Strona główna

niedziela, 14 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 19.



Tym razem dzięki tabletkom nie umierałam, ale i tak czułam się wyjątkowo paskudnie. Po kąpieli zjadłam prawie pół pudelka lodów i nadal mi czegoś brakowało. Niestety nie miałam w domu żadnych zapasów na takie okazje.

„Byłam żałosna" – tak, mogłam powtarzać to w kółko.

Z niemałym dystansem i niesmakiem spojrzałam na trzy butelki pseudo piwa od „majora lodowca", po czym szybko się z nimi „przeprosiłam" i skusiłam w końcu na „Granat".

„Jakże wymowne w porównaniu z ofiarodawcą" – omal nie prychnęłam i z otwartą butelką polazłam do pokoju.

Nie było złe, a nawet bym powiedziała, że smaczne. Niestety brzuch po takiej mieszance miałam jak balon.

Wgramoliłam się na łóżko i włączyłam telewizor. Znowu wpadałam w doły i mój nastrój z każdą minutą się pogarszał. Chciałam go zobaczyć, zanim wyjadą, ale marne były na to szanse. W dodatku matka mnie wkurzyła, bo nie odbierała telefonu. Zawsze to ja ją zbywałam...

„A może coś się stało?" – pomyślałam zaniepokojona.

„Tak, pewnie zapiła. Śpi głucha jak pień i z pewnością nie było to Ka-coś-tam" – poleciała kontra.

Była dwudziesta, ale przez ten deszcz miałam wrażenie, że jest znacznie później. Przełączałam kanały, szukając jakiegoś romantycznego filmu, ale jak na złość wszędzie był sport albo science fiction, którego nie cierpiałam. No może poza jedynym filmem „Gwiezdny Przybysz", który jeszcze jako tako trawiłam ze względu na Jeffa Bridges'a. Rozśmieszał mnie w tej roli, no i te komiczne fryzury, boki zrywać. Uśmiechnęłam się pod nosem, zatrzymując w końcu na jakimś Mikrokosmosie, gdzie okrutna Natura poddawała małe robaczki swoim żywiołom. Oglądałam jednym okiem, powoli zanurzając się w drzemkę.

Już prawie zasypiałam, gdy z korytarza do moich uszu dotarł dźwięk domofonu. Mimo niedyspozycji poderwałam się szybko z półdrzemki i otumaniona podreptałam do przedpokoju.

– Słucham? – zapytałam i wcale nie musiałam udawać zaspanej.

– To ja. Wpuścisz mnie? Strasznie pada, a mam małą niespodziankę...

„Ups". „Nie na tego księcia czekałaś co, księżniczko?" – zaszumiało mi w uszach i jednocześnie zaburczało w brzuchu. Ostatnio Maciek nie kojarzył mi się z seksem tylko furą jedzenia.

– Wejdź... – powiedziałam i machinalnie mój palec nacisnął przycisk... – Cholera... – zaklęłam cicho po chwili, ale było już za późno.

„Mógł chociaż zadzwonić, że przyjdzie..." – marudziłam w myślach.

„Przyzwyczajaj się, on tego chce..." – wtrącił się mój demon.

Zegar w korytarzu wskazywał drugą w nocy, ale chyba się popsuł. Otworzyłam drzwi, zostawiłam uchylone, po czym podeszłam do zegara i zauważyłam, że wskazówka sekundowa stała w miejscu.

– Wchodź i zamknij drzwi – poleciłam, słysząc ciche pukanie, po czym poszłam do kuchni, wygrzebałam z szuflady jakąś starą baterię i chwyciłam krzesło. Dziwnie się czułam, jakbym nagle odkryła kolejne natręctwo.



Gdy wróciłam, stał i gapił się, jakby pierwszy raz mnie widział, no i oczywiście przyniósł małą „niespodziankę" w postaci jedzenia.

Strasznie pada... Ciekawe. Zwłaszcza że wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z garderoby, a na ubraniu i włosach nie zauważyłam żadnego śladu wilgoci. Coś mi mówiło, że będę tego żałowała...

– No co? Pisałam przecież, że jestem w niedyspozycji. – Zareagowałam dosyć nerwowo, stawiając krzesło pod ścianą. – Właź do pokoju, zaraz przyjdę. – poleciłam i kiedy wgramoliłam się na krzesło, przedpokój lekko zawirował, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Nie nic, tylko... dobrze... – zająknął się i przeszedł obok mnie, rozglądając się na boki, jakby spodziewał się, że w mieszkaniu jest ktoś jeszcze.

„Albo jakby w życiu nie widział takiej nory" – zakpił demon-krwiopijca.


– Więc mieszkasz sama...
 

– Hmmm... już mówiłam przecież, ale rozumiem, że mi nie uwierzyłeś...

– Nie za zimna ta cola? Może zrobić ci herbaty? – zaproponował, szybko zmieniając temat.

– A ty też będziesz pił?

– Z chęcią napiłbym się czegoś ciepłego, bo chyba coś mnie bierze. – Pociągnął nosem.

„Już ja wiem, co cię wzięło..." – zadrwiłam w duchu.

– Herbata jest w pierwszej górnej szafce, cukier też – powiedziałam, po czym wpakowałam się na łóżko z kubełkiem kurczaka i serwetką.

– Okej... – rzucił i wyparował z pokoju.

– Duże mieszkanie jak na jedną osobę... – Usłyszałam po chwili.

Zachowywał się dosyć głośno. Trzaskał drzwiczkami od szafek, obijał o siebie kubki i sama nie wiedziałam, czy to przez okres byłam tak przewrażliwiona, czy po prostu zaczęła mi już przeszkadzać jego osoba.

– Pakujesz się gdzieś...? – Ponownie usłyszałam jego głos i zamarłam.

– Słucham? – Podniosłam się na łóżku i od razu domyśliłam się, gdzie się znajdował.

– Pytam, czy się gdzieś pakujesz. Dużo kartonów... – Jego głos rozniósł się krótkim echem po prawie pustym pomieszczeniu.

Zerwałam się z łóżka, odstawiłam jedzenie i wyparowałam z pokoju. Oczywiście zastałam go w drzwiach do mojej i Wiktora sypialni.

– Zamknij drzwi – rozkazałam. – Zawsze zwiedzasz bez pytania czyjeś kąty? – Zdenerwowałam się, czekając, aż zrobi to, co powiedziałam.

– Nie, ale...myślałem. Przepraszam, masz rację, nie powinienem – mruknął i się wycofał.

Czajnik zaczął gwizdać, więc sama poszłam do kuchni i zaparzyłam herbatę.

– Mam nadzieję, że się nie wyprowadzasz? – ciągnął, wałkując temat.

– Nie, to tylko na wszelki wypadek, gdybym została zmuszona do przeprowadzki – wyjaśniłam.

– Zmuszona? – zapytał w przelocie, po czym wziął oba kubki i ruszył za mną do pokoju.

– Mieszkanie jest obciążone hipoteką i należy do banku... Możemy już o tym nie mówić? – zapytałam podenerwowana.

– Jasne.

Jedliśmy w ciszy. Obserwowałam Maćka i było dla mnie jasne, że aż kipiał z ciekawości, żeby zarzucić mnie kolejną serią pytań. Chyba nie spodziewał się, że jestem w tak opłakanej sytuacji, ale wkurzyłabym się jeszcze bardziej, gdyby zaczął mi truć o pomocy i tym podobnym pierdołach. Ciekawe, jak zareagowałby, gdybym mu powiedziała, że wciąż mam niezapłacone rachunki.

– A ty? Miałeś w ogóle zamiar mi powiedzieć o swoim synu? – wypaliłam, zanim ugryzłam się w język.

Przestał przeżuwać i spojrzał na mnie spłoszony.

– Dowiedziałaś się... – Głośno przełknął i wytarł ręce w dołączoną do zestawu serwetkę.

– To duże miasto, ale plotki w nim rozchodzą się tak szybko, jak ludzie których spotykam – odpowiedziałam z przekąsem.

– Plotki... – mruknął jakby sam do siebie.

– Przepraszam, nie chciałam o to pytać. Z reguły nie jestem wścibska – oznajmiłam naprędce.

– Pewnie mi nie powiesz, kto ci powiedział, ale... jestem pod wrażeniem. – Uśmiechnął się lekko. – Chyba jednak trochę cię interesuję, skoro się do tego dokopałaś – stwierdził nieco rozbawiony.

– Nie kopałam, za kogo mnie masz? – Zirytowałam się. – Po prostu, ktoś nas widział razem i sam mi o tym powiedział – dodałam dla wyjaśnienia.

Atmosfera była coraz bardziej napięta i czułam, jak zjedzony kurczak, zaczyna ożywać i tańczyć w moim żołądku.

– Gdzie się podziała, ta wesoła dziewczyna...

Nie dokończył, bo przerwało mu pukanie, na które zareagowałam zbyt energicznie, omal nie przewracając kubka z herbatą.

– Cholera... – syknęłam, rozmasowując po drodze uderzone kolano. – Zaraz wracam... – Wymknęłam się i zamknęłam za sobą drzwi do pokoju.

„I co teraz idiotko?" – zrugałam się w myślach i wiedziałam, że miałam przesrane. Myślałam, że po wizycie na komendzie ojciec zgarnął go do domu. No, chyba że to ktoś ze sąsiadów... Podeszłam do drzwi i przekręciłam zamek.

„Masz gorzej niż przesrane..." – jęknęłam w duchu.

– Hej... – Wykrzywił się, szczękając zębami i obrzucił rozbieganym wzrokiem moją pidżamę.

– Hej – odpowiedziałam, czując, jak w moim gardle rośnie gigantyczna gula.

„Co za smętny widok" – westchnęłam w duchu, przyglądając się jego przemoczonym ciuchom. „Co za niewygodna sytuacja... w-dupę-jeża-fak-beznadziejna" – dokończyłam myśl, zaczynając nerwowo podrygiwać.

– Mogę wejść... na chwilę? – zapytał, opuszczając wzrok na swoje mokre buty.

– T...tak, ale... – zająknęłam się jak uczniak.

CHOLERA!

– Nie jestem sama. Jest u mnie Maciek...

Bach! Wypowiedzenie tych słów przed nim było dla mnie jak wyczekiwanie na uderzenie młota, prosto w mój głupi łeb.

– Zaraz sobie pójdzie, przyniósł mi tylko zamówienie z KFC – dodałam szybko, ale chyba tego nie kupił, bo spojrzał na mnie dziwnie pociemniałym wzrokiem, pociągnął nosem i cofnął się o krok.

– O... Nie wiedziałem – mruknął i przetarł wilgotną twarz brzegiem dłoni.

– Wejdź, wszystko w porządku – zapewniłam drżącym głosem.

– W porządku...? – Spojrzał na mnie z wyrzutem, zaciskając szczękę, po czym odwrócił się i zanim zdążyłam jeszcze cokolwiek powiedzieć, ruszył pędem po schodach na dół.

– Se...!

– Co się dzieje? – Usłyszałam za plecami Maćka.

– Nic! – wrzasnęłam, a potem zakryłam ręką usta, zupełnie zapominając. która była godzina.

„Niezłe przedstawienie, wariatko" – podsumował mnie upierdliwiec.

– Kto to był...?

– Musisz już iść, przepraszam... – rzuciłam na odchodnym, a potem pobiegłam za Młodym.

Miałam gdzieś pidżamę. „O tej porze, raczej nikogo nie powinno to dziwić..." – przekonywałam samą siebie.

Dopadłam do drzwi wejściowych i jak na złość złapał mnie pod nimi skurcz. Zebrałam jednak siły i wyskoczyłam na chodnik. Wciąż padało, a ja byłam tak skołowana, że przez lampę nad drzwiami prawie nic nie widziałam. Rozglądałam się za nim, ale na próżno.

– Jestem żałosna... – powiedziałam na głos i na dokładkę odbiło mi się kurczakiem.

Deszcz wsiąkał w moją pidżamę i moczył mi palce. Odwróciłam się i zamarłam. Stał tuż obok drzwi i przez swoje roztrzepanie zwyczajnie go przeoczyłam.

– Jesteś... Przepraszam... – Podbiegłam do niego, ale on nawet na mnie nie patrzył. – Chodźmy na górę, musimy porozmawiać – poprosiłam.

Brzmiałam naprawdę żałośnie i miałam ochotę samą siebie spoliczkować.

– Wracaj do siebie... Czekam na brata, ma po mnie przyjechać, jak przestanie padać... – wyjaśnił, ocierając rękawem twarz.

– Poczekaj u mnie...

– Nie chcę – uciął szybko.

„O nie, chcesz, bardzo chcesz, tylko robisz mi na złość głupolu" – biłam się z myślami.

– Między mną a nim nic nie ma, już ci to mówiłam...

– Nie jestem głupi, nie musisz mi niczego tłumaczyć. Rozumiem... Od początku rozumiałem – wypalił, po czym naciągnął kaptur i z trudem wcisnął ręce do kieszeni mokrych spodni.

Czekałam na jakieś oskarżenia, wyzwiska a tu nic. Przeraziło mnie to, bo wyglądał na odrętwiałego i jakby wszystko mu już zwisało. Zaczęłam nawet podejrzewać, że mógł być naćpany...

– Nic nie rozumiesz. Kazałam mu iść. Wejdźmy na górę i porozmawiajmy jak ludzie...

– Przestań traktować mnie jak idiotę! – podniósł wreszcie głos i napiął się jak struna.

– Nigdy tak cię nie traktowałam – powiedziałam, odwracając wzrok i spojrzałam na zaparkowany obok samochód Maćka. Zdradliwa tama pękła i zaczęłam się trząść. – Czekałam na ciebie... Twój brat był dzisiaj u nas w sklepie... powiedział, że wyjeżdżacie we wtorek... – załkałam, nie mogąc się opanować. – Chodź...na górę... proszę cię...

– Po co? Co chcesz mi jeszcze powiedzieć? – zapytał lodowato.

– Nawet nie powalczymy? Ot tak chcesz odejść i koniec? – Spojrzałam na niego ponownie i podeszłam tak blisko, że poczułam bijące od niego ciepło.

– Hmmm... – Przytaknął i oparł głowę o ścianę.

– To dlaczego wcześniej... byłeś taki uparty? – Chwyciłam za jego bluzę, ale momentalnie się wyszarpnął i musiałam się cofnąć.

– Bo byłem ślepy i coś poczułem, a może tylko mi się wydawało – odparł kpiąco.

Po jego słowach drzwi uchyliły się i stanął w nich Maciek.

– To wy sobie powalczcie, a ja uciekam – powiedział i szybko pobiegł do samochodu.

Patrzyłam, jak odjeżdżał i jak na złość nawet wcale się nie spieszył, podczas gdy ja chciałam, żeby jak najszybciej zniknął mi z oczu.

– Już dawno przegrałem więc o co mam jeszcze walczyć? – odezwał się po dłuższej chwili.

Chciałam go błagać, ale nie potrafiłam. Nie mogłam go zmuszać i pewnie nie zmusiłabym, nawet gdybym tu przed nim klęknęła. Jeśli rzeczywiście to koniec to powinnam przynajmniej wyjść z tego, zachowując, chociaż odrobinę godności. Byłam za stara na taką dziecinadę.

„Nie będę rwała włosów z głowy. Pochlipię w poduszkę i w końcu mi przejdzie..." – oszukiwałam się.

– Masz rację... – odparłam po chwili. – Sam miałeś wątpliwości już na początku, że nic z tego nie będzie. Mogłeś już wtedy o tym pomyśleć i przestać się koło mnie kręcić, zanim ja coś poczułam i nic mi się nie wydawało! – dodałam ostro, unikając jego wzroku, a następnie wbiłam kod i weszłam do środka.

„Boże... daj mi, chociaż chwilę ulgi, bo nie wytrzymam..." – rozpłakałam się i pobiegłam na górę.

Nie zamknęłam drzwi i nie wiedziałam, na co jeszcze liczyłam, ale taka już byłam naiwna. W mieszkaniu pachniało jedzeniem z KFC i naprawdę zaczęłam powoli nienawidzić tego zapachu. Zdjęłam mokre japonki i poczłapałam do starej sypialni.

Zapaliłam światło i spojrzałam na gołą żarówkę, a potem na nasze łóżko przykryte starym prześcieradłem, na którym osadził się kurz. Nawet ustawione pod ścianą kartony wydawały się ze mnie drwić. Usiadłam na plastikowym worku z naszą pościelą, zgięłam się wpół i wpadłam w histerię. Tak się bałam... Wszystkiego, nawet tych ścian, a jednak nie potrafiłam stąd uciec. Gdybym nie była takim tchórzem już dawno przerwałabym swoją marną egzystencję. Nie wiedziałam, ile jeszcze zdołam tak wytrzymać. Większość zrzuciłam na napięcie miesiączkowe, tłumacząc sobie, że to tylko procesy chemiczne, które nie będą przecież wiecznie mąciły mi w głowie, ale kogo ja oszukiwałam? W pojedynkę nie dam rady... Potrzebowałam oparcia, kogoś, kto pomoże mi zapomnieć. Potrzebowałam się...napić? Nie, nie potrzebowałam zapomnienia na pieprzoną noc, pragnęłam, żeby ktoś przeciągnął mnie na „normalną" stronę. Chciałam normalnego domu, krzątania się po kuchni. Chciałam robić normalne śniadania do pracy, dla mojego normalnego syna. Chciałam prasować ubrania, gotować normalne obiady, ubierać choinkę na święta, być nudną kurą domową, czekającą na powrót swojego faceta...

„Co za wygórowane wymagania..." – zaśmiałam się przez łzy, a kiedy je otarłam i uniosłam wzrok, ujrzałam w progu bose stopy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz