Strona główna

piątek, 19 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 26.



Paliłam jednego za drugim, zerkając na telefon. Tak się bałam tego, co tam na mnie czekało. Bałam się też spotkania z Młodym. Co miałam mu powiedzieć i jak się zachować? Ufałam, że mnie posłucha, bo nie miałam pojęcia, jak zareaguje na widok swojego ojca i mojej matki, która wyglądała jak podstarzała, aczkolwiek jeszcze nie najgorszej klasy dziwka. Domyśliłam się, że matka chłopaków ukrywała przed nimi chorobę, a przynajmniej przed Sebastianem. Naprawdę, czułam się zapędzona w kozi róg.

– Pozbieraj się do kupy i jedziemy – Usłyszałam jej szorstki głos.

Stukając swoimi wysokimi obcasami, przeszła obok mnie jak jakaś gwiazda i wyciągnęła z torebki papierosy. Czekała na Jastrzębia, którego również po chwili poczęstowała, a on z niesamowitą uprzejmością nawet jej odpalił. Rzygać mi się chciało na ich widok. Miałam wrażenie, że jestem na planie jakiejś tragikomedii i za chwilę usłyszę „Cięcie".

– Ten, kto wówczas cię napadł... – odezwał się, podchodząc do mnie powoli. – Zabił niedawno inne dziecko. Zrobię wszystko, żeby go złapano, ponieważ mamy prawo przypuszczać, że wciąż możesz być w niebezpieczeństwie. – Westchnął ciężko i odkaszlnął. – Dlatego między innymi tu dziś cię zaprosiliśmy – wyjaśnił zagadkowo.

– W jakim niebezpieczeństwie? Co chcesz przez to powiedzieć? – Zaniepokoiłam się.

– Nic jej teraz nie mów, niech Czajkowski jej wyjaśni – wtrąciła się matka.

– Oj, zamknij się wreszcie i przestań wtrącać – warknęłam na nią i zgasiłam papierosa. – Skoro już zacząłeś, to dokończ, chcę wiedzieć – powiedziałam niecierpliwie.

– Nie jesteśmy pewni, czy to ten sam sprawca, bo policja wciąż bada sprawę, ale dziewczynka... – Zawiesił głos, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował. – Miała na imię Dominika.

– No i? – ponaglałam go, a on spojrzał na moją matkę, jakby prosił ją o pieprzone pozwolenie. – Co to ma wspólnego ze mną?

– Dużo ma... – Głos mojej matki dla odmiany lekko zadrżał. – Dziewuszka miała wypisane krwią na piersiach imię Róża. Przypadek? Nie sądzę... – Wydmuchała dym i dziwnie zamilkła.

„Je zu, to jakiś pieprzony cyrk na płonących kółkach" – Zachwiałam się na szpilkach, czując, jak krew odpływa mi z głowy.

– Masz rację – odezwał się niewyraźnie Jastrząb, spoglądając na mnie z pobladłą twarzą. – Zostawię tu auto i zamówię taksówkę, nie czuję się najlepiej – oznajmił, rozpinając kolejny guzik pod szyją.

– Byłeś u lekarza? – zapytała matka.

– Nie teraz, daj mi odetchnąć – uciął i oddalił się z komórką w ręku.

– Pomyśleć, jaka z ciebie skryta i podstępna żmija... – syknęłam, krzywiąc się na jej widok. – Męczyłam się tyle czasu, oddałam własne dziecko, a ty bujałaś się jak gówno na puchu. Oszukałaś tego faceta, porzuciłaś mnie, a teraz próbujesz wcisnąć się do tej rodziny? Jego żona wciąż żyje, a ty chcesz już tańczyć na jej pogrzebie? Nie masz, żadnych uczuć? – Zapowietrzyłam się.

Miałam ochotę splunąć na nią, ale szkoda było na nią nawet mojej śliny.

– Zamilcz w końcu, zanim naprawdę mnie zdenerwujesz i będziesz tego gorzko żałowała. Znosiłam każde twoje obelgi, ale już dosyć. Pozbieraj się do kupy i przestań robić z siebie cierpiętnicę. Byłam z Adamem przez cały ten czas. Myślisz, że kto ci załatwił pracę? Myślisz, że dlaczego jeszcze siedzisz w swoim mieszkaniu? A twój syn? Już dawno pozbawiono by cię opieki, gdyby nie my...

– I kto to mówi? Zapomniałaś, jak wybuchł pożar w naszym domu, kiedy gziłaś się z...

Trzask!

Nawet nie zabolało, ale sam fakt, że dotknęła mnie w ten sposób, sprawił, że nagle wypuściłam z ręki torebkę i rzuciłam się na matkę, chwytając za brzeg dekoltu jej sukienki i omal go nie rozerwałam.


– Dotknij mnie jeszcze raz m a t k o, a przysięgam, że wyplujesz na chodnik wszystkie zęby. – Odepchnęłam ją z całej siły, aż się zatoczyła.

– Ty głupia, bezczelna dziewucho... Potrzebny ci psychiatra... – warknęła, poprawiając sukienkę. – Jak chcesz, to mogę ci go załatwić. – Zaśmiała się, ale po chwili spoważniała.

– Czy wy naprawdę powariowałyście? Mario, proszę cię... – Jastrząb podbiegł do nas i zaczął rozglądać się na boki.

– Jedziemy osobno, bo ja na pewno nie wsiądę z tą wariatką. Zadzwonię po drugą taksówkę – wydyszałam.

...

– Zapewne dziwi panią, że sprawa została przeniesiona tutaj, na moją prośbę zresztą, ale byłem do tego zmuszony, ponieważ doszukałem się wielu zaniedbań i gdyby nie podobny przypadek, który miał niedawno miejsce, z pewnością bym pani nie niepokoił – wyjaśnił chłodno, starszy i nieco brzuchaty mężczyzna z lekką łysiną.

– Czy na tym przesłuchaniu, nie powinien być obecny ktoś jeszcze? – zapytałam niepewnie, czując, jak cała się pocę i moja bluzka zaczyna kleić się do pleców.

– Nie, ponieważ to nie jest przesłuchanie, tylko... jakby to powiedzieć... Zaprosiłem panią, ponieważ potrzebuję pani pomocy, oczywiście może pani odmówić, ale na pani miejscu nie robiłbym tego, póki nie usłyszy pani wszystkiego – Rozsiadł się wygodniej i zajrzał w jakieś papiery, leżące przed nim na biurku. – Miała pani... dziewięć lat, tak?

– Wie pan doskonale, więc po co pan pyta? Tam jest wszystko napisane – odparłam nerwowo.

– Oczywiście. Wybaczy mi pani, ale to było pytanie retoryczne. Proszę zrozumieć, że próbuję ustalić pewne fakty... – Zamyślił się. – Niektóre wspomnienia, takie jak na przykład traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, wracają dopiero po wielu latach. Czasami człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, że podświadomie je ignoruje... Rozumie pani, do czego zmierzam? – Podrapał się po zaroście, przyglądając mi się uważnie.

– W tym sęk, że nie za bardzo, więc proszę wyrażać się jaśniej.

– Nie chcę pani męczyć i nie mam też zamiaru prosić o odtwarzanie krok po kroku tych tragicznych wydarzeń, bo nie o to mi chodzi. Umówmy się, że będę nawiązywał tylko odnośnie do szczegółów, które moim zdaniem pasują do pani sprawy. Na początek jednak prosiłbym, aby zweryfikowała pani to, co wówczas jako dziecko zeznała podczas rozmowy z biegłą psycholog. To było... – Ponownie zajrzał w papiery. – Na pytanie, kto zrobił ci krzywdę, odpowiedziała pani „ręka". Czy coś w tej kwestii się zmieniło? Ma pani jakieś inne skojarzenia, coś, co byłoby, że tak powiem... bardziej osobowe?

– Mam – odpowiedziałam od razu, na co Czajkowski poruszył się z wyraźnym zainteresowaniem.

– Świetnie. Zatem słucham...

– Nadal nie pamiętam zbyt wiele, ale myślę, że wtedy ta ręka... ona była duża, a wiadomo dla dziewięcioletniego dziecka, wszystko wydaje się jeszcze duże, więc... – plątałam się ze zdenerwowania. – Myślę, że ta ręka, mogła być w rękawicy, takiej roboczej, stąd ta szorstkość i wielkość...

CHOLERA!

„Dalej kobieto, rusz głową...".

– Znakomicie, o to mi chodziło. Więc rękawica... – Zapisał coś na brzegu leżącego przed nim pisma. – Proszę się nie denerwować, bo teraz chciałbym zapytać o coś innego. – Odłożył długopis i ponownie na mnie spojrzał.

Sięgnęłam po wodę i upiłam spory łyk. Na dworze było ciepło, ale miałam wrażenie, że wewnątrz wszystko się gotowało. Nawet Czajkowski się pocił i poluźnił pstrokaty krawat. Był człowiekiem skrupulatnym, przy który już po krótkiej rozmowie nabrałam przekonania, że traktował tę sprawę, nieco „osobiście".

– Jak ustaliliśmy, sprawca mógł mieć na rękach rękawice. Dół... był ciasny, wykopany saperką, na co wskazywały ślady wokół, a ciało dziewczynki było wciśnięte twarzą do góry. Została zakryta błotem i darnią. W pani zeznaniach nie ma niestety żadnych konkretnych szczegółów, poza tym, że był to tylko błotnisty dół. Stąd moje kolejne pytanie i oczywiście zdaję sobie sprawę, że po tak długim czasie...

– Dół był ciasny – weszłam mu w słowo. – Wystawała mi tylko jedna noga i to dzięki niej się wydostałam. Sądzę, że gdyby nie to, udusiłabym się, prawda? – Oddychałam ciężko, próbując przypomnieć sobie coś jeszcze.

– Naprawdę, podziwiam panią. Jest pani bardzo pomocna – oświadczył, po czym znowu zapisał coś na papierze. – Dziewczynka miała złamany nos, otarcia i sińce na twarzy oraz szyi... a także liczne obrażenia wokół genitaliów i ... – Jego głos się rozmył, gdy zaczęłam odlatywać... – ... które wykonano tępym narzędziem...

W uszach szumiał mi strumień, a w ustach pojawił się kwaśny smak ziemi.

...

 
– Daj jej już dzisiaj spokój, załatwię ci pokój w hotelu – powiedział zmęczonym głosem Adam.

– Nie będę spała w hotelu – wypaliła z oburzeniem. – Jeśli nie mogę przenocować u własnej córki, to biorę taksówkę i wracam do domu.

– Marysiu, proszę, cię...

– Jedna noc i rano cię nie ma – odezwałam się w końcu.

„Marysia zasrana ze spalonego teatru" – zadygotałam nerwowo.

– Oczywiście, że tylko jedna, nie mogę przecież zostawić domu na dłużej. Myślałaś, że chcę się u ciebie wczasować? Mam zwierzęta do wykarmienia – odpowiedziała dumnie.

– Co masz? – Spojrzałam na nią spod byka, bo ja nie dałabym jej pod opiekę nawet bezdomnego kota.

– Prowadzę małe gospodarstwo – odpowiedziała zdawkowo.

Jakoś trudno mi było sobie ją wyobrazić w tej roli, ale nie byłam u niej tyle lat i zupełnie nie miałam pojęcia, co się tam działo. Przyjeżdżałam tylko na grób Wiktorii i z wiadomych względów nawet nie zachodziłam do matki.

– Spotkamy się wieczorem i omówimy resztę – zwrócił się do niej chłodno, ale stanął tak blisko, że niemal się dotykali.

– Pamiętaj, co ci mówiłam. Nie spiesz się, nie chcę z nikim walczyć i...

Reszty już nie usłyszałam.

...

Farsy ciąg dalszy. Nie byłam w stanie zrozumieć, co Jastrząb widział w mojej matce, bo chyba wygląd na stare lata nie liczył się dla człowieka tak bardzo, jak święty spokój, a z nią na pewno go nie zazna. Matka zawsze wszystkim kierowała i potrafiła owijać sobie facetów wokół palca, ale Adamowi naprawdę się dziwiłam. Mógł ułożyć sobie życie praktycznie z każdą. Miał pieniądze, był przystojny i... No nie rozumiałam do cholery tego fenomenu „Marysi".

Za młodu ostro dawała wszystkim popalić, a teraz, zamiast płacić za swoje błędy znowu spadła na cztery łapy, podczas gdy ja musiałam o wszystko walczyć.

– Palisz w mieszkaniu? – zapytała, kiedy dochodziłyśmy do kamienicy.

– Palę przy otwartym oknie – rzuciłam bezbarwnie.

– To nie pal i tak wszystko przesiąka, czy masz otwarte, czy nie. Robi się żółte i potem ciężko to doszorować... Czekaj, zapalę tutaj... – Minęła wejście i weszła w zaułek prowadzący do garaży.

Poszłam za nią i dopiero gdy sięgnęłam do paczki, zorientowałam się, że zostały mi tylko cztery fajki. Dochodziła piętnasta i nie miałam za dużo czasu, bo Młody mógł się pojawić w każdej chwili. Spojrzałam na torebkę matki i jej torbę podróżną do kompletu. Naprawdę ta małpa chyba spała na forsie, a u mnie cholera była pusta lodówka. Oparłam się o ścianę, przy okazji rujnując swojego koka i przyglądałam się jej z dystansem.

– Co mu jest...? – zapytałam po chwili.

Matka milczała, spacerując powoli w tę i we w tę z papierosem w dwóch palcach i nie uszło mojej uwadze, że spięła się na moje pytanie.

– Ma jakieś plamy na lewym płucu – odpowiedziała szorstko.

– Kujesz żelazo, póki gorące, co?

– Jak zawsze brakuje ci rozumu i nic nie pojmujesz – odparła lekko podenerwowana.

– To mi wytłumacz, bo... No właśnie nie rozumiem, dlaczego mi to zrobiłaś, dlaczego spieprzyłaś mi życie, a teraz po tylu latach zaczynasz robić to od nowa...

– Prowadź na górę, jestem już zmęczona i chciałabym się przespać. – zbyła mnie, po czym zdeptała niedopałek i chwyciła torbę.

– Nie do wiary, że nadal siedzisz w tej norze... Macie tu strych? Gdzie wieszasz pranie? – Zainteresowała się, zaglądając w każdy kąt.

– Nad wanną mam suszarkę, jakbyś nie zauważyła. – Przewróciłam oczami, zmieniając pościel dla jaśnie hrabiny i przy okazji zerkając na komórkę.

Gdyby matka skapnęła się, że... Niespodziewany dzwonek domofonu postawił mnie do pionu. Zerwałam się z łóżka, ale ona była pierwsza.

– Sadowska słucham. – Matka przyjęła gwiazdorską pozę, po czym odwróciła się, kiedy chciałam wyrwać jej z ręki słuchawkę. – Kto? Tak, Kondraciuk to moja córka... – Spojrzała na mnie przez ramię i zwolniła blokadę.

– Je zu... Nie jesteś u siebie – warknęłam.

– Jakiś facet do ciebie w spawie lokalu – oświadczyła ze zdziwieniem.

– Jakiego lokalu?

– Zaraz się dowiemy... – Odwiesiła słuchawkę i pognała do łazienki.

Po chwili do mnie dotarło...

„Boże... tylko nie to" – wzdrygnęłam się i miałam ochotę przywalić Marysi.

Kiedy rozległo się pukanie, moje serce wskoczyło na maksymalne obroty...

...

– No i masz! – krzyknęłam. – Zadowolona jesteś? Tam na pewno nie tylko nie będzie strychu, ale nawet kible mają wspólne! – Trzasnęłam drzwiami i opadłam na łóżko z płaczem.

– O ludzie święci... Jaka tragedia! – oświadczyła teatralnym głosem. – Ciesz się, że w końcu wyjdziesz z tej nory. Jak zwróci ci resztę, to dostaniesz jakieś sześć tysięcy, może nawet więcej, ale będziesz miała z głowy długi. Myśl ekonomicznie, poza tym socjale nie są takie złe, no i zawsze możesz zamieszkać u mnie...

– Popierdoliło cię? Jeszcze nie zwariowałam, wolałabym w kartonie na dworcu kolejowym – wybuchłam załamana.

– Otwórz te drzwi, do jasnej cholery i przestań się mazać!

„Och, weź, skocz do swojej dupy!" – zaklęłam w myślach.

Byłam w rozsypce, bo za nic nie chciałam opuszczać mojego mieszkania. Nie rozumiałam, jak można było tak traktować ludzi. Mogłam pozostać w mieszkaniu, oczywiście, ale gnój dał mi ultimatum. Musiałabym płacić większy czynsz, z którym już teraz miałam problemy albo wyprowadzić się do lokalu zastępczego po zwrocie różnicy.

Potrzebowałam więcej kartonów...

POTRZEBOWAŁAM POMOCY!

...

Młody nie mógł się „wyrwać", co mnie zresztą nie dziwiło, więc umówiliśmy się na wieczór. Czy Adam wiedział, że się z nim spotykam?

To było dla mnie za dużo jak na jeden dzień. Musiałam się napić.

Na serio.

Matka zasnęła, ale nie chciałam jej budzić. Zostawiłam jej kartkę i drugi klucz od mieszkania, który należał do Wiktora, wyciągnęłam z dzbaneczka obrączkę od Sebastiana, po czym przebrałam się i wymknęłam do pubu.

...

Czułam, że zbliżam się do niebezpiecznej granicy. Nie mogłam się jednak pohamować. Jakby tego było mało, matka, od której połączenia wciąż odrzucałam, jak na złość rozładowała mi komórkę. Nawet na odległość szkodziła mi jędza. Musiałam to przyznać, że trochę zazdrościłam tej starej, oślizgłej wywłoce...

Zawsze parła do przodu, nawet po trupach, a ja, byłam zbyt zagubiona, za dużo myślałam, rozglądałam się na boki, martwiłam o innych i co z tego miałam...?

Czwarte mocne piwo ledwo mi wchodziło, ale nie było za darmo, więc wcisnęłam je na siłę i rozejrzałam się ponownie po zapchanym rozmazanymi twarzami pubie. W tej kakofonii trudno było rozpoznać jedno wyraźne słowo i zaczęłam się czuć jak w jakimś amerykańskim westernie.

„Łę, łę, łą, łą...". „Łał, łał, łą, łą...".

„Ha! Tylko nie było w pobliżu żadnego konia, który mógłby zawieźć mnie do domu" – zaśmiałam się gorzko w duchu. Tak.

BYŁAM ŻAŁOSNA!

Jakiś facet w typie „miśka" siedział niedaleko mnie naprzeciwko i przyglądał mi się, więc mrugnęłam do niego, na co on odmrugnął.

„O nie, Misiu, zapomnij". „Studni dziś nie wykopiesz" – zadrwiłam w myślach i mój łokieć niespodziewanie odjechał, a właściwie, to ktoś mnie za niego lekko pociągnął.

– Różo, zbieraj się, wychodzimy stąd. – Usłyszałam tuż przy uchu, więc pomagając sobie drugą ręką, uniosłam głowę i spojrzałam w górę.

– O, teściu! Tfu, tatko... – poprawiłam się szybko i wskazałam mu krzesło.

– Proszę, wyjdźmy...

– Ja też proszę, jeszcze chwilkę, muszę sięęę... skoncentrować? – prychnęłam, na co Misiek naprzeciwko wyszczerzył się ubawiony po pachy.

Mój prawie-ojciec odsunął krzesło i spoczął koło mnie. Miał ciemny podkoszulek polo od „Bossa" i jasne jeansy, a na czubku głowy okulary.

„Je zu, te okulary..." – zamarłam i miałam ochotę mu je zerwać.

– Matka czeka na ciebie, objechaliśmy wszystkie możliwe miejsca. Gdzie masz telefon?

– Rozładowił się... – wybełkotałam, podbudowana jego troską.

– Uregulowałaś rachunek, czy mam zapłacić? – zapytał, rozglądając się po moim stoliku.

„No proszę ja was, kurwa mać... Jeszcze tego brakowało!" – pokiwałam głową z niedowierzania. Nawet napić mi się w spokoju nie było wolno?

– Wkurwiacie mnie wszyscy... wszyscy po ko...lei – czknęłam, obrzucając go nieprzytomnym wzrokiem. – Musisz o czymś wiedzieć tatuśku. – Zachichotałam. – Zrobiłam to, z twoim synem, wiesz...? To prawie tak, jakbym to zrobiła z tobą, co nie? – Przymknęłam jedno oko, kiedy jego twarz stała się niezbyt wyraźna i pobladła. – Pieprzyłam się z nim, eee... – mruknęłam cichutko. – Nieee, kochałam, o tak... – Złożyłam dwie ręce w wymownym geście. – I... nadal chcę go bardzooo, nawet bardziej niż przedtem, super, nieee?

Opuściłam głowę i nakryłam ją ramionami...

– Z którym? – Doleciało do mnie po dłuższej chwili.

– Aaa... co to za różnicaaa...? – Uniosłam głowę i spojrzałam na niego z boku.

Po chwili chwycił mnie za rękę i marszcząc brwi, zaczął przyglądać się obrączce na moim kciuku.


„O tak, teraz to na pewno nie jesteśmy do siebie podobni" – zakpiłam.

– Jacek mnieee nienawidziii – wyplułam, chowając rękę pod stołem. – Nie pozwoliłabym... nawet mu powąchać, he, hehe... – Zarechotałam, nagle ubawiona i dziwnie lekka po tym wyznaniu.

– Przestań, nie jesteś taka. Przemawia przez ciebie złość, tak samo, jak przez twoją matkę. Wstajemy i wychodzimy... – Podniósł się i chwycił mnie pod pachy.

Nie byłam jeszcze na czterech i nogi całkiem przyzwoicie trzymały mnie w pionie, więc się wyrwałam i wystartowałam do wyjścia. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym wyszła bez problemów. Musiałam zahaczyć nogą o metalową wycieraczkę i potknęłam się, omal nie upadając na kolana.

– Musicie... Musicie mnie śledzić, kosmici jebani...!? – Machnęłam wściekle ręką, ale przeczesałam tylko powietrze. Niedobrze.

– Pakuj się do samochodu... – Usłyszałam stanowczy głos „Obcej", na co odwróciłam się i momentalnie poczułam ukłucie w stopę... Zabolało.

– Sta...nęłaś mi na nodze, kosmitko! – zdążyłam wrzasnąć, zanim wpakowali mnie na tylne siedzenie.

Niestety, ten, kto tam już siedział, zadziwił mnie jeszcze bardziej.

– Je zu, jak dawno cię nie widziałaaam, braciszkuuu... – zapiałam i choć miałam nieźle wypite, to sama poczułam, że naprawdę zaczęłam pajacować.

Po chwili odsunęłam się i przykleiłam nos do szyby, kiedy stary wsiadł za kierownicę, a obok niego wpakowała się matka.

– Wstydziłabyś się. Nie mogłaś napić się w domu? Nie wstyd ci potem na ulicy? – zaczęła trajkotać.

– To mo...ja matka... – Wskazałam na nią palcem, ale Jacek patrzył tylko przed siebie, zupełnie mnie ignorując.

– Trzeba zrobić z nią porządek, tak być nie może...

– Cicho bądź... – weszłam jej w słowo. – Roz... Rozładowałaś mi komórkę, stara jędzo... Chcęęę... wysiąść... do domuuu... – Oparłam głowę o siedzenie przede mną i wstrząsnęły mną mdłości.

Po kilku minutach bujania i podskakiwania na nierównościach w końcu pierwsza wypadłam z samochodu i puściłam pawia pod kamienicą niedaleko zaułku. Kiedy przetarłam rękawem usta i podniosłam się, łapiąc oddech, ujrzałam opartego o ścianę Młodego...

„Ups". Bardziej pokręconego dnia, już chyba mieć nie mogłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz