piątek, 5 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 11.
Wisiałam, uczepiona jedną ręką twardego karku Maćka, czy jak mu tam było i próbowałam iść do przodu, ale czułam się tak, jakby ktoś związał mi razem sznurówki.
– Daleko jeszczeee? – zapytałam, widząc przed sobą tylko ciemność.
– Jesteśmy na miejscu i teraz czekamy – odpowiedział znużonym głosem, ustawiając mnie wreszcie pod ścianą. – Ale się załatwiłaś, dziewczyno... – dodał i wyciągnął z kieszeni telefon, a drugą ręką blokował mnie, żebym od niej nie odpadła.
Chciałam, żeby urwał mi się film, chciałam zapomnieć, a tu jak na złość wciąż byłam świadoma. Co za wstyd...
– Marek? Co tak długo do cholery? Pospiesz się, jestem na tyłach pod lecznicą... – warknął do telefonu i szybko się rozłączył.
Odpalił papierosa, a mnie się o mało nie cofnęło.
– Niedobrze mi...bleee – mruknęłam, po czym facet pozwolił mi osunąć się po ścianie i pod nią kucnąć.
– Ale bym cię lał... – skwitował bez ogródek, na co zachichotałam.
– Jeszcze się taki nie narodziiił – parsknęłam, podtrzymując ciężką głowę rękami.
– Wszystko masz? Klucze od domu, telefon? – zapytał i pochylił się nade mną.
– Mam. Nie jestem aż tak napruta, jak wyglądam – wytłumaczyłam, zerkając w bok, wprost na światła nadjeżdżającego samochodu. – Aaa... chyba zostawiłam w szatni kurtkę – dodaję po chwili.
– Nie zginie, wrócisz po nią innym razem – mruknął niecierpliwie.
Auto przejechało koło nas, a potem zawróciło na niewielkim parkingu pod budynkiem i zatrzymało się po drugiej stronie ulicy.
– Idziemy... – Mężczyzna wyrzucił niedopałek i chwycił mnie pod pachy, na co znowu się roześmiałam jak idiotka i wylądowałam na jego piersi.
– Pozwól mi jeszcze taaak chwilkę poleżeeeć... – zachichotałam w rozpiętą koszulę, próbując zajrzeć mu w twarz, ale skubany był zbyt wysoki i ciemny jak noc.
– Taka fajna z ciebie dziewczyna, a głupia jak gąska... – Westchnął, prowadząc mnie w kierunku auta.
– Prawie skasowałbym jakiś motor. – Zaczął tłumaczyć się kierowca srebrnego auta. – Normalnie gość mi centralnie wyjechał przed maską, a potem stanął dęba i spierdolił – dodał i otworzył tylne drzwi.
– Dobra, pakuj się, Mała... – Zwrócił się do mnie mój towarzysz, ale nie wiedzieć czemu wciąż kurczowo trzymałam go za koszulę.
– A ty nieee jedziesz? – zapytałam z żalem.
– Wsiadaj głuptasie i zmykaj do domu, bo cię trzasnę po tyłku... – zagroził. – Marek, pomóż mi... – Usłyszałam jego niecierpliwy głos w momencie, kiedy moja głowa wydawała się odłączać od ciała i niebezpiecznie zbliżała się do chodnika.
– To gdzie ją odstawić?
– .... ....
...
Całą niedzielę umieram. Zazwyczaj nie mieszam alkoholu, ale wódka z piwem to chyba najgorsze połączenie, z jakim miałam do czynienia. Mózg normalnie się gotuje i przez cały dzień ma przewagę, prowadząc nierówną walkę z żołądkiem.
– Naprawdę, nie mam już czym rzygać, głuchy jesteś??? – jęknęłam wprost do muszli, omal nie lądując w niej twarzą.
Nie mam pojęcia, jak się znalazłam w domu. Nie pamiętam, kto mnie odwiózł i kto odprowadził do mieszkania. Pamiętam tylko, że przenieśliśmy się na drugą stronę pergoli. Pamiętam długą rozmowę z Mateuszem i jego kolegami, kolejne „zatopione" wódki w piwie i rattanową ławkę z miękkim siedziskiem, na której zasnęłam.
Z łazienki do pokoju wróciłam prawie „na czterech". Wciąż kręciło mi się w głowie, ból rozsadzał czaszkę i miałam ochotę wyskoczyć przez okno. Wdrapałam się na łóżko i rozwinęłam zmięty kawałek gazety, który znalazłam wsunięty pod drzwiami, zaraz po przebudzeniu na pierwszego pawia.
Wsadź sobie w dupę swoje pieniądze! Jedź i złam kark dla tej głupiej krowy! Naprawdę gówniarz z ciebie!
Fakt, czy Młody pojmował w ogóle, że napisałam to w emocjach, nie był już ważny. Nie zadzwonił, nie wysłał nawet głupiej wiadomości o tym, że jest cały i wrócił do domu. W końcu pewnie zrozumiał swój błąd i przejrzał na oczy. Dla mnie wszystko było jasne. Koniec i kropka.
...
Zasnęłam, obudziłam się, poczłapałam do łazienki i męczyłam się przez kolejne kilka minut, po czym wróciłam, wpadłam w krótką niespokojną drzemkę i tak w kółko jeszcze cztery razy. W końcu padłam jak mucha, a potem obudziłam się około dziewiętnastej, czując tylko lekki szum w głowie. Dobre i to, zwłaszcza że obyło się bez środków przeciwbólowych, których i tak już nie miałam. Każdy kac przechodziłam w miarę łagodnie. Ten nie był byle jaki. Miał taką moc, że nawet na widok wody skręcało mi żołądek.
Wciąż miałam na sobie wczorajsze ubranie i zauważyłam gdzieniegdzie na pościeli niewielkie rozmazane ślady krwi. Na rękach brakowało plastrów, ale otarcia już nawet nie bolały i zdążyły pokryć się cienkim trupem.
Byłam tak wykończona, że nie zareagowałam na dźwięk komórki. Dopiero gdy zaczął denerwować mnie jej dźwięk, sięgnęłam po nią i gdy zorientowałam się, kto dzwoni, miałam ochotę wyrzucić ją przez okno. Oczywiście zrobiłam zupełnie coś innego. Włączyłam na głośnik i położyłam na poduszce obok.
– Dzwoniłam rano, gdzie byłaś? – Jej dyktatorski ton doprowadzał mnie do szału, ale zacisnęłam zęby.
– Na imprezie. Mam kaca i lepiej mnie dziś nie wkurwiaj – oznajmiłam, tępo wpatrując się w sufit.
– A imprezuj sobie. Ciekawe co zrobisz, jak ci ktoś znowu bachora nafastryguje... – ględziła, nieświadomie balansując na granicy mojego napięcia.
– A co, zazdrościsz, bo tobie się dupa wymydliła? – odgryzłam się i miałam ochotę ponownie zwymiotować, kiedy usłyszałam swój własny głos.
Zaczęłam coraz bardziej ją przypominać i czułam, jak wzbierał we mnie wstyd. Nic dziwnego, że Młody odpuścił i już mnie nie chciał. Kto by chciał?
– Męczyłam się z tobą i po co? Mogłam wyskrobać od razu, gdybym wiedziała, co z ciebie będzie...
Ups. Zabolało. Tego jeszcze nie przerabiałyśmy. Poczułam kłucie pod powiekami i zaciskającą się na gardle niewidzialną obręcz.
– Przepraszaaam... – zawyłam, przekręcając się na poduszkę. – Przepraszam, że nie miałam jak tobie w tym pomóc...
Matka milczała, niepotrzebnie tracąc pieniądze na tę rozmowę, ale nie miałam zamiaru rozłączać się pierwsza. Chciałam usłyszeć choć jedno dobre słowo, ale ono nie przerwało ciszy.
...
Około dwudziestej drugiej, w końcu zebrałam się w sobie, zrzuciłam brudne ciuchy, zmieniłam pościel, a potem przyszykowałam sobie kąpiel.
Z butelką „Multiwitaminy" na parapecie siedziałam w wannie tak długo, aż woda stała się chłodna i nieprzyjemna. Siedziałam jednak dalej z pustką w głowie. Nawet mój wewnętrzny „prześladowca" milczał, nie mając z czego sklecić sensownej docinki. Jedyne, co mnie teraz trzymało w kupie, to wyjazd do Marcina. Ponownie zaczęłam odliczać w myślach dni do wypłaty i zastanawiałam się, co mu kupić. Czy on w ogóle czegoś ode mnie potrzebował? Na samą myśl, że znowu będzie traktował mnie jak obcą, ponownie się rozkleiłam.
– Dasz radę. Zbieraj dupę w troki, idiotko – mruknęłam i pociągam nosem.
Po uprzątnięciu bałaganu uszykowałam ubranie na jutro do pracy i ułożyłam je na fotelu. Włączyłam telewizor, dzięki któremu miałam namiastkę jakiejś aktywności wokół siebie. Wykończona w końcu zasnęłam, cicho pochlipując w tanią, ale za to świeżą pościel w denerwujący kubistyczny wzór.
...
– Strasznie chuda jesteś, jakbyś miała tasiemca – skwitowała Kaśka, zabierając ode mnie wieszak z sukienką. – Nawet na mnie byłaby za duża. Spójrz, ile miejsca na cycki... – Przyłożyła ją do siebie. – Masz „Be", a tu musiałabyś mieć przynajmniej „De". W dodatku fason jakiś taki jak dla starej baby – podsumowała, kręcąc nosem.
– Jestem stara – wypaliłam, przeglądając kolejne sukienki.
– Dajże już spokój z tymi smętami. Jak cię Sebastian zobaczy w czymś takim, to przejdzie na drugą stronę ulicy – odparła poważnie, na co spojrzałam na nią z żalem.
O niczym nie wiedziała, ale nie było się z czym kryć, w końcu i tak by się wydało.
– I o to chodzi, niech udaje, że mnie w ogóle nie widzi – oznajmiłam, nie kryjąc emocji i dla odmiany, wyciągnęłam coś weselszego i długiego. – A ta?
– Pokłóciliście się? – zapytała, spoglądając od razu na metkę i sprawdzając rozmiar.
– Nie było okazji, ale to koniec – odpowiedziałam stanowczo.
– Tak, jasne. Pierwsza kłótnia to jeszcze nie koniec... – parsknęła. – Ty wiesz, że w żółtym ci bardzo ładnie? Pasuje do twoich ciemnych włosów, tylko szkoda, że jesteś taka blada. – Oceniła, zamyślając się. – Jak na końcówkę serii to jest ekstra, ja bym brała na twoim miejscu. Mnie by pasowała taka błękitna albo coś w różu, gdyby nie była taka długa... – dodała po chwili.
– Tak, za sto trzydzieści siedem zeta, to mam przynajmniej trzy albo cztery używane – wyjaśniłam z żalem.
– Przestań już, co? Bierz ją i nie marudź. Potem będziesz żałowała, że ktoś ci ją zwinął sprzed nosa. Dalej, zmykaj do przebieralni, a ja popilnuję i może też sobie coś wybiorę. – Popchnęła mnie w stronę bordowej zasłony.
...
I tak minął kolejny dzień, a potem następne, a ja ani trochę nie odżyłam. Wręcz przeciwnie, było coraz gorzej i chyba jedynym plusem tego było tylko to, że cudem udało mi się powstrzymać przed ponownym uchlaniem się. Nawet Ilona zaczęła mi się dziwnie przyglądać i dziś po wypłacie wzięła mnie na spytki, ale nie miałam zamiaru jej się wyżalać. Znając ją, zaraz by poleciała i wszystko rozgadała Emilowi a ten, jeszcze mógłby coś chlapnąć i puścić dalej. Postanowiłam spróbować zapomnieć o tym „na trzeźwo". Wstydziłam się i jednocześnie bałam spotkać jego albo Jacka na ulicy. Po pracy wracałam zupełnie inną, okrężną drogą, ale za każdym razem, kiedy zbliżałam się do kamienicy, miałam nadzieję, że będzie tam na mnie czekał. Nie potrafiłam wyrzucić go z głowy i w desperacji, prawie do niego zadzwoniłam, a potem z głupoty i nerwów wykasowałam jego numer oraz wszystkie wiadomości. Oczywiście bardzo tego żałowałam, bo nie miałam już czym się dręczyć przed snem. Byłam żałosna.
Ostatecznie zadzwoniłam do Kaśki, która okazała się moją jedyną deską ratunkową, oznajmiając, że ma kumpla w jakimś serwisie komórkowym i po weekendzie któregoś dnia po pracy mnie tam zaprowadzi.
...
Następnego dnia rano w sobotę szykowałam się wreszcie na wyjazd. Spakowałam do torby słodycze od Jacka i drewniane „mini" klocki ułożone na kształt domku. Żółta sukienka, na którą namówiła mnie Kaśka, była rzeczywiście ładna, ale trochę żałowałam, że przez to nie kupiłam Marcinowi lepszego prezentu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś w takiej sytuacji nie wywinęła. Stojąc przy oknie i paląc papierosa, niechcący spadł mi żar. Wszystko przez to, że z nerwów zupełnie jak u starej pijaczki trzęsły mi się ręce. Na szczęście uszkodzenie okazało się ledwo widoczne. Znajdowało się na samym brzegu i raczej wyglądało jak lekkie zaciągnięcie.
Stałam i gapiłam się w lustro, starając się opanować. Z której strony, by nie spojrzeć, nie wyglądałam jak matka. Bez makijażu, w upiętych włosach, ktoś mógłby wziąć mnie za uczennicę. W środku jednak byłam brzydka, niczym stara, porzucona na strychu szafa pełna wszystkiego, o czym powinno się już dawno zapomnieć.
Włożyłam moje ulubione szpilki, które niezbyt pasowały, ponieważ miały czerwone podeszwy, ale moja skłonna do sentymentów natura miała to gdzieś.
Zanim wyszłam z mieszkania, pochwaliłam się matce, wysyłając do niej wiadomość, żeby podnieść jej trochę ciśnienie. Po ostatniej rozmowie o „skrobance" nie zadzwoniła, ale wiedziałam, że dłużej niż tydzień nie wytrzyma i w końcu pęknie.
Pogoda była sprzyjająca i zapowiadał się słoneczny dzień. Nie było tak źle i nawet uspokoiłam się, gdy zaczerpnęłam trochę świeżego powietrza. Nic nie wskazywało na to, że cokolwiek będzie mnie w stanie bardziej dobić niż moje milczące dziecko.
„O jaka naiwna baba" – zazgrzytałam zębami, gdy czekając na miejski autobus, który miał mnie zawieźć na dworzec, ujrzałam po drugiej stronie ulicy Sebastiana.
Nie był sam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wczoraj przeczytałam, a dziś wracam z kilkoma słowami. Coraz bardziej wciąga mnie ta historia. Róża chyba całkiem nieświadomie popełnia te same błędy, a przynajmniej część z nich, jak matka. Poza tym nieźle się zaprawiła. Ciekawi mnie, gdzie wywiało Młodego, że nawet do niej nie napisał. Zaostrzyłaś mi apatyt tą tajemnicą, tym zdarzeniem, które znów się powtórzyło. Z niecierpliwością czekam na wyjaśnienie. Dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńP.S. Swoją drogą, matkę Róży to chętnie bym dorwała w swoje ręce. Za co? Za to jak nazywa swojego jedynego wnuka. Buziaki.