana. Łapałam się na tym, że nawet bałam się do niego zadzwonić, w obawie, że usłyszę informację: „Abonent w tej chwili jest niedostępny lub ma wyłączony telefon". „Że też musiałam spotkać tego gów...cholera". CHORELA!

Z nerwów wyrzuciłam wszystkie ciuchy z szafy na łóżko i zdałam sobie sprawę, że mam ich za dużo. W dodatku większej części nie miałam na sobie od bardzo dawna i tylko zajmowała ona miejsce...

„Uspokój się..." „Nic mu nie jest, to duży chłopiec" – szumiało mi w uszach.

...

„Co za dodupny, bezproduktywny i pełen napięcia dzień" – podsumowałam w myślach, spoglądając przez okno na pustą ulicę. Zerknęłam przez ramie na zegar, który wskazywał dwudziestą dwadzieścia. Wcześniej była piętnasta piętnaście i siedemnasta siedemnaście... Czy to były jakieś złe znaki?

Zamykając okno, dodatkowo zauważyłam kolejny znak na ścianie naprzeciwko, na której dole ktoś wykonał niezbyt zgrabne, brunatnoczerwone graffiti.

12.12.2012.

Wcześniej nie przywiązywałam do niego zbytniej uwagi. Ot, ciąg liczb wypisanych typowym dla tej sztuki sprayem.