piątek, 5 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 10.
„Na wszelki wypadek" – jak powiedział. Wpisałam oba numery telefonów z wizytówki do komórki, po czym położyłam ją w zasięgu ręki na brzegu stołu i zapuściłam żurawia do koszyka.
Precelki, słone orzeszki, pistacje – ujdzie. Potem trzy czekolady, w tym jedna długa i nadziewana – super. Następnie, trzy butelki pseudo piwa „Ka-coś-tam" o różnych smakach – rzyg. Do tego opakowanie Rafaello – mniami. Dalej, duży owocowy nektar „Multiwitamina" – może być. Paczka chipsów paprykowych – też może być i na koniec, czarne...
„Czarne jak gówniane bobki?" – zadrwił złośliwiec.
Zdjęłam pokrywkę z plastikowego pudełka i mrużąc oczy, podetkałam ją pod nos. Niedobrze. Coś złego działo się z moim wzrokiem. Na wieczku była mała nalepka, na której napisane było: – Borówka amerykańska – przeczytałam na głos. Niestety tu nie miałam zdania, ponieważ nigdy czegoś podobnego nie jadłam.
Nie powiem, nieźle się żołnierz wykosztował i inna na moim miejscu pewnie miałaby już mokre majty, ale ja nie czułam niczego podobnego. Przez chwilę nawet zaświtało mi w głowie, że któraś z tych rzeczy może być... zatruta?
„Twój głupi łeb jest zatruty i jęzor" – zareagował agresor.
...
Coraz bardziej niepokoiłam się brakiem wiadomości od Sebastiana. Łapałam się na tym, że nawet bałam się do niego zadzwonić, w obawie, że usłyszę informację: „Abonent w tej chwili jest niedostępny lub ma wyłączony telefon". „Że też musiałam spotkać tego gów...cholera". CHORELA!
Z nerwów wyrzuciłam wszystkie ciuchy z szafy na łóżko i zdałam sobie sprawę, że mam ich za dużo. W dodatku większej części nie miałam na sobie od bardzo dawna i tylko zajmowała ona miejsce...
„Uspokój się..." „Nic mu nie jest, to duży chłopiec" – szumiało mi w uszach.
...
„Co za dodupny, bezproduktywny i pełen napięcia dzień" – podsumowałam w myślach, spoglądając przez okno na pustą ulicę. Zerknęłam przez ramie na zegar, który wskazywał dwudziestą dwadzieścia. Wcześniej była piętnasta piętnaście i siedemnasta siedemnaście... Czy to były jakieś złe znaki?
Zamykając okno, dodatkowo zauważyłam kolejny znak na ścianie naprzeciwko, na której dole ktoś wykonał niezbyt zgrabne, brunatnoczerwone graffiti.
12.12.2012.
Wcześniej nie przywiązywałam do niego zbytniej uwagi. Ot, ciąg liczb wypisanych typowym dla tej sztuki sprayem.
Nie wytrzymałam i zburzyłam trochę zrobiony wcześniej porządek w szafie. Wygrzebałam czarne jeansy, czarną bluzkę z bardzo długim drapowanym rękawem i krótką, sięgającą zaledwie do pasa ciemnografitową kurtkę. Przez dwadzieścia minut biegałam po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejś latarki, ale na próżno. W końcu znalazłam w szufladzie kuchennego stołu starą zapalniczkę, emitującą dosyć mocne bladoniebieskie światełko. „Od biedy może być" – pomyślałam, niezbyt przekonana.
Zdjęłam opatrunek z brody i nakleiłam nowy plaster. Zaplotłam włosy w warkocz i ukryłam go pod kurtką. Sprawdziłam stan baterii w komórce, po czym włożyłam ją do wewnętrznej kieszeni na zamek, a do drugiej wcisnęłam fajki.
Pogasiłam światła.
...
Wiedziałam, że jestem głupia jak but, ale chęć złapania Młodego była silniejsza. Wciąż miał wyłączony telefon i od wizyty jego brata dręczyły mnie złe przeczucia. Myślałam nawet, że banda osiedlowych karków zrobiła mu coś złego.
Na wszelki wypadek, miałam przy sobie pięć dych, ale i tak nie wzięłam taksówki. Sprawdziłam rozkład miejskich, a potem podmiejskich autobusów. Znalazłam dwa jadące w kierunku lotniska, więc usiadłam na przystanku i niecierpliwiąc się, zerkałam na telefon.
...
„I co teraz mądralo?" – zapytałam siebie, stojąc na pustej drodze pośród lasu. Zanim zeszłam na właściwą, minęło mnie kilka aut, a z jednego nawet ktoś krzyknął do mnie przez okno.
– Podwieźć cię!?
– Po trzysta! – odkrzyknęłam, po czym postawiłam kołnierz, dopięłam zamek i szybkim krokiem ruszyłam w ciemną głuszę, zanim gnojkom zebrałoby się na inne żarty.
Większość trasy „czołgowej" pokonałam truchtem, przez co spociłam się jak mysz i dodatkowo, jakby tego było mało, odezwały się moje piekące kolana. Biegłam, biegłam, a potem przystawałam i nasłuchiwałam jakichkolwiek odgłosów, które świadczyłyby o tym, że na lotnisku coś się odbywa, po czym znowu biegłam.
Gdy dotarłam na miejsce, niczego oprócz pohukiwania sowy i kilku trzasków gałęzi w lesie nie usłyszałam. To mi nie wystarczyło, więc przeszłam kawałek „torem" wyścigowym. W końcu zrezygnowana usiadłam na betonowej ławce i zapaliłam. „Gdzie jesteś?" – kołatało mi się w głowie, a zaraz potem zagrzmiało: „Co ty odpierdalasz, głupia babo?".
Byłam żałosna. Dopaliłam papierosa i udałam się w drogę powrotną. Musiałam się napić i w duchu gratulowałam sobie, że jednak zabrałam ze sobą jakieś pieniądze.
Kiedy dotarłam do głównej szosy, przeszłam na drugą stronę i poświeciłam mikro latarką na rozkład jazdy na wykrzywionym słupku. Oczywiście wielkie gówno przeczytałam, ponieważ jakiś bezmózgi dowcipniś wszystko zerwał, więc odpaliłam drugiego fajka i przeszłam z powrotem na drugie pobocze. Nie miałam wyjścia, musiałam człapać z buta i czekać na okazję. Było ciemno jak w dupie wiadomo u kogo i na dodatek zaczęła pobolewać mnie głowa.
Coraz bardziej nabierałam głupiego przeświadczenia, że to wszystko wina starych. Nie miałam na kogo innego jej zwalić, ale taka była prawda. Gdyby nie wyjechali, Młody może nie wpakowałby się w żadne gówno.
„A żeby wam sam Tutanchamon dupy pourywał i szambo mu wyjebało". „Żebyście w nim utonęli, krezusy jebane" – zaklęłam w duchu na starych Jastrzębi.
„Ejże, nie życz im tak brzydko, jeszcze mogą zostać twoimi teściami". „Myślisz, że jak Młody się wyprowadza, to teraz zależy mu na obciachu?". „Może jest u swojej królewny?".
– Ha! – parsknęłam na głos, potykając się na jakiejś wyrwie w asfalcie.
Za mną wreszcie pojawił się jakiś wyjący wehikuł, który rozświetlił drogę. Niestety nie zareagował na moją wyciągniętą rękę i przemknął tak szybko, że omal nie zwiało mnie z jezdni.
– A żeby ci...kicha uschła! – wrzasnęłam.
Nie było wesoło, stwierdziłam, zostawiając za sobą las. W oddali majaczyła łuna nad miastem i jak obliczyłam, do przedmieścia musiałam przejść jeszcze przynajmniej pięć kilometrów drogi, a gdzie centrum? Razem wychodziło osiem albo nawet i więcej. „Nie zajdę do jutra" – psioczyłam w myślach.
Zgrzałam się, więc rozpięłam kurtkę i rozplotłam warkocz, a gumkę założyłam na rękę. Wiatr był nawet przyjemny, ale w powietrzu czuć było klej i trociny z miejskiego zakładu przerobu drewna. Po drodze minął mnie jakiś autokar i z nerwów zapaliłam kolejnego papierosa. Nogi wysiadały od wcześniejszego biegu, a że nie byłam przyzwyczajona do takich wypraw, miałam po prostu już dość tej wędrówki. Wyciągnęłam komórkę i wyszukałam numer Jacka.
Po kilku głuchych sygnałach oraz informacji o niedostępności abonenta wybrałam drugi numer z listy i w tym momencie kolejne światła rozbłysły za moimi plecami.
– Jastrząb, słucham – odezwał się po trzecim sygnale.
– Cześć, to ja Róża. Chciałam zapytać... – przerwałam, kiedy poraziły mnie reflektory i jakiś czerwony samochód pełen gównażerii zatrzymał się tuż koło mnie. Ze środka dudniła muzyka i słychać było głośny śmiech.
– Poczekaj chwilę – poprosiłam i podeszłam do drzwi, które po chwili otworzyły się i wyjrzała z nich jakaś blondynka.
– Wsiadaj, szkoda nóg! – Zaśmiała się.
Oczywiście bez namysłu wpakowałam się na tylne siedzenie, gdy tylko dziewczyna usiadła na kolanach chłopaka obok.
– Dzięki. – Zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do rozmowy, zerkając na kierowcę, który na szczęście wydawał się trzeźwy.
– Chciałam zapytać... – zacięłam się ponownie, gdy auto ze zrywem ruszyło z miejsca.
– O sooo chsiałaaaś Nindżaaa? – wybełkotał jakiś natorbiony chłopak z przedniego siedzenia.
– Kuba! Cicho bądź, nie ciebie pytają. Koleżanka rozmawia przez telefon – wyjaśniła mu dziewczyna.
– Sorrryyy, sorryyy...
– Młody wrócił do domu? – zapytałam w końcu, dziękując dziewczynie lekkim uśmiechem.
– Tak – odpowiedział krótko, na co od razu się ucieszyłam, a zaraz potem błyskawicznie wkurwiłam.
– Co? Dlaczego nic o tym nie wiem!? – wrzasnęłam, czując na ustach pierwszą pianę.
– To trochę skomplikowane...
Z przedniego siedzenia, wyrwał się chichot i dziki okrzyk, więc zasłoniłam jedno ucho i zauważyłam, że wjechaliśmy w aleję pierwszych lamp ulicznych.
– Co tam się dzieje? Gdzie jesteś?
– To ja go szukam jak idiotka... Dobra, wracam do domu...
– Doo domuu nieee. Jeziesz z nami do Basa, prawda Krzysiu? Bierzemy cieee i weźmiemy... z domu ludzie umieraają – mamrotał jak przygłup.
Rozłączyłam się i spojrzałam na prawie łysą głowę, wciśniętą pomiędzy przednie siedzenia.
– Kuba! Jezu, policja! – wrzasnęła nagle przejęta blondyna i po chwili wszyscy razem ryknęli, kiedy łysy zerwał się wystraszony na swoje miejsce.
Boże, co za dzieciarnia. Od razu było widać, że ciągną się z jakiejś pobliskiej wsi, ale nie mogłam narzekać. Byłam prawie w domu.
– Koleżanka gdzie wysiada? Bo my ciśniemy na imprezę – odezwał się kierowca, nawet przyjemny blondyn z małym irokezem.
Wjeżdżaliśmy właśnie na przedmieścia i stare, uśpione na kilka dni przyzwyczajenia odżyły. W dodatku byłam tak wkurwiona na Jastrzębi, że nie chciałam wracać jeszcze do domu.
– Mnie pasuje – odpowiedziałam, na co napruty głupol siedzący przede mną gwizdnął, aż zakuło mnie w uszach.
...
Myślałam, że przed klubem rozejdziemy się każdy w swoją stronę, ale Krzysztof naciskał i zapraszał mnie, żebym poszła z nimi. Nie było sensu się kłócić, zwłaszcza że chłopak był trzeźwy i na pierwszy rzut oka wydawał się sympatyczny. Dziewczyna i jej towarzysz również wyglądali nieszkodliwie, tylko ten łysol był denerwujący i nawet się zdziwiłam, że ochroniarz przy bramce w ogóle go wpuścił. Mnie za to obdarował dziwnym spojrzeniem, kiedy wysunęłam rękę po odcisk pieczątki i zauważył na niej plaster.
Zostawiłam kurtkę w szatni, tak jak blondyna i już z daleka zauważyłam ultrafiolety. Poczułam się dziwnie, bo chyba tylko ja jedyna, miałam na sobie czerń zamiast bieli. Jak się szybko okazało na towarzystwo, z którym przyjechałam czekała już reszta paczki. Gdy witali się z piskiem przy stolikach, oddaliłam się do baru po piwo. Po trzech łykach byłam już trochę rozluźniona i powoli opuszczał mnie wkurw. Po całym niemal zapomniałam, że nie byłam „imprezowo" ubrana, nieumalowana, miałam plaster na brodzie i czułam dyskomfort w kolanach oraz na rękach. Naciągnęłam bardziej rękawki i bez namysłu poprosiłam o drugie piwo, do którego barman chciał mi dodać jakiegoś soku, ale spojrzałam tylko na niego ze zdziwieniem i od razu zrezygnował.
Muzyka dudniła, młodzież podskakiwała i bawiła się, a mi już włączyła się blokada i radar. Próbowałam wyłowić jakiegoś „dorosłego" towarzysza do zabawy, co nie było takie proste, ponieważ siedziałam za bardzo z tyłu.
– Jak tam, koleżanko? – Usłyszałam gdzieś obok.
Odwróciłam się z dziwnym uczuciem, które na chwilę sprowadziło mnie na ziemię.
Hej, koleżanko?! Pakuj się, podwiozę!
Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z Młodym, a potem spojrzałam na stojącego obok Krzysztofa. Zamówił jakieś drinki i piwo.
– Dobrze, a u ciebie? – Zdobyłam się na uśmiech.
– Świetnie – odpowiedział również z uśmiechem, ukazując nieco krzywe, ale za to białe zęby.
Po chwili dołączyła do niego jakaś mała brunetka. Szepnęła coś na ucho i wcisnęła do ręki pieniądze, po czym z chichotem wróciła do stolika. Natychmiast obok niego, jak spod ziemi wyrósł chudy i trochę pryszczaty blondynek z neonową obrożą na szyi. Znałam go z widzenia i wiedziałam, że zajmuje się drobną dilerką. Odwróciłam wzrok i dalej rozpracowywałam swoje drugie piwo. Zanim zdążyłam opróżnić szklankę, czułam już ucisk na pęcherzu i strasznie chciało mi się palić.
Odpadłam od baru i dopiero w zapchanym młodzieżą kibelku zorientowałam się, że wzięłam tylko komórkę, a fajki zostawiłam w kurtce. Wysępiłam jedną od dziewczyn, po czym wyszłam na tyły do „ogródka", gdzie znajdowały się stoliki. Ominęłam pierwszy, na którym spał jakiś chłopak, a potem drugi, gdzie rozbawiona gównażeria chwaliła się swoimi tatuażami. Oczywiście najpierw poprosiłam o ognia, a potem przecisnęłam się prawie na sam koniec. W rogu za drewnianą kratą na kształt pergoli siedziało jakieś „starsze" towarzystwo. Usiadłam więc po drugiej stronie i spokojnie poddając się nałogowi, rozglądałam bez celu, próbując przywołać zabawowy nastrój. Niestety byłam jak struta i prawdę powiedziawszy, powoli zaczynałam już myśleć o powrocie do domu. Siedziałam chyba zbyt długo i musiałam wyglądać naprawdę na zdesperowaną, ponieważ za kratą pojawił się jakiś ruch i po chwili do mojego stolika przysiadł się opalony, przypominający trochę Cygana facet.
– Co taka smutna? – zagaił, na co wciągnęłam nogi pod siedzenie ogrodowego krzesła i zmierzyłam go lekko zamroczonym już wzrokiem.
– Smutna? – powtórzyłam, udając zdziwienie, po czym oparłam łokcie na stoliku i potrząsnęłam głową. – Masz papierosa? – zapytałam, czując nienasycenie po mentolowym gównie, które ostatnio było modne.
– Jasne. – Odchylił się i wyciągnął z kieszeni paczkę Lucky Strike i razem z zapalniczką położył na stoliku.
– Dziękuję – powiedziałam grzecznie i się poczęstowałam.
– Wypadek, czy życie? – Usłyszałam po chwili.
Na początku nie skumałam, o co tak naprawdę pytał, póki nie zauważyłam, że patrzył na moje ręce.
– Wypadek – odpowiedziałam i obciągnęłam z powrotem rękawki.
– Mateusz – przedstawił się, podając mi śniadą rękę, którą bez namysłu lekko uścisnęłam nad stołem. – Róża – odpowiedziałam, zerkając na jego zegarek z szafirową tarczą.
– Niespotykane imię... – Zauważył uprzejmym tonem.
Uśmiechnęłam się pod nosem, nawet tego nie komentując. Był przeciętnym, śniadym brunetem o jasnych oczach, na moje oko grubo po trzydziestce. Sprawiał wrażenie dzianego i jak się domyśliłam, nie przyszedł tutaj na łowy, inaczej kręciłby się wokół parkietu, albo siedziałby przy barze, a nie w odosobnieniu i ukryciu. Nie był jednak w moim typie. Zbyt „tatusiowaty" i pewnie żonaty, a takich wolałam unikać szerokim łukiem.
– Mateusz? – zawołał zza kraty jeden z mężczyzn, od których facet się odłączył. – Będziesz jeszcze pił piwo?
– Tak, weź jeszcze jedno, ale niech będzie „e x t r a" – odpowiedział, nawet nie patrząc na kolegę.
Dopaliłam papierosa i nosiłam się z zamiarem opuszczenia ogródka, ale mężczyzna w dziwny sposób przytrzymywał mnie swoim „wężowym" wzrokiem. Lekko skośne oczy były prawie nieruchome i najwyraźniej musiałam się pomylić co do niego. Facet w końcu zaczął oceniać swoje szanse, podczas gdy mnie, właśnie opuściła ochota na szukanie „przygód".
– Nie spotkaliśmy już wcześniej? – wypalił, ale na jego twarzy nie zauważyłam grymasu rozpoznania.
Zrozumiałam, że gra na zwłokę, by tylko mnie zatrzymać.
– Nie sądzę – odparłam. – Pamiętałabym – dodałam naprędce, zamiast ugryźć się w język.
„Głupia, ale szybko mu zapunktowałaś" – zabrzęczało mi w głowie.
– Matiii...! Nie podrywaaaj małolaaat! – Usłyszałam nagle rozbawionego kolegę po drugiej stronie, na co nie wytrzymałam i musiałam się roześmiać.
– Małolat – mruknęłam pod nosem i oparłam plecy na krześle.
– Nie zwracaj uwagi, ma dzisiaj urodziny – wyjaśnił, zbywając uwagę tamtego.
– Niezłe miejsce sobie wybraliście – skwitowałam.
– Nie podoba ci się? – Zareagował wyjątkowo energicznie, splatając ręce na stoliku.
– Czy ja wiem? – Skrzywiłam się. – Jak dla mnie, to za dużo młodzieży. Poza tym trafiłam tu zupełnie przypadkowo – wytłumaczyłam, spoglądając obok jego ramienia, na powracającego z piwem kolegę.
– Jedno ekstra...szefie – Mężczyzna postawił szklankę przed Mateuszem i rzucił mi przelotne spojrzenie, a następnie czmychnął na swoje miejsce.
„Szefie?" – omal nie zapytałam na głos.
Chwycił szklankę i przesunął ją w moją stronę. – Masz ochotę?
– Nie, to miłe, ale wypiłam już dziś swój limit – powiedziałam całkiem poważnie, aczkolwiek i tak miałam zamiar iść do baru i wypić tam kolejne.
„Co ty chrzanisz?" „Pij, jak stawia" – obudził się mój prześladowca.
– Jakoś nie widać, a nawet wręcz przeciwnie. Wyglądasz, jakbyś nie miała jeszcze dość – stwierdził, trafiając w samo sedno.
– Tak?
– Hmmm – przytaknął i sięgnął po papierosa. – Mam nadzieję, że jesteś pełnoletnia?
– A nie widać?
– Trudno powiedzieć, wolę się upewnić. Nie sprzedajemy tu alkoholu nieletnim – wyjaśnił z grobową miną.
– To miał być żart, prawda? – Wywaliłam oczy na wierzch, na co się roześmiał i po raz pierwszy ujrzałam jego uśmiech.
Nie powiem, bo to sprawiło, że nagle wydał mi się bardzo przystojny...
„Nawal się, to będzie ci wszystko jedno".
– Napij się, ale uprzedzam. Piwo jest ekstra z wódką – uświadomił mnie.
Dopiero teraz zauważyłam, zatopiony w kuflu kieliszek.
„No i tak mi mów, człowieku" – uradowałam się w myślach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz