Strona główna

piątek, 9 września 2016

Jastrzębie - Rozdział 40.



Nie mogłam tu zostać. Gdyby nie Bąbel spakowałabym nas i jeszcze dziś wrócilibyśmy do miasta. Najgorsze były wyrzuty sumienia i to, co nagle zaczęłam sobie uświadamiać. Ten zimny gnój miał rację. Nie miałam prawa wchodzić pomiędzy nich. Wiedziałam, że zależało mu na bracie, a ja byłam tylko przeszkodą. Byłam też egoistką, bo chciałam mieć Sebastiana tylko dla siebie, choć dobrze wiedziałam, że przy mnie czekało go tylko smutne pasmo wyrzeczeń.


– Roska! Roska, jesteś na górze?

Zaniepokojony głos matki wyrwał mnie z rozmyślań.

– Jestem, już schodzę...

Spojrzałam na komórkę i postanowiłam oddzwonić do Kaśki po kolacji.

Od wczoraj się do mnie dobijała, a ja żyłam wsią i byłam w zupełnie innym świecie.

– Co się stało? – zapytałam, zbiegając po schodach.

– Trzeba przebrać i wykąpać tego urwisa...

– Nie mów tylko, że narobił w majtki... – Wbiegłam do łazienki i spojrzałam na umazanego po pachy Bąbla.

– Cuchnie. – Wykrzywiłam nos.

– Jak diabli. Tylko na chwilę spuściłam go z oka, dosłownie na moment... – tłumaczyła się, zdejmując mu ubranie. – A ten już upodobał sobie końskie kupy i w dodatku nie chciał z nich wyjść. Piotr chciał umyć go u siebie, ale naprawdę poczułam się niezręcznie... No i co zrobiłeś? – Chwyciła Marcina za ramiona, a on tylko się wyszczerzył i spojrzał na mnie jak prawdziwy łobuz.

„Mój łobuz" – zaśmiałam się w duchu, widząc zniesmaczoną minę Maryśki.

– Napuszczę wody...

– Ja to zrobię. Przynieś jakieś ubranie na zmianę – poleciła.

...

Siedzieliśmy w sadzie. Jacek przyniósł zielone, dziwnie pachnące i dymiące spirale, które rozwiesił na gałęziach jabłoni, a matka zapaliła na stoliku świece. To wszystko miało odstraszyć uporczywe komary, ale mnie i tak co chwilę jakiś kłuł to w nogę, to w ramię. Były na tyle upierdliwe, że kąsały nawet po twarzy. Przyglądałam się dwóm kolegom Jacka i nie uszło mojej uwadze, że oni również od czasu do czasu dziwnie na mnie zerkali.

– O czym myślisz? – zapytał Sebastian, który zdążył pochłonąć już dwa kawałki ostro przyprawionej karkówki.

– O niczym, po prostu odpoczywam – odpowiedziałam, siląc się na lekki uśmiech.

– Za tydzień moglibyśmy razem gdzieś wyjechać... – odezwał się niespodziewanie Adam.

On dla odmiany nie zjadł ani kawałka mięsa, ale za to zasmakowała mu sałatka.

piątek, 2 września 2016

Jastrzębie - Rozdział 39.



Strach podstępnie zawładnął moim ciałem i zdezorientował. Bałam się obejrzeć za siebie, a byłam już rozpędzona, lecz w końcu musiałam to zrobić. Zerknęłam przez ramię i wówczas poczułam ból w ramieniu, nadziewając się na wystający z drzewa suchy kikut, ale dopiero tępe uderzenie w głowę powaliło mnie na ziemię.

Upadłam jak długa. Zanim jednak straciłam przytomność, zdołałam zamglonym wzrokiem uchwycić stado spłoszonych saren, zbiegających pędem ze zbocza i usłyszeć za sobą plusk wody, wzburzonej przez rozbryzgujące strumień kopyta...



– ... znajomo, to ona?


– Bądź cicho... Całe szczęście, że oddycha... Cholera, co ci strzeliło do głowy?

– Przenieśmy ją...

– Nie! Nie wiemy, czy czegoś sobie nie uszkodziła. Masz telefon przy sobie?

– Nie mam.

– No to super, idioto... Leć do mojego auta, masz kluczyki. Komórka jest w schowku. Zadzwoń po karetkę i nakieruj ich na drogę wylotową, będzie bliżej...

– Nie mogę...

– Co? Co ty pieprzysz? Zasuwaj, ale już!

– Idę... idę...

Słyszałam całą rozmowę, ale nie wiedzieć dlaczego bałam się otworzyć oczy. Sama rozmowa też była dziwna, jakby toczyła się gdzieś daleko i docierała do mnie wraz z echem. Głowa pulsowała i piekła mnie skóra. Odczuwałam ból, ale to chyba dobrze?

Gdyby nie on z pewnością zaśmiałabym się ze swojej naiwności. To było tylko stado saren, a ja... czego się spodziewałam? Hordy goniących mnie tubylców? Gdybym nie biegła, nie zderzyłabym się z drzewem, prawda? Czy to było drzewo, czy naprawdę zostałam uderzona? Myśli kłębiły się w obolałej głowie i ponownie ogarnął mnie niepokój.

Ktoś lekko pociągał za moje włosy, wybierając z nich szeleszczące liście... Potem odgarnął przyklejone do czoła kosmyki i zdjął z policzka jakieś paprochy...

Powieki rozluźniły się i pojawiła się różowa poświata. Zamrugałam, reagując w końcu na światło i dotyk. Nabrałam głębiej powietrza i skrzywiłam się.

– Leż i postaraj się nie ruszać... – Usłyszałam tym razem wyraźnie, tuż nad sobą.

Nie poruszając głową, skierowałam wzrok na pochyloną postać. Obraz wyostrzył się i pociemniał.

Jastrzębie - Rozdział 38.



Znowu miałam niepokojący sen. Oczywiście mało co z niego pamiętałam, ale obudziłam się cała w strachu i spocona. Marcin też już nie spał. Siedział cichutko obok mnie i poruszał ustami, jakby rozmawiał sam ze sobą.

– Dzień dobry, co tam Bąbelku? Mów głośniej, bo nic nie słyszę... – mruknęłam zaspanym głosem i uśmiechnęłam się do niego, natychmiast zapominając o koszmarze.

Miałam dwa nieodebrane połączenia. Jedno od Kaśki, a drugie z prywatnego numeru, oraz SMS od Młodego. Bardzo... pobudzający, nie powiem.

– Eee... – Załączył syrenę i lekko poróżowiał na twarzy...

– No to idziemy eee... – Przeciągnęłam się i odrzuciłam kołdrę.

...

– Dałabyś już spokój, co? – marudziła matka, obierając ziemniaki.

– O co ci znowu chodzi? – Obruszyłam się.

– Patrzysz na mnie, jakbym wyrządziła ci jakąś krzywdę. Czy nie możesz choć raz pomyśleć o mnie? Czy to źle, że w końcu jestem w stanie wam pomóc?

– Ty? Przy pomocy jego pieniędzy? Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Już ci mówiłam, prędzej pójdę pod most, niż pozwolę sobą manipulować – oznajmiłam stanowczo.

– Most? Mogłabyś iść, oczywiście, ale nie zachowuj się tak, jakbyś była sama na tym świecie, bo masz jeszcze dziecko. Jego też weźmiesz pod ten most?

– Wiesz, czego nie potrafię zrozumieć? Że adoptowali Sebastiana i żył w ich rodzinie tyle lat, a mimo to, chcą go wydziedziczyć, a ja... nie miałam pojęcia o swoim pochodzeniu, nawet nie znałam Jastrzębi, a Adam bez mojej wiedzy uwzględnił mnie w swoim testamencie. – Świadomie zmieniłam temat, przyglądając się jej uważnie. – Powiedz mi, o co tu chodzi?

– Pytasz, jakbyś była upośledzona. To chyba normalne, skoro jesteś jego rodzoną córką. Co w tym złego? Nie zdajesz sobie sprawy, jak jest w innych rodzinach. Niektórzy biją się o spadek, bo im się to należy do cholery jasnej, a ty kręcisz nosem i unosisz się dumą! – Wybuchła.

– Nie wydzieraj się...

– Mogę się wydzierać, ile wlezie, mam po dziurki w nosie te twojej poprawności... – Cisnęła nożem do zlewu i wytarła ręce.

– Straszysz Bąbla... – Zerknęłam na niego i zauważyłam, że wlepiał w Marysię rozszerzone ze strachu oczy.

– Przepraszam... Oj, oj... Babcia ma dziś nerwy, nie przejmuj się... – Westchnęła i zgarnęła go z podłogi. – Po obiedzie pójdziemy do koników, tak? – Próbowała zmienić ton głosu i ukryć zdenerwowanie.

– Nie jest mi przykro, że nie odziedziczyłam po tobie wyrachowania – wymsknęło mi się, na co zgromiła mnie ciętym spojrzeniem, spod zmarszczonych brwi.

– Naprawdę, jesteś... idiotką, czy tylko udajesz? – warknęła. – Chcesz od nowa mnie rozliczać? Poczekaj... Myślisz, że ułożysz sobie życie z tym dzieciakiem i małym na dokładkę? Uwijecie sobie ciepłe gniazdko i będziecie wiecznie pławić się jak pączki w maśle, odwiedzając go od czasu do czasu w domu dziecka? Powiem ci coś...

Jastrzębie - Rozdział 37.



– Gdyby nie było tak późno, wzięłabym Bąbla i wróciła do miasta... Boże, to jakiś cyrk... – jęknęłam, spoglądając w niebo.

– Poczekaj, nie pędź tak... – Dogonił mnie i chwycił za rękę.

– Jestem ci wdzięczna, naprawdę, że mi o tym powiedziałeś. A ta wyrachowana żmija, tylko ostrzy pazury...

– Twoja matka, może o niczym nie wiedzieć. Wątpię, żeby od razu się jej tym pochwalił. Myślę, że będzie to przed nią ukrywał, tak długo, jak się da...

– Hej, a właśnie... Powiedz mi, co jest z twoją... z Magdą? Ona też jest chora, prawda? – zapytałam, mając już dość tych podchodów.

– Magda? – Zdziwił się. – Nic o tym nie wiem. – Wzruszył ramionami.

– Mogłam się tego domyślić... Je zu, jaka ja jestem głupia i naiwna.

– Nie mów tak. Nie lubię, kiedy tak o sobie myślisz. Wcale taka nie jesteś...

– Daj spokój! – podniosłam głos. – Od początku taka byłam. Nawet... kiedy się poznaliśmy... – Wyrwałam rękę i wcisnęłam obie do kieszeni. – Nie traktowałam cię poważnie. Ja... przespałam się z Maćkiem... kilka razy... – wydusiłam, sama nie wiedząc, po co to robię.

– Przestań...

– Zrobiłam to...

– Przestań...

– Chciałam ci o tym powiedzieć, ale nic więcej między nami nie było, bo jego też nie traktowałam poważnie. Potem...

– Przestań, prosiłem cię. – Chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

Staliśmy dokładnie pod latarnią i patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy dopiero co się spotkali i nigdy wcześniej nie widzieli. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, co takiego we mnie widział i dlaczego uparł się być ze mną, a nawet chciał razem zamieszkać...

– Powiedz mi coś... Czy ty... – zamilkłam, bo to pytanie okazało się trudniejsze niż myślałam.

– Powiem ci, nawet jeśli nie czujesz tego, co ja – wszedł mi w słowo.

...

To był impuls. Napięcie, które oboje poczuliśmy, gdy tylko opuściliśmy mój stary dom. Prowadził mnie w ciemnościach za rękę, po wyłożonej betonowymi kratami drodze, a pomiędzy nami przepływał trudny do zniesienia prąd. Z daleka ujrzałam oświetlony dom, nieco mniejszy, ale za to wyższy niż ich willa w mieście. Na podwórzu stał samochód Jacka, a na nasze powitanie wybiegły dwa małe kundelki. Nawet zbytnio nie szczekały, za to doberman, którego miałam okazję już poznać, rzucał się w boksie jak wściekły.

– Tędy... – Pociągnął mnie za jakieś ogrodzenie z siatki i usłyszałam w oddali rżenie koni, a zaraz potem poczułam ich zapach.

– Dokąd idziemy...? – Zaniepokoiłam się i niechcący potknęłam, kiedy dosyć mocno szarpnął mnie za rękę.

– Ochrzcimy nasz samochód – odpowiedział tajemniczo.

– Co zrobimy...?

– Nie jest jeszcze na chodzie, ale to będzie „killer" szos. Zobaczysz... – wydyszał i po chwili ujrzałam stojącego pod drewnianą stodołą d i a b ł a.

Jastrzębie - Rozdział 36.



Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę kolację. Matka rozmawiała z Adamem o pracach na farmie, jakby miała w tym jakiś swój interes, a ja, siedziałam obok Sebastiana i męczyłam się z Bąblem, który za wszelką cenę, chciał dostać się do Jacka. Za chiny nie wypuściłabym go do tego diabła, nie chciałam nawet, żeby go dotykał. Jacek rzucał na nas oczami, wciskając w siebie jajka z majonezem, przegryzając je ciemnym chlebem. Obserwowałam, jak pochłaniał czerwoną paprykę pokrojoną w paski, chrupiąc przy tym na głos, a wszystko to, z lodowatym wyrazem na twarzy.

„Psychol jak nic" – pomyślałam.

– Nic nie zjadłaś...

– Najpierw muszę zmusić tego marudę. – Przeniosłam wzrok na Sebastiana, który też przyglądał się bratu.

To było dziwne.

„Każdy sobie, każdy na innej planecie" – zauważyłam w myślach.

„To pewnie były te kompromisy, o których mówiła Maryśka. Skupiała całą uwagę na Adamie i olewała resztę, ale oczywiście byliśmy ważni, chciała nas tutaj, bla, bla, bla i inne bzdury" – psioczyłam w duchu, utrzymując łagodny wyraz twarzy, na któreś z kolei kopnięcie Bąbla...

A właściwie... to dlaczego do diabła miałam udawać, że jest wszystko w porządku? Dlaczego miałam się wstydzić?

– Jeszcze raz mnie kopniesz, a spakuję cię i jutro odeślę z powrotem, zrozumiałeś? – ostrzegłam, wypowiadając powoli każde słowo.

Nastąpiła cisza i zrobiło mi się nieswojo i niezręcznie. Bolały mnie już kolana, a noga pulsowała i z pewnością miałam tam już spory siniak.

– Przepraszam, nie przeszkadzajcie sobie. Nic już w niego nie wcisnę, więc idę go umyć i przebrać do spania. – Podniosłam się, starając zachować spokój, ale nie zdołałam powstrzymać napływających do oczu łez.

– W szafce znajdziesz ręcznik i... – Matka zawiesiła głos.

– Mam wszystko, czego mi trzeba, nie rób sobie kłopotu – odparłam na odchodnym, czując napięcie za plecami.

...

– Bummm... bum... tlup... tlup... – bełkotał pod nosem Marcin.

W końcu jakiś plus. Nie marudził przy kąpieli i nawet sam próbował się myć, przy okazji oczywiście włożył namydlone palce do buzi i puścił kilka baniek.

– Tlup! – podniósł głos i dopiero dotarł do mnie sens tego słowa.

– Trup? A skąd ci trup przyszedł do tej głowy, co? – Uśmiechnęłam się i połaskotałam go w stópki.

– Tlup... ja widziaem tammm... – wskazał rączką na drzwi i po raz pierwszy usłyszałam z jego ust całe zdanie.

Jastrzębie - Rozdział 35.



– Gdzie goście? – zapytał Młody, na co wstrzymałam oddech i wytężyłam słuch.

– Mały śpi, a Dzikuska pewnie uciekła jak zwykle... – odpowiedziała z głębi domu Maryśka.

– Streszczaj się, będę czekał w samochodzie – Usłyszałam też lodowaty pomruk.

„Diabeł tu był...!" – spięłam się, rozpoznając jego głos.

Na pukanie do drzwi ze strachem spojrzałam w lustro. Miałam zaczerwienione policzki i plułam sobie w brodę, że wlałam w siebie marysinego „sikacza".

– Już wychodzę... – wymamrotałam i przygładziłam roztrzepane włosy.

Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Sebastiana. Stał bez koszulki, którą trzymał w ręku, a po jego twarzy i brzuchu spływał pot.

– Cześć – przywitał się z błyskiem w oku.

– Hej... Co tam przytargaliście? – zapytałam, opierając się o drzwi.

– Nocleg dla... Marcin, tak? – Uśmiechnął się niepewnie.

– I tak będzie spał ze mną – ucięłam od razu.

– Jesteś pewna...? – Zerknął przez ramię, a potem podszedł do mnie i zaatakował gorącym oddechem.

Pachniał słońcem, lasem i potem, który z chęcią bym z niego zmyła, gdybyśmy byli u mnie.

– Jestem... – odpowiedziałam szeptem, czując płomienie na policzkach.

– Fajnie, że jesteś... Twoja matka zaprosiła nas na kolację. Musimy potem pogadać. – Przysunął się i cmoknął mnie w ucho, aż w nim zadzwoniło.

– Masz, rację. Pogadamy sobie... – mruknęłam przez zęby, szczypiąc go lekko w brodawkę.

– Dziękuję za pomoc... Co ja bym bez was zrobiła... Pamiętajcie, że wieczorem kolacja... – Z pokoju obok wyłoniła się matka, ale na nasz widok od razu się wycofała.

– Nie ma za co. Przyjdziemy na pewno – odpowiedział Młody, po czym ukradkiem zrobił to samo, co ja jemu i szybko zwiał, zanim zdołałabym mu oddać.

– Naprawdę... Nie musicie skrywać się u mnie po kątach... – Usłyszałam jej parsknięcie.

– Po co ci tej fotel? – zapytałam, wchodząc do jej pokoju.

– Adam miał go przywieźć wcześniej, ale nie wiedzieliśmy, czy w ogóle przyjedziesz... Chyba nie chcesz cisnąć się z maluchem w jednym łóżku? A jak zmoczy się albo zrobi coś gorszego? – Spojrzała na mnie, po czym wyciągnęła z szafy komplet pościeli oraz cienki koc i rzuciła na łóżko.

Miała rację. Akurat nad tym się nie zastanawiałam. Prawdę mówiąc, odkąd wyjechaliśmy z placówki, nie robił ani razu siku. Był już dużym dzieckiem i miałam nadzieję, że problemów z moczeniem nocnym nie będzie, aczkolwiek będąc w domu dziecka, co drugi wychowanek sikał w łóżko, a czasem nawet zdarzało się to o wiele starszym...

Jej sypialnia w porównaniu z resztą domu prezentowała się wyjątkowo skromnie. Proste drewniane łoże, po obu stronach wezgłowia małe stoliki na wysoki połysk, szafa i komoda do kompletu. Na komodzie stało obrotowe lustro zastawione kosmetykami. Ściany i sufit pomalowała na biało, a w oknach nie było nawet firanek, tylko ciemnobrązowe rolety pasujące kolorem do mebli.

– Przeniosłaś sypialnię i zmieniłaś meble – stwierdziłam.

– Tak... – Westchnęła. – Stare już się wyeksploatowały, a sypialnię przeniosłam, bo nie mogłam znieść sąsiada dowcipnisia. Za każdym razem, jak wyjeżdżał gdzieś wieczorem, świecił mi długimi po oknach... Ma taki duży terenowy samochód... Wiesz, z takimi światłami u góry. – Zmieszała się i poprawiła włosy, po czym zgarnęła pościel i podeszła do okna.

„Ha! Spałaś z nim..." – zaświtało mi w głowie.