Strona główna

środa, 17 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 21.



Sprzątanie mnie wykończyło. Po szybkim obiedzie złożonym z chińskiej zupki z makaronem i dwóch parówek z Biedronki padłam jak mucha i zasnęłam. Gdyby Kaśka nie zadzwoniła i mnie nie zbudziła, pewnie nadal bym spała. Pogadałyśmy chwilę i ostatecznie umówiłyśmy się pod kinem.

W dodatku miałam dziwny i nieprzyjemny sen, którym rzecz jasna jej się nie pochwaliłam.

„Oby nie okazał się proroczy" – zakpił mój upierdliwy rozsądek.

Nakryłam w nim Młodego, kiedy całowała go jakaś dziewczyna w parku. Byłam ukryta w drapiących krzaczorach i przyglądałam się temu, a potem w oznace protestu wydarłam się na całe gardło, wołając go, ale mnie nie usłyszał...

M A S A K R A.

Wyjrzałam przez okno i na szczęście nie padało, a nawet się wypogodziło. Misja pod tytułem: „Zabić dzikich lokatorów" też przebiegła w miarę pomyślnie i miałam nadzieję, że więcej ich nie uświadczę.

Dochodziła osiemnasta, więc miałam sporo czasu, żeby się przygotować, oczywiście o ile Młody nie zrobi mi wcześniej niespodzianki. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że robiliśmy te małe „świństewka" i że gdyby nie przeklęty comiesięczny problem, to uprawialibyśmy dziki seks do upadłego. Uwielbiałam patrzeć, kiedy przymykał oczy i przez chwilę wyglądał tak, jakby tracił wzrok. To było fascynujące, że zakrawało prawie na obsesję.

Marzyłam o tej chwili, o nas na podłodze, nawet na pustym łóżku, a nie pod kołdrą przy ręcznej „robocie". Fakt, było przyjemnie, ale mogło być przecież cudownie. Zamrugałam lekko zażenowana, na wspomnienie swoich pisków i okrzyków, na które on reagował lekkim uśmiechem. Chyba stawałam się za bardzo romantyczna, ale to on we mnie wyzwalał te nieznane dotąd emocje. Bałam się. Bałam się, że coś pójdzie nie tak i nigdy nie będziemy razem. Dla kogoś z boku byliśmy skreśleni już na początku, ale moja udręka, jak podejrzewałam, zacznie się dopiero po wyjeździe Sebastiana.

Szczerze? Nie potrafiłam sobie w tej chwili tego wyobrazić.

...

Zaszalałam. Przeprosiłam się ze swoją suszarko-lokówką i podkręciłam lekko włosy na utrwalającą piankę. Następnie skróciłam grzywkę i za pomocą małych grzebyków upięłam kilka pasemek na czubku głowy. Ubrałam długą kremową bluzę w stylu „Japan" z cieniutkiego polaru z rękawami trzy-czwarte i obszernym kapturem oraz asymetrycznym dołem i do tego czarne jeansy. Nie był to jakiś wyszukany ani elegancki strój i bardziej na luzie, ale Młodego też nie spodziewałam się pod krawatem. Poza tym to miała być impreza na powietrzu, a nie żadna galowa biba dla sztywniaków. Oczywiście wzięłam sobie do serca i całkiem na poważnie jego wcześniejszą uwagę na temat moich cycków i zamiast normalnego stanika, ubrałam sportowy.

Na dźwięk domofonu wzdrygnęłam się i poczułam niepokój. Wyszłam do przedpokoju, modląc się w duchu, żeby to nie był Maciek.

„To stary kozioł, po ostatnim wieczorze prędko go nie zobaczysz" – pocieszałam się.

– Słucham...

Hej, Kaczuszko... Eee... otwórz, bo chyba wszystkich gdzieś wymiotło i mój stary sposób nie działa – zażartował.

„KA-CZU-SZKO?" – zmarszczyłam się i poczułam jak mały stworek.


Z ulgą otworzyłam drzwi i czekałam na niego w progu. Uśmiechnęłam się na jego widok, bo nawet podobnie byliśmy ubrani. On miał na sobie białą bluzę z kapturem i ciemnoniebieskie jeansy.

– Gotowa?

– Właź, jeszcze chwilkę. I tak mamy jeszcze czas, bo umówiłam się z nimi na dziewiątą. – Zamknęłam drzwi i spojrzałam na niego lekko zawiedziona. – Mógłbyś w końcu załatwić sobie jakąś komórkę – dodałam, kierując się do łazienki.

– Czekam, aż gliny oddadzą mi moją... A przy okazji... – Stanął w drzwiach, kiedy właśnie miałam zamiar zrobić sobie lekki makijaż.

– Hmmm...? – mruknęłam do lustra i za pomocą jasnobrązowego perłowego cienia, wykonałam niewielki „dymek" wokół oczu i wytuszowałam rzęsy.


– Nic mi nie mówiłaś, że masz do nich wezwanie na wtorek – wypalił niespodziewanie.

Trochę trzęsła mi się ręka, ale udało się. Odłożyłam na bok kosmetyki i spojrzałam a niego zakłopotana.

– Bo to nic takiego... – Próbowałam zebrać się na uśmiech. – W dodatku moja matka przyjeżdża, bo też została wezwana, a najśmieszniejsze jest, wiesz co? – Odwróciłam się z powrotem do lustra i przyjrzałam się sobie z kwaśną miną.

– Nic takiego, ale śmieszne? – zapytał i stanął z boku za moimi plecami.

– Jakimś cudem twój brat też o tym wiedział. Powiedział mi to wczoraj, jak przyszedł do naszego sklepu. Domyślam się, że to od niego wiesz, prawda? – zapytałam, zerkając na jego odbicie.

Przytaknął i oparł głowę na moim ramieniu.

– Powiesz mi, o co chodzi? To coś poważnego?

Wiedziałam, że będzie mi wiercił dziurę w brzuchu, ale nie byłam gotowa na zwierzenia o moim paskudnym dzieciństwie. Nie chciałam psuć ani sobie, ani jemu nastroju więc szybko wymyśliłam bajeczkę.

– Nie, no coś ty. Stara sprawa i nawet nie pamiętam szczegółów. W ogóle to dziwię się, że ją odkopali. Matka twierdzi, że jakiś stary gliniarz poczuł się w obowiązku pozamykać wszystko, zanim odejdzie na emeryturę – skłamałam i odwróciłam się do niego. – Możemy iść – dodałam, wyciskając na jego ustach małego buziaka.

...

Kaśka nawalona równa się ubaw po pachy. Pierwszy raz ją widziałam w takim stanie, ale musiałam jej przyznać, że miała mocniejszą głowę ode mnie. Ja oczywiście sączyłam wciąż to samo piwo od godziny, ukradkiem spoglądając na Sebastiana, który od początku imprezy był jakiś nieswój.

Kiedy Kaśka z Kacprem poszli „za potrzebą", zastanawiałam się, jak go napocząć, żeby wreszcie mi wyjaśnił, co jest grane. Paliłam przy tym oczywiście jak smok, wsłuchując się w występ jakiejś tureckiej kapeli, która miała nawet swój zespół taneczny. Na estradzie błyskały światła, zupełnie nie do rytmu, ale to był szczegół. Plusem było to, że zwaliło się pół miasta i w zasadzie tylko cudem mogłam natrafić na kogoś znajomego.

– Różaaa... – Kaśka z daleka zasalutowała i po jej minie widziałam, że ma jakiegoś „gorącego" niusa.

Kacper próbował jej zatkać buzię, ale kiedy usiedli z powrotem na ławce naprzeciwko nas, odepchnęła jego ręce.

– Ludzi tu więcej niż narodu, ale wiesz co, kochana? – wybełkotała, uderzając rękami o plastikowy stolik. – Maciek tu jest i pytał o ciebie... – Parsknęła.

– No i? Niech sobie będzie, wolna wola przecież – odparłam obojętnie, ale w środku kotłowało się we mnie, więc oczywiście sięgnęłam po kolejnego, papierosa.

– Musimy oduczyć cię palenia i wzmocnić twoje „czoło" – zagaił zagadkowo Sebastian, zabierając mi papierosy łącznie z tym, którego trzymałam w ręku. – Jeśli chcesz, to idź i z nim pogadaj, ja...

– Przestań, nie ma mowy... I ty mi dajesz takie rady? Dzięki. – Napuszyłam się.

– Może powinnaś... – wtrąciła się ponownie Kaśka.

– Nie idź, on też ma wypite – zdradził się Kacper.

– No i sam widzisz. Poza tym nie mamy o czym rozmawiać... – urwałam, bojąc się palnąć jakąś głupotę, po której Sebastian znowu miałby do mnie żal.

– No tak, rozmawiać nie, ale... – Kaśka spojrzała na mnie nieprzytomnie i nagle zapragnęłam zaciągnąć ją w pierwsze lepsze krzaki i udusić, jeśli piśnie dalej, choćby słówko. – Po tym, jak go wywaliłaś ze sklepu, to na jego miejscu dałabym sobie spokój – dokończyła, na co odetchnęłam z ulgą, mimo że próbowała dolewać oliwy do ognia.

– Zmieńmy temat, co? Albo chodźmy poskakać. – Zaproponowałam, na co wszyscy przystali.

Muzyka się zmieniła i zaczęło być bardziej dynamicznie. Nawet mi się podobało to podskakiwanie „w kółku". Musiałam też przyznać, że ci artyści jako faceci byli nawet niczego sobie, gdyby nie te ich wielkie, połamane nosy.

Odłączyliśmy się i po chwili rozdzieliliśmy w pary. Kacper kiwał się sztywno, podtrzymując Kaśkę, a ja oczywiście wciąż zerkałam na spiętego Młodego, bawiąc się jego obrączką, którą nosił na kciuku. Kręciłam nią, aż w końcu prawie zsunęłam ją z palca.

Wtedy spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i dziwnie westchnął.

– Wiesz, ile osób próbowało mi ją zdjąć?

– Nie, ale masz spocone ręce, więc to pewnie dlatego...
 

Zatrzymaliśmy się i chwycił mnie za rękę, a potem zaczął po kolei przymierzać ją na moje palce. Niestety była za duża i tak jak u niego, pasowała tylko na kciuk.

– Nie zgub jej, to pamiątka – oznajmił już bez uśmiechu, po czym naciągnął mój kaptur.

Było w tym coś dziwnego, zresztą tak jak w jego całym dzisiejszym zachowaniu i zaczęło mnie to naprawdę niepokoić.

– Gryzie mnie to, od kiedy tu przyszliśmy... – zaczęłam, nie wytrzymując w końcu napięcia jego mięśni.

– Co takiego...? – zapytał, ale nie patrzył na mnie, tylko czujnie się rozglądał.

Pomyślałam, że obawiał się kogoś z osiedla, ale gdyby tak było, to chyba by mnie o nich uprzedził.

– Jesteś zdenerwowany... – Zdjęłam kaptur, by lepiej go widzieć.

– Wydaje ci się – odparł, po czym z powrotem naciągnął mi kaptur i ukrył twarz, gdzieś ponad moją głową.

Odwróciłam się raptownie, kiedy poczułam pociągnięcie za rękaw z drugiej strony.

– Róża, ja idę odprowadzić Kacpra i zaraz wracam, w porządku?

– Już? Sama? – Spojrzałam na nią i choć nie wyglądała na bardziej pijaną niż wcześniej, to wcale mi się to nie podobało.

– Musi wracać. To nie daleko i znajdziemy się potem, a jak nie, to zadzwonię! – krzyknęła Kaśka i zniknęła w tłumie.

Chciałam wybić jej to z głowy, ale Sebastian zatrzymał mnie.

– Niech idzie...

– Zwariowała do reszty? Co to za głupi pomysł, żeby dziewczyna odprowadzała chłopaka? – Zbulwersowałam się.

– Nic jej nie będzie. W mieście jest sporo patroli i kręci się dużo ludzi. – Uspokajał mnie, ale sam nie był spokojny.

– Hej... – Odsunęłam się, żeby ponownie na niego spojrzeć. – Powiedz mi, czego tak wypatrujesz, bo zaczynam się denerwować.

– Mój brat tu jest – odpowiedział dziwnym głosem.

– No i? Mało kogo tu dzisiaj nie ma, więc o co chodzi?

– Brat faceta z siłowni też, widziałem go przez chwilę, a to znaczy, że i tamtych też puścili – wyjaśnił, tym razem nie kryjąc zdenerwowania.

– Przecież nie będą się tutaj rozliczali, prawda? – Przysunęłam się z powrotem i sama zaczęłam się rozglądać.

– Tutaj nie, ale Jacek nie lubi takich klimatów i bez powodu by tu nie przyszedł. Poza tym nie jest sam, a skoro są tutaj jego kumple, to może być gorąco.

– Je zu, nigdy nie zrozumiem tych waszych potyczek. Czy wy nie macie nic innego do ro... – Przerwał mi, niespodziewanie chwytając za rękę i pociągając za sobą.

– Co się dzieje? Dokąd idziemy!? – krzyknęłam.

– Weźmiesz taksówkę... i pojedziesz... do domu – Usłyszałam jego urywany głos, przeciskając się za nim przez tłum i przy okazji z kimś zderzając.

– Stój! Sebastian! – wrzasnęłam, nie wiedząc, o co chodzi. – Pocze...

Nagle puścił moją rękę i jakiś wielki facet stanął mi na drodze. Nie mógł się zdecydować, w którą stronę iść więc cofnęłam się, ominęłam go szybko i zaczęłam gorączkowo rozglądać się za Młodym. Wszystko działo się zbyt szybko, ale w końcu wypatrzyłam go w osobnej grupce jakichś facetów, która dosyć szybko przemykała w kierunku tylnego wyjścia z placu. Jeden z nich trzymał go niby po przyjacielsku, oplatając ramieniem jego szyję. Zamarłam z przerażenia i nie wiedziałam co robić. Młody z jakiegoś powodu nie chciał, żebym tu teraz była, ale nie miałam zamiaru uciekać do domu jak tchórz. Długo się nie zastanawiając, zadzwoniłam do Jacka.

Jastrząb...

Świetnie, nienawidzi mnie, to już pewne, skoro nawet nie zapisał mojego numeru.

– Tu Róża, jesteśmy na tej samej imprezie... Jacyś podejrzani goście zabrali Sebastiana... – wydyszałam.

Gdzie...? Kto taki?

Oddaliłam się od tłumu i szłam za nimi z telefonem przy uchu.

– A skąd mam wiedzieć!? Tańczyliśmy, nagle zrobiło się gęsto i straciliśmy się, a potem go wyprowadzili! – podniosłam głos.

Gdzie to jest? Gdzie teraz jesteś?

– Nie mam pojęcia, ale... – przerwałam, kiedy zauważyłam nadjeżdżającego granatowego busa... – Widzę ich... granatowy bus, za tym ogrodzeniem z grubych łańcuchów przy starym pałacyku. Wszyscy wpakowali się do środka... Ja pierdolę, odjeżdżają...dzwonię po gliny...

Nie! Żadnych glin, zwariowałaś!?

– Niech cię szlag! W dupie to mam, dzwonię...!

Wiem czyj to bus i nie wtrącaj się do tego... Nic mu nie będzie...

– Weź, się pierdol! Jeśli coś mu się stanie, to...

Nagle rozłączył się, a ja stałam skołowana, nie wiedząc, co dalej robić. W dodatku Sebastian zabrał mi fajki, a to groziło totalnym wkurwem.

„Boże, pomóż..." – modliłam się w duchu, po czym zamiast na gliny zadzwoniłam do Kaśki.

Oczywiście nie odbierała i z bezsilności, powoli włączała mi się syrena.

– Róża!? – Usłyszałam za plecami wołanie, na które odwróciłam się energicznie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz