Strona główna

piątek, 2 września 2016

Jastrzębie - Rozdział 36.



Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę kolację. Matka rozmawiała z Adamem o pracach na farmie, jakby miała w tym jakiś swój interes, a ja, siedziałam obok Sebastiana i męczyłam się z Bąblem, który za wszelką cenę, chciał dostać się do Jacka. Za chiny nie wypuściłabym go do tego diabła, nie chciałam nawet, żeby go dotykał. Jacek rzucał na nas oczami, wciskając w siebie jajka z majonezem, przegryzając je ciemnym chlebem. Obserwowałam, jak pochłaniał czerwoną paprykę pokrojoną w paski, chrupiąc przy tym na głos, a wszystko to, z lodowatym wyrazem na twarzy.

„Psychol jak nic" – pomyślałam.

– Nic nie zjadłaś...

– Najpierw muszę zmusić tego marudę. – Przeniosłam wzrok na Sebastiana, który też przyglądał się bratu.

To było dziwne.

„Każdy sobie, każdy na innej planecie" – zauważyłam w myślach.

„To pewnie były te kompromisy, o których mówiła Maryśka. Skupiała całą uwagę na Adamie i olewała resztę, ale oczywiście byliśmy ważni, chciała nas tutaj, bla, bla, bla i inne bzdury" – psioczyłam w duchu, utrzymując łagodny wyraz twarzy, na któreś z kolei kopnięcie Bąbla...

A właściwie... to dlaczego do diabła miałam udawać, że jest wszystko w porządku? Dlaczego miałam się wstydzić?

– Jeszcze raz mnie kopniesz, a spakuję cię i jutro odeślę z powrotem, zrozumiałeś? – ostrzegłam, wypowiadając powoli każde słowo.

Nastąpiła cisza i zrobiło mi się nieswojo i niezręcznie. Bolały mnie już kolana, a noga pulsowała i z pewnością miałam tam już spory siniak.

– Przepraszam, nie przeszkadzajcie sobie. Nic już w niego nie wcisnę, więc idę go umyć i przebrać do spania. – Podniosłam się, starając zachować spokój, ale nie zdołałam powstrzymać napływających do oczu łez.

– W szafce znajdziesz ręcznik i... – Matka zawiesiła głos.

– Mam wszystko, czego mi trzeba, nie rób sobie kłopotu – odparłam na odchodnym, czując napięcie za plecami.

...

– Bummm... bum... tlup... tlup... – bełkotał pod nosem Marcin.

W końcu jakiś plus. Nie marudził przy kąpieli i nawet sam próbował się myć, przy okazji oczywiście włożył namydlone palce do buzi i puścił kilka baniek.

– Tlup! – podniósł głos i dopiero dotarł do mnie sens tego słowa.

– Trup? A skąd ci trup przyszedł do tej głowy, co? – Uśmiechnęłam się i połaskotałam go w stópki.

– Tlup... ja widziaem tammm... – wskazał rączką na drzwi i po raz pierwszy usłyszałam z jego ust całe zdanie.


– Gdzie widziałeś? – Przyglądałam mu się uważnie, bo oczywiście mówiąc to, w ogóle na mnie nie patrzył.

– Tammm... widziaem. – Ponownie wskazał na drzwi, ochlapując mnie przy okazji wodą.

– W porządku, koniec chlapania. Wytrzemy cię, ubierzemy i potem mi pokażesz tego „trupa". – Podniosłam się i wyciągnęłam go z wanny, a potem posadziłam na rozłożonym na pralce ręczniku.

Złapałam się też na tym, że posiał gdzieś swoją niebieską bombę, co nie powiem, nieco mnie ucieszyło. Wszystko, co znajdowało się w jego ręce, trafiało mnie w głowę i niedługo zaczęłabym wyglądać, jak jakaś ofiara przemocy...

„Ofiara przemocy własnego kilkuletniego dziecka" – zaśmiałam się w duchu.

– No i gdzie ten „tlup"? – Wyszłam z nim na korytarz i zaczęłam kombinować, o co mu chodziło.

– Tammm... – Nakierował mnie na drzwi do pokoju, w którym matka położyła go na poobiednią drzemkę.

Weszłam do środka, zapaliłam światło i rozejrzałam się po kątach. Sofa była złożona i nakryta pledem, a trupa ani śladu.

– Tammm – upierał się i wskazał na sofę.

„No tak, ale ze mnie ciemna masa" – zrugałam się i omal nie parsknęłam na głos.

– Trup ci się przyśnił, tak? A co to był za trup, powiesz mi? – Podrzuciłam go, zgasiłam światło i wyszłam z pokoju.

W kuchni trwała dyskusja, ale nie chciałam tam wracać i im przeszkadzać, więc poszłam od razu na górę.

– No, powiedz mądralo, co za trupka widziałeś.

– Ty tlup, ty tlup... – Wiercił się i zaczął marudzić.

– Ja? – Zdziwiłam się i nieco przelękłam.

Chwyciłam go mocniej, bojąc się, że upuszczę po drodze na schodach. Byłam ciekawa, co mu się przyśniło i dlaczego w tym śnie byłam trupem. A może, tylko ponosiła go dziecięca wyobraźnia?

Ułożyłam go na fotelu i przykryłam kocem, który niemal natychmiast naciągnął na głowę.

– Ty tlup... – burknął spod niego.

– Przestań już... Jak mogę być trupem, co? Jestem twoją mamą i nie mów tak, bo to przykre – upomniałam go skołowana.

– Tlup! – wrzasnął znowu, na co pociągnęłam za koc, a on się od razu roześmiał.

– Ja ci zaraz dam trupa... – Zaczęłam go łaskotać, aż zaczął zanosić się głośnym piskiem.

Po chwili usłyszałam, jak ktoś wbiega na schody...

– Macie tu trupa? – zapytał Sebastian przerażającym głosem, naśladując jakiegoś psychola.

– Taaa... takiego małego. – Zaśmiałam się. – Nawet nie wiem, skąd się wzięło u niego to słowo i gdzie je usłyszał. Chyba wcześniej coś mu się przyśniło i teraz świruje, próbując mnie przestraszyć. – Spojrzałam na Sebastiana i zauważyłam, że przyniósł ze sobą tę upierdliwą zabawkę „made in USA".

– Daj mu i zejdź na dół, porozmawiamy... – Podszedł do fotela i rzucił ją na koc.

– Najpierw to muszę go chyba ululać...

– Nie musisz, już się uspokoił. Będę na werandzie...

...

– Nie wiem... Nie mogę się jakoś przyzwyczaić i prawdę mówiąc, nie wyobrażam tu siebie.

– Dlaczego? To przez Marię?

– Nie tylko i dobrze o tym wiesz. Nie mogłabym żyć tu spokojnie, jakby nic się nie stało, wiedząc, że oni gdzieś tu są. Nie mogę też narażać Marcina... Już wystarczająco mu odbija – podsumowałam i zgasiłam papierosa na schodach.

– Więc masz zamiar przenieść się do socjalnego i dalej kisić w mieście?

– No proszę cię... Do niedawna sam się kisiłeś. Odkąd to stałeś się wieśniakiem, co? – Zażartowałam, ale wcale go nie rozśmieszyłam.

– Odkąd nie myślę już wyłącznie o sobie – odpowiedział poważnie, po czym opuścił głowę i zmierzwił palcami i tak już roztrzepane włosy.

„Je zu, tylko nie to" – pomyślałam skołowana.

Nie chciałam tych poważnych rozmów o życiu, do których ostatnio nawiązywał. Niczego nie planowałam, bo nie mogłam sobie pozwolić na żadne plany. Nie wyobrażałam sobie życia na łasce matki, w dodatku w tym domu...

– Nie wiesz, co mówisz. Tylko ci się...

– Wiem, co mówię – przerwał mi. – Nie chcę, żebyś tułała się po jakichś norach, kiedy możemy mieszkać razem. Razem dojeżdżać do miasta i razem wracać do domu. Nie chcesz tego? – Podniósł głowę i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że kompletnie zgłupiałam.

Mimo że już o tym rozmawialiśmy wcześniej, to nadal nie byłam gotowa na jego propozycję. Bałam się, że za chwilę wypali coś jeszcze gorszego, co zwali mnie ze schodów.

„Taaa, jasne... Oszukuj się dalej" – zaburczał mój agresor.

– A tak właściwie, to dlaczego się tutaj przeprowadziłeś? Nie mogłeś zostać w mieście? – zagaiłam, chcąc szybko zmienić temat.

– To było zaplanowane, zanim się poznaliśmy. Miałem... Chcę pracować, mam dość tych kłótni. Nie myśl, że obwiniam twoją matkę, bo tak nie jest. To Magda się od nas odsunęła i chciała zostawić. Podobno jeszcze zanim mnie adoptowali. Czasami czułem się, jakbym od początku był tylko zachcianką, jakimś narzędziem, które przerzucali sobie z rąk do rąk.

– Nie mów tak. Adam kocha cię tak samo, jak resztę. Sam mi ostatnio powiedział, że chciałby dla ciebie jak najlepiej. Miałeś iść na studia...

– Tak ci powiedział? – zaśmiał się gorzko. – Nikt z rodziny nie zgodzi się, żebym dziedziczył tak, jak Emil czy Jacek, dlatego chciał wywalić mnie na studia, żeby się mnie pozbyć, rozumiesz?

Zamurowało mnie i nie mogłam w to uwierzyć.

– Niemożliwe... Adam nie wygląda mi na takiego... Sam mi powiedział...

– Miał nadzieję, że zahaczę się gdzieś na studiach i zniknę. Gdybym nie był pełnoletni, zmusiłby mnie do wyjazdu i umieścił w internacie, a tak, mogę sam decydować, co chcę robić. To, co on mówi, a co robi, to dwie różne rzeczy. Wierz mi, znam go lepiej – wyjaśnił ponuro.

– Nie mogę w to uwierzyć i nie do końca się z tobą zgadzam odnośnie do mojej matki. Ty też jej nie znasz, potrafi być wyrachowana. To nagłe zainteresowanie nami, nie jest u niej bezcelowe – odparłam. – To samo mi powiedziała, że chciałaby mieć... – zamilkłam, nie chcąc go bardziej dobijać.

– Co takiego...?

– Jak to ona, oczywiście.

– Powiedz.

– Chciałaby mieć takiego syna jak Jacek, a ty... powinieneś się jeszcze uczyć...

Nie powiem, bo musiałam przyznać im trochę racji. Młody miał jeszcze czas na „dorosłe" problemy. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby przeze mnie kiedyś czegoś żałował, a wszystko wskazywało na to, że dziwnym zbiegiem okoliczności, Adam zmienił swoją decyzję, kiedy się poznaliśmy...

– Jacek akurat się za mną wstawił, powiedział, że potrzebuje mojej pomocy, więc się zgodziłem. Starzy nie mają teraz nic do gadania, bo cały ten wiejski majątek przepisali na niego. Emil ma swój dom w mieście, sklep i myjnię, a Jacek farmę i warsztat. – Westchnął. – Wcale się nie zdziwię, jak tobie też coś odpali... – dodał niepewnie.

– C...co? – Zareagowałam energicznie. – Nic od niego nie chcę, nie potrzebuję jego jałmużny. Poza tym obiecał mi, że nie będzie się wtrącał i trzymał na dystans.

– To, nazywasz dystansem? – Wskazał na drzwi za nami.

– To tylko kilka dni i gdyby nie Marcin, nie przyjechałabym tu. Nie rozumiem, sam mnie namawiałeś, a teraz mam wrażenie, że masz mi to za złe.

– Nie, nie... Nie zrozumiałaś mnie. Chciałem powiedzieć, że... powinnaś pozwolić mu na to. Jesteś jego córką i to bez znaczenia, kiedy się o tym dowiedział, albo kiedy ty się dowiedziałaś, bo i tak po nim dziedziczysz...

– Do czego zmierzasz? – Wzdrygnęłam się.

– Rano jechałem do sklepu... jego samochodem. Przez przypadek znalazłem w schowku dokumenty...

– Jakie dokumenty?

– Ciszej... nie podnoś głosu. – Zerknął za siebie, a ja odpaliłam z nerwów kolejnego papierosa.

Wewnątrz nadal toczyła się żywa dyskusja i słychać było śmiech Marysi.

– Widziałem zdjęcia jego płuc. Podejrzewam, że ma raka, ale nie jestem pewien, mogę jedynie przypuszczać, po tym, co jeszcze znalazłem – ciągnął szeptem. – Zmienił swój testament i uwzględnił w nim ciebie. Żałuję, że nie miałem przy sobie telefonu, bo zrobiłbym zdjęcia...

Zdębiałam. Na serio zatkało mnie i nie wiedziałam, co miałam powiedzieć.

– Potwierdziłbym przy okazji też to, że zostałem z niego wykluczony – dokończył niemal bezgłośnie.

– To... okropne... Niemożliwe. Niczego od niego nie przyjmę, zapomnij – Wzburzyłam się.

– Powinnaś...

– Powinnam? – pisnęłam. – Mam w dupie jego testament. – Omal nie krzyknęłam.

Czego najbardziej nie lubiłam to tłumaczenia się, litości i łaski. Przez tyle lat męczyłam się, żyłam na granicy biedy, oddałam nawet własne dziecko, a niedługo zostanę wyrzucona z mieszkania...

„Gdzie wszyscy wcześniej byli do kurwy nędzy...?" – zadrżałam, zgniotłam papierosa i podniosłam się do pionu.

– Siadaj, dokąd idziesz...?

Błyskawicznie wparowałam do kuchni, przerywając im tę sielankę i przy okazji zmazując wszystkim uśmieszki.

– Wiedziałaś? – zwróciłam się do matki, ciskając w nią gromy.

– Co wiedziałam? Co tak wpadłaś, jak przeciąg, co się stało?

Matka wyglądała na zaskoczoną, ale nie wierzyłam, że nie miała o niczym pojęcia.

– Odpowiedz, wiedziałaś, co on kombinuje? – Wskazałam ręką na Adama.

– Usiądź, proszę i nie gorączkuj się tak, bo obudzisz małego. Powiedz, o co ci chodzi, co kombinuje? – Spojrzała na mnie poważnie, a potem przeniosła wzrok na Adama.

Nie mogło mi to przejść przez gardło. Nie, kiedy obok siedział Jacek i mroził mnie lodowatym spojrzeniem. Jeśli był tak bystry, za jakiego się uważał, to z pewnością już się czegoś domyślił, oczywiście, o ile wcześniej nie został przez tatusia wtajemniczony.

– N i c z e g o... o d  c i e b i e  n i e   c h c ę... – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, po czym obróciłam się na pięcie i wyszłam na korytarz. Zrzuciłam japonki, wcisnęłam na nogi adidasy i wypadłam wprost na stojącego na schodach Sebastiana.

– Idziemy... – warknęłam, pociągając go za sobą.

– Dokąd...?

– Przejść się...

Było już ciemno, ale wieś była doskonale oświetlona. Nie to, co kiedyś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz