wtorek, 23 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 30.
Sama się rozebrałam, sama też rozebrałam jego. Między nami nie było już wolnej przestrzeni, pasowaliśmy do siebie jak dwie rozdzielone wcześniej połówki. To było takie ekscytujące i niewiarygodne... Każdy jego dotyk, pocałunek, kumulował we mnie coraz silniejsze doznania, przygotowując do wybuchu. Wstrzymywałam się i jak zauważyłam, on robił to samo... Nie spodziewałam się, że będzie taki...
„Wytrzymały?" – ścisnęło mnie w dołku.
Przestałam myśleć, bo sprawił, że stałam się rozpaloną do czerwoności wiązką nerwów, skoncentrowaną na przeżywaniu z nim każdej sekundy. Bardzo się starał i tylko... dosłownie przez chwilę wychwyciłam w jego oczach obawę. Domyśliłam się, że nie miał za sobą wielu doświadczeń, ale to było dla mnie bez znaczenia. Szybko przejął kontrolę, a ja upajałam się tym, że mogłam rozbudzić w nim tak namiętnego kochanka.
Patrzyłam na niego z góry i nie widziałam w nim już tego gówniarza z rowerkiem. Zmienił się, a może... to ja się zmieniłam?
...
– Czy każdy facet nosi ze sobą gumkę, tak na wszelki wypadek?
– Ja nie nosiłem – przyznał się od razu. – Ale kiedy ostatnio zrobiłaś o to aferę...
– Aferę? – Podniosłam głowę, by zobaczyć jego minę. – To źle, że chciałam się zabezpieczyć?
– Nie, jasne, że nie. Tylko wiesz... Przeciągałaś strunę i miałem ochotę polecieć na stację benzynową i je kupić, co oczywiście zrobiłem, jak od ciebie wyszedłem, ale potem zadzwonił ojciec i musiałem wracać. A byłem taki napalony, że... – zamilkł, a na jego twarzy zabłąkał się dziwny uśmieszek.
– Co?
– Nic – uciął szybko.
– No powiedz, jak już zacząłeś. – Przełożyłam przez niego nogę i trąciłam palcem napiętą brodawkę, na co wstrzymał oddech, a na ramionach pojawiła mu się gęsia skórka.
„Fiuuu... Znaleźliśmy czuły punkcik?" – zaśmiałam się w duchu.
– Musiałem się potem przez ciebie męczyć. W dodatku Jacek prawie mnie nakrył...
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
– Je zu, wyobrażam sobie... Naprawdę jestem wredna, prawda? – zarechotałam gardłowo.
– To według ciebie takie zabawne? Wiesz... ja też potrafię być wredny. Chcesz się przekonać? – Spojrzał na mnie znacząco.
– O nie, ja tylko żartowałam... – Odsunęłam się, ale nadal nie mogłam powstrzymać rechotu.
– Nie uciekaj... Chodź, tu mała Ka...
...
Nie mogliśmy się rozstać. Odchodził i wracał od samochodu trzy razy. Jego oczy błyszczały i widziałam w nich smutek. To było takie niesprawiedliwe, że nie mieliśmy więcej czasu dla siebie.
– Jedź, bo...
– Bo? – Kołysał mną na boki, co jakiś czas unosząc tak, że nogi odrywały mi się od chodnika.
– Bo jest coraz trudniej... – mruknęłam w jego ramię.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, tylko jedź ostrożnie, bo...
– Bo? – Uśmiechnął się i ponownie na mnie naparł, prowadząc pod ścianę.
– Bo zaraz zaciągnę cię z powrotem na górę i...
– I...? – Droczył się ze mną, a potem chwycił mnie za twarz i spojrzał w taki sposób, że miałam ochotę go ugryźć.
– Je zu, proszę... – jęknęłam i zamknęłam oczy.
– Zadzwonię – powiedział i oczywiście zamiast odejść, znowu się przyssał, ugniatając mój tyłek.
...
– Cześć, wam... – Przywitałam się wesoło.
– Chodź, na chwilę ze mną... – Usłyszałam, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
Ilona podniosła się z krzesła, a Kaśka stała wystraszona, spoglądając to na mnie, to na nią.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale dzisiaj nawet Ilona nie była w stanie popsuć mi humoru. Pewnym krokiem skierowałam się na zaplecze, przy okazji rejestrując dostawę nowych kartonów.
– Powiesz mi, co się tu do cholery dzieje? – wbiła we mnie ostre spojrzenie, krzyżując ramiona na piersiach.
– Mów do mnie po ludzku, bo za chiny nie wiem, o co ci chodzi – odparłam spokojnie, po czym odwróciłam się i włożyłam do szafki torebkę.
– Ależ wiesz doskonale, nie udawaj głupiej... – Podeszła do mnie, cuchnąc na milę jakimiś mdłymi perfumami, aż nie wytrzymałam i musiałam się skrzywić. – Co za miny robisz? Mów, co to ma znaczyć, bo zaraz do niego zadzwonimy i przekonamy się, co kombinujesz – dodała jeszcze ostrzej.
Była cała spięta i zdenerwowana. W dodatku czerwona na twarzy ze złości. Albo zaczęła jej menopauza uderzać w dekiel, albo rzeczywiście ominęło mnie coś ważnego.
„Tykająca bomba". „Uważaj, bo jeszcze nie wybuchła" – zaświtało mi w głowie.
– Uspokój się i wytłumacz mi, o co chodzi i do kogo chcesz dzwonić. Ja naprawdę nie mam zielonego pojęcia, dlaczego na mnie tak naskoczyłaś – powiedziałam, po czym oparłam się o brzeg stołu.
– Teść do mnie dzwonił. Z samego rana, jak jeszcze leżałam w łóżku. Kazał mi... K a z a ł, rozumiesz? Kazał mi dać ci urlop, p ł a t n y! – wrzasnęła niespodziewanie. – Do jasnej cholery, jak mam to zrobić, kiedy nie mamy pieniędzy, wszystko leży i nawet te zasrane końcówki niczego nie uratują... – Zapowietrzyła się. – Rozumiesz, w jakiej sytuacji zostałam postawiona? Ja? To ja tu jestem kierownikiem, nie próbuj mnie wygryźć, bo nie dam się tak łatwo. Mogę cię załatwić...
– Chwila, o czym ty mówisz? – weszłam jej w słowo. – Jakie wygryźć? Uważasz, że jestem nieuczciwa? Dzwoń do niego, zaraz to wyjaśnimy – zażądałam.
Teraz to i ja się zdenerwowałam.
– A żebyś wiedziała... – Wyszła na sklep i po chwili wróciła z komórką.
Ręce jej się trzęsły, a ja tylko patrzyłam na nią jak na wariatkę, nie wierząc, że oskarżała mnie o coś takiego. Swoją drogą, stary też mnie wkurzył, bo miał się nie wtrącać i trzymać na dystans...
– Nie odbiera...
– Daj mi znać, jak odbierze... – Wyminęłam ją i wyszłam na sklep.
...
– No co za... czepialska pipa – mruknęłam, kiedy wreszcie się zebrała i poszła do domu.
– Słyszałam tylko o urlopie, o co chodziło? Przecież miałaś mieć wolne, co nie? Więc po co zrobiła taką aferę? – zagaiła Kaśka, stając obok mnie przy wystawie.
– A ty, co dzisiaj tak wcześnie? Nie miałaś umówionej jakiejś wizyty? – zbyłam ją, odprowadzając wzrokiem oddalającą się chwiejnym krokiem Ilonę.
– Przełożyłam – odparła. – Więc, co jej odbiło, że tak wybuchła?
– A weź, szkoda gadać. Menopauza jej zryła mózg i teraz będzie się czepiała o byle co – wypaliłam i po chwili zdałam sobie sprawę, że powinnam ugryźć się w język.
– Że co?
– Ja ci tego nie mówiłam, pamiętaj. – Spojrzałam na nią poważnie. – Na serio, ona przechodzi menopauzę i od teraz spodziewaj się, że palma jej będzie częściej odbijać. Podejrzewam też, że pożarła się z Emilem, a stary jeszcze dodatkowo dokłada do pieca i tylko patrzeć aż wszystko pierdyknie. Wymyśliła sobie, że chcę ją wygryźć, czujesz? – prychnęłam. – Myślałam, że to jest interes Emila i to on razem z nią tu rządzi, ale wychodzi na to, że stary na wszystkim trzyma łapę.
– Ale chujnia... – zaklęła pod nosem. – A mówiłam ci, jak wtedy był tu z tym drugim gościem, że niedługo to pociągnie...
– Oby nie, lepiej to wypluj, bo potrzebuję tej roboty. Ty sobie możesz włajażyć za granicą, ja niestety nie – odparłam smętnie.
...
Jakby tego było mało, matka zaczęła zawracać mi tyłek i wypytywać o Młodego. Tylko tego mi brakowało... Udałam, że mamy sporo klientów i wyłączyłam telefon. Miałam ostatnio dość wrażeń i problem, który za cholerę nie wiedziałam jak rozwiązać. Chciałam zdecydować się wcześniej, zanim minie okres, w którym nowy właściciel zwyczajnie wystawi mnie razem z kartonami na klatkę. Bałam się nowego i jak podejrzewałam o wiele gorszego mieszkania, nowych ludzi i bóg wie, co jeszcze tam na mnie czekało. Facet był nieugięty i nic nie mogłam zrobić. Najbardziej jednak przerażała mnie myśl, że mogę przez to stracić Marcina, że zrobię coś głupiego i pozbawią mnie do niego praw. Całkowicie.
...
Po dwóch hot dogach i małym pudełku lodów wzięłyśmy się ostro do roboty. W międzyczasie sprzedało się kilka rzeczy, co naprawdę zaczęło dobrze wróżyć.
Pozgniatałyśmy kartony, ale jeden musiałyśmy zostawić, ponieważ, co było w ogóle nie do pomyślenia, zabrakło nam wieszaków. Posegregowałyśmy ubrania i te w najmniejszych rozmiarach, które słabo schodziły, odłożyłyśmy, nawet nie konsultując tego z „szefową". Tak w ogóle to był mój pomysł. Na dwie godziny przed zamknięciem dostałam jakiegoś twórczego „spida". Kaśka pomogła mi rozebrać dwa manekiny i miałyśmy przy tym niezły ubaw. W naszym asortymencie nie było bielizny, więc były pod spodem golusieńkie, jak je fabryka stworzyła. Ja ubierałam wysoką blondynkę, której ramiona były częściowo ruchome, a Kaśka ciemną szatynkę, a właściwie prawie brunetkę z „paziem" na głowie i sztywnymi ramionami.
– Ty wiesz, że ta moja, to naprawdę wyglądałaby ekstra, gdyby tu przy tym dekolcie wystawał jej rąbek jakiegoś seksownego stanika albo gorsetu...? – Zamyśliłam się, przyglądając połyskliwym piersiom.
– Nooo... świetny ten żakiet, ile? – Kaśka obeszła moją „modelkę" i zajrzała jej za kołnierz. – O, kur... Seryjnie, te ceny to ona chyba z kosmosu bierze.
Przypięłam cenę, pod fikuśną ozdobą z błękitnych piórek przy kieszonce i odeszłam kawałek, by przyjrzeć się temu z dystansu.
– Ilona mnie zjebie jak nic – mruknęłam.
– To, co? Przebieramy z powrotem? – Zaniepokoiła się Kaśka.
– Daj spokój, biorę to na siebie, zresztą zobacz która godzina i tak nie zdążymy...
– Cholera, za piętnaście minut przyjedzie po mnie... – Westchnęła głośno i pognała na zaplecze.
„Bosko, jeszcze jego tu brakowało".
Byłam zmęczona, ale to był dobry dzień. Ustawiłam z powrotem manekiny i od razu było widać, że mamy z Kaśką zupełnie inne gusta. Nie to, że jej był gorszy, był po prostu inny. Ja stawiałam na prostą, elegancką klasykę, ona na... Cofnęłam się jeszcze bardziej i oparłam o drzwi. Właściwie, to jej styl był „rozrywkowy", tak bym go nazwała, ale to chyba zasługa wieku, jak podejrzewałam.
Za mną pojawił się jakiś cień, który spoczął na moim ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam twarz diabła, przyklejoną do szyby. Wzdrygnęłam się, kiedy przejechał językiem po zębach. Lekko zaszokowana, wskazałam palcem na nieistniejący zegarek na mojej ręce i podeszłam do przycisku zwalniającego rolety. Zmrużyłam oczy i patrząc na niego z uśmieszkiem, bezczelnie opuściłam mu je przed nosem.
„Spadaj do piekła...".
Gdybym była młodsza i pusta pokazałabym mu dodatkowo środkowy palec, ale zawsze uważałam ten gest za głupi i zbyt oklepany. W jego przypadku wolałam powiedzieć mu to prosto w twarz.
„Pieprz się".
...
– Mnie nie pytał o takie rzeczy. Przecież nawet mnie tam nie było, więc niby z jakiej racji? – odparła matka.
– To po co w ogóle cię wezwano? – Zirytowałam się.
– Pytał o mieszkańców, pytał też, czy znam kogoś z Młynków... Słuchaj, zabierz małego na sobotę i nie kupuj żadnych kwiatów, bo u mnie jest ich pod dostatkiem, nie ma co wydawać pieniędzy...
– Nie przyjadę do ciebie, już ci to mówiłam sto razy – ucięłam, zatrzymując się przed azjatycką knajpą. – Kończę, bo muszę kupić coś na kolację.
– Zabierz go, Adam chce go zobaczyć – naciskała.
– A co to kurwa ma być? Małpka w zoo do oglądania? – warknęłam.
– Nie bądź wredna, bo wiesz, że ze mną nie wygrasz. Spakuj go na weekend i nie dyskutuj, bo sami po niego pojedziemy i będziesz miała gówno do gadania...
Na jej groźby po plecach przeszły mi ciarki i poczułam wściekłość.
– Sama się spakuj i daj mi wreszcie spokój! Odkąd to cię nagle obchodzimy, co!? – wrzasnęłam. – Byłaś chociaż raz u niego? Interesowałaś się nim? Wiesz, że potrafi już mówić? Żałuj, że go nie nagrałam, kiedy mówił b a b c i a – wyplułam i się rozłączyłam.
„Je zu, oszaleję przez tę babę..." – zadrżałam, zerkając na okoliczną Żabkę.
„Jebie mnie to" – zaklęłam w duchu i zaciskając zęby, skierowałam się do knajpy po chińszczyznę.
...
– A większych pani nie ma? – Spojrzałam błagalnie na sprzedawczynię ze sklepiku, do którego często wypadałam na drobne zakupy.
– Mam jeszcze jeden po chipsach albo przyjdzie pani za kilka dni, jak będzie dostawa. Ja to wszystkie składam i zabiera je potem taki jeden z wózkiem, o ile wcześniej mąż porządku nie zrobi. – Uśmiechnęła się.
– Szkoda, ale niech będzie i to – powiedziałam, lekko podłamana.
Nie uśmiechało mi się lecieć do marketu i wlec z kartonami przez kilka ulic. Mogłabym oczywiście kogoś poprosić, ale byłam zbyt dumna.
„Albo zbyt głupia".
Postawiłam kartony przed kamienicą, kiedy zaćwierkała komórka.
Jestem wykończony i prawie zasypiam, ale tęsknię. Napisz mi, kiedy przyjedziesz na tę rocznicę, bo nie wiem, czy w tym tygodniu dam radę się wyrwać. Zadzwonię na dobranoc, Kaczuszko J
Szkoda. Czarno to widziałam, bo kiedy zacznie się rok szkolny, będzie jeszcze gorzej. Nie wiem, jak ja to wytrzymam. Myśl, że będziemy widywali się tylko w weekendy załamywała mnie. Czy powinnam przemyśleć opcję, którą mi zaproponował?
Nie. Nie dam rady...
Chyba.
...
Czwartek przywitałam pełnym pęcherzem i grubszą „sprawą" po wczorajszej chińszczyźnie.
Dochodziła dziesiąta, kiedy dopijałam kawę i miałam zamiar zacząć szykować się do pracy, ale niespodziewanie zadzwoniła Ilona.
– Słuchaj... – Westchnęła i głośno wypuściła powietrze. – Masz tydzień urlopu, a dokładniej... do przyszłego czwartku.
– Urlop? – Omal nie pisnęłam na głos.
– Zanim się gdzieś wypuścisz, przyjdź po pieniądze, ale nie ciesz się za bardzo. Musimy poważnie porozmawiać, wiesz o czym.
– Właśnie, że nie wiem. Nie mam pojęcia, dlaczego na mnie naskoczyłaś – odparłam.
– Nie będziemy o tym rozmawiały przez telefon.
– W porządku, przyjdę normalnie, jak do pracy to mi wyjaśnisz – oznajmiłam, po czym Ilona się rozłączyła.
Miałam dość tej idiotycznej sytuacji. Nie chciałam, ale musiałam ją przekonać, że to nie ja ją chciałam wygryźć, tylko jej menopauza. Przy okazji, ulżyło mi, bo dzięki dodatkowym pieniądzom mogłam wreszcie coś zaplanować i pojechać po Marcina. Oczywiście w momentach takiej ekscytacji, zawsze wpadały mi do głowy różne dziwne pomysły.
Pomyślałam o groźbie matki i zastanawiałam się, czy trochę nie podnieść jej ciśnienia. W sumie, Adam sam chciał poznać mojego syna, a o moich planach ta wiedźma nie musiała w ogóle wiedzieć. Za to ja nagle zapragnęłam wiedzieć więcej o tatuśku. Naprawdę marnotrawstwem by było, gdybym go trochę nie wykorzystała.
„No proszę, ale wyrachowana sucz..." – zaśmiałam się pod nosem.
...
– Złapałaś któregoś z jego chłopaków, że tak nagle się tobą zainteresował, czy co? – Ilona trochę się uspokoiła, ale nadal czułam, jak za jej oczami ciężko pracują „zużyte" trybiki.
Szybko zerknęłam na Kaśkę, która za jej plecami wykonała ręką gest, jakby podrzynała sobie gardło.
– Nie wiem, o czym mówisz i to smutne, że masz mnie za taką – odparłam pewna siebie. – Ale, czy to znaczy, że z tobą, było podobnie? – dodałam z sarkazmem i zaraz się opamiętałam, kiedy w jej oczach pojawiły się iskry.
– Nie pozwalaj sobie. Nadal masz umowę tylko na rok. – Skierowała we mnie palec, a następnie odwróciła się do Kaśki. – A ty co tak stoisz, jak wyrżnięta, umyj okna, jak nie masz co robić – warknęła.
– Są czyste, ostatnio myłyśmy...
– To powycieraj kurze, nie stój mi za plecami jak cień – burknęła, po czym odwróciła się, wyminęła ją i wyszła na zaplecze.
Kaśka wykrzywiła się i popukała w głowę.
– Zazdroszczę ci... i dzięki, że mnie nie wydałaś. Pa. – mruknęła do mnie przez zęby.
– Nie ma sprawy. Wpadnę po weekendzie, to zjemy coś razem. – Pomachałam jej przed nosem kopertą z pieniędzmi. – Trzymaj się – dodałam na odchodnym.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz