Strona główna

piątek, 5 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 09.



Kochana sobota. Uwielbiałam ten dzień. Nie tylko ze względu na imprezy, ale też dlatego, że mogłam spać, ile chciałam i tuż po obudzeniu nie musiałam pędzić jak zombie na złamanie karku. Ponadto, miałam też czas zająć się sobą.

Noc przespałam wyjątkowo spokojnie. Dochodziła dziesiąta i zaczęłam rozplanowywać dzień, oczywiście wciąż bycząc się w łóżku. Spojrzałam na swoje ręce i od razu zauważyłam poprawę po wczorajszej kuracji. Nie wyglądały już tak źle, ale i tak postanowiłam odpuścić sobie dalsze sprzątanie.

Wygrzebałam się z łóżka, zabrałam telefon i poszłam nastawić wodę na kawę. W międzyczasie załatwiłam sprawy w łazience i oczywiście sprawdziłam, jak wyglądało obtarcie na brodzie. Nie było tragiczne, ale zaczęło się trochę jątrzyć i pojawił się siniak. Przemyłam je jeszcze raz wodą utlenioną i pod plaster nałożyłam wyjałowiony opatrunek. Poza tym wyglądałam okropnie. Sińce pod zielonymi oczami, blada skóra, spierzchnięte nabrzmiałe usta i włosy bez połysku. Brwi rozrosły się i już dawno prosiły się o regulację. Musiałam się za siebie wziąć i to ostro.

...

A gdyby coś się stało? – Głos matki był zachrypnięty i pomyślałam, że albo pochlała, albo była przeziębiona.

„Jeśli tobie, to nie rozpaczałabym tak bardzo" – omal nie mruknęłam do głośnika. Nawet jeśli to, co by to dało? Mieszkałyśmy oddalone od siebie ponad dwadzieścia kilometrów.

– Gdybyś przypadkiem pochlała i spadła ze schodów? – zakpiłam. – Posłuchaj, nie mam nastroju na takie żarty, wczoraj sama miałam drobny wypadek i nie zawracałam ci dupy. Nie dzwonię do ciebie z każdym pieprzonym bólem zęba o drugiej w nocy – dodałam.

Może powinnaś gówniaro! Jaki wypadek...?

– A co cię to obchodzi? Żyję i mam się dobrze na twoje nieszczęście – prychnęłam.

Zawsze byłaś niewdzięcznym bachorem... – Głos matki stał się niezbyt wyraźny wśród dźwięku obijających się o siebie butelek.

„Stara chleje..." „Nie dziw się, jaka matka taka córka" – zaskrzeczał złośliwie potwór.

– Jeszcze nie ma południa a ty już? Dobra, kończę...

Nie waż się rozłączać...! Głupia dziewucha...

– To mów, co masz do powiedzenia, bo nie mam czasu. – Wzięłam kolejny łyk kawy i stanęłam w oknie, odpalając drugiego papierosa.

Dostałaś pismo z prokuratury? – zapytała niespodziewanie.

Odwróciłam głowę i ze zdziwieniem spojrzałam na leżącą na stole komórkę.

– Jakie pismo? W związku z czym? – Zaniepokoiłam się.

We wtorek mam... – Głośno westchnęła. – Jakiś starszy detektyw Czajkowski mnie wzywa w związku z twoją sprawą. Chyba ją wznawiają, więc na pewno też dostaniesz zaproszenie – odpowiedziała ochryple.

– Jak to wznawiają? Oni są chyba popierdoleni, jeśli myślą, że będę do tego wracała po tylu latach. Mowy nie ma – zaprotestowałam.

Pewnie przez to, co wydarzyło się w Młynkach dwa tygodnie temu. Nie czytasz gazet? Czym ty się w ogóle zajmujesz? – zapytała, po czym oczyściła gardło.

– Nie, nie czytam i nie obchodzi mnie, co się wydarzyło na jakiejś wiosze – wyparowałam i z nerwów zaczęłam obgryzać paznokieć. – Dobra, co się stało? – Zaintrygowana szybko zmieniłam zdanie, wyplułam paznokieć przez okno i czekałam na jej wyjaśnienia.

Przyjedź, to się dowiesz. Miałaś wziąć gówniarza na weekend i posprzątać grób...

– Wiesz, co? Nie zaczynaj, mowy nie ma. Nie będę go do ciebie ciągnęła...

Dziewczyna nie przeżyła, ale to były te same okoliczności, dlatego pewnie skojarzyli to z twoim wypadkiem. – Usłyszałam w końcu i zamarłam.

– Jak ty możesz jeszcze tam mieszkać...? – Wyrwało mi się z ust.

Harowałam dla was! Umykały mi różne rzeczy, byłam przytłoczona pracą i problemami ojca...

Zaczęło się.

Gdybym częściej bywała w domu, nauczyłabym cię porządku i posłuszeństwa. Wiedziałabyś wtedy, żeby nie szwendać się po lasach i nie zostawiać pustego domu. Wiktoria, by...

– Dosyć! – wrzasnęłam. – Ile razy będziesz do tego wracała? Byłaś gównianą matką i tyle. Nie musisz się tłumaczyć, wszyscy o tym wiedzieli. Inni też pracują i jakoś wychowują swoje dzieci bez żadnej łaski. Gdybyś nie zdradzała ojca, może by nie pił i nas nie zostawił...

Gówno! Gówno wiesz! – krzyknęła, zapowietrzając się. – Ojciec był nieudacznikiem, tak samo, jak ty teraz i wszędzie szukał pretekstu do tego, żeby się napić. Szczałaś w majtki i gówno pamiętasz, co się działo przed przeprowadzką... – jazgotała.

– A co się działo? Puszczałaś się już w mieście? – zapytałam złośliwie. – To dlatego zwolnili go z pracy? – dodałam na dokładkę.

Ty głupia ulicznico... – Zakaszlała i choć nie powinnam się tak poczuć, to jednak trochę mi ulżyło, że w końcu jej dogryzłam.

– Wiesz, co? Jak dostanę wypłatę, to zmienię sobie numer. Nie chce mi się z tobą więcej gadać. – Zgasiłam papierosa. – Za każdym razem mnie obwiniasz i obrażasz, bo nie masz już kogo. Myślisz tylko o sobie, jakbym ja nie miała żadnych uczuć. Jak mnie więcej nie usłyszysz, to może w końcu to do ciebie dotrze. A teraz wyłączam telefon i nie dzwoń, bo i tak nie odbiorę.

Nie bądź...

Podeszłam do stołu i się rozłączyłam.

Miałam dość. Każdy ma jakieś granice swojej cierpliwości. Moja właśnie się skończyła. „A tak przyjemnie zapowiadał się mój ulubiony dzień tygodnia" – westchnęłam w duchu.

...

Wygrzebałam z opakowania resztki maski Henna Vax dla brunetek, dokładnie wmasowałam ją we włosy i nałożyłam czepek. Maska ta nie raz już mnie ratowała i można z nią było chodzić nawet kilka godzin. Włosy po niej były lśniące, miękkie i nie przyklejały się do głowy. Ponadto znakomicie działała też na skórę i jej efekty utrzymywały się o wiele dłużej niż po tych markowych gównach z drogerii. Oczywiście kupowałam ją w aptece, do której też powinnam się udać, by uzupełnić zapasy plastrów i środków przeciwbólowych. Niestety musiałam czekać do wypłaty i w tej chwili obawiałam się nawet czy starczy mi pieniędzy na moje wydatki, takie jak fajki i browar. To była podstawa, bez nich wpadałam w nerwy. Gdy w paczce zauważałam ostatnie trzy fajki, czułam się paskudnie. Najlepszym wyjściem z tego byłoby rzucenie palenia, ale podobno podczas tego człowiek dostaje jeszcze bardziej na głowę. Znajoma z poprzedniej pracy mówiła mi kiedyś, że osoby o słabej psychice powinny rzucać nałóg pod czujnym okiem psychologa albo psychiatry. Dla mnie to niewykonalne.

Włączyłam telewizor i wlazłam na łóżko. Jeszcze raz przeczytałam wszystkie wiadomości od Młodego i bardzo chciałam do niego napisać, ale postanowiłam się nie narzucać i poczekać, aż on zrobi to pierwszy. Starych przyzwyczajeń tak jak nałogów też trudno się pozbyć i powoli zaczęłam rozważać wieczorne „wyjście". Z plastrem na brodzie i rękawkami mogłabym wpaść, chociaż do pubu, bo na podrygi do klubu w tym stanie niestety się nie nadawałam. Dużo zależało też od Młodego, jeśli pojedzie na lotnisko to i tak nie wytrzymam z nerwów i w końcu się nawalę.

Moje rozważania przerwało ciche pukanie do drzwi podkreślone dzwonkiem.

– Cholera... – syknęłam, zrywając się z łóżka.

Wciąż byłam w pidżamie, w dodatku z czepkiem na głowie. „A co mi tam, niech się przyzwyczaja" – uśmiechnęłam się pod nosem i podreptałam do drzwi.

Kiedy je otworzyłam byłam tak zdziwiona, że początkowo nie zajarzyłam, kogo mam przed sobą. Prędzej spodziewałabym się matki, a nie jego.

„Ups, a to ci dopiero" – zawył upierdliwiec, kłując mnie w skroń.

– Cześć – przywitał się i z zaciekawieniem zerknął przez moje ramię na mieszkanie. – Przepraszam, że tak znienacka, ale wczoraj chyba źle zaczęliśmy. – oznajmił, trzymając w jednej ręce kosz wypełniony słodyczami, a w drugiej czarny motocyklowy kask. – Mogę na chwilę wejść?

– Eee... Hej, nie... To znaczy tak – plątałam się skołowana, otwierając szerzej drzwi i robiąc mu przejście.

W końcu był bratem Młodego więc chyba to nic złego?

„Taaa... tak sobie to tłumacz, wiedźmo" – skrytykował mnie mózgojeb i chyba całkiem słusznie.

– Przepraszam za bałagan i strój, ale jest sobota i...

– Nic nie szkodzi, wpadłem tylko sprawdzić, czy po wczorajszym wszystko z tobą w porządku – przerwał mi, rozglądając się po przedpokoju.

– Jak widzisz. – Uniosłam do góry ręce, pokazując mu plastry. – Jestem w jednym kawałku. Może napijesz się kawy albo herbaty? – zapytałam, szybko zmieniając temat.

– Raczej nie. Niektórzy w sobotę pracują – odparł niby w żartach, ale w jego twarzy nie zauważyłam nawet cienia uśmiechu. – Proszę, to dla ciebie. – Podał mi kosz. – Chociaż w ten sposób pozwolę sobie zrekompensować wczorajszy wypadek – oznajmił i zabrzmiało to niezwykle szczerze.

Chwyciłam kosz i po chwili parsknęłam śmiechem, kiedy przyciągnął mnie do podłogi i zapiekły mnie ręce.

– O, przepraszam, zapomniałem... – Wyglądał, jakby chciał mi pomóc, ale szybko się wyprostował i wcisnął pod pachę kask.

– Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęłam się. – Wrzuciłeś tam kamienie czy co? – zażartowałam, stawiając go przy drzwiach do kuchni.

– Coś, co kobiety lubią najbardziej – odpowiedział tajemniczo.

– O, to tym bardziej dziękuję. – Wyszczerzyłam się, aż mnie broda zabolała.

„No popatrz, jaki znawca kobiet. Pomyślałby kto" – prychnęłam w myślach.

– Chciałbym jeszcze o coś zapytać... – Wsunął rękę do kieszeni czarnych bojówek i dopiero teraz zauważyłam, że jego ciężkie motorowe buty były umazane jakimś jasnym, zaschniętym błotem.

„Oho, czyli jednak przyszedłeś w innej sprawie, żołnierzu" – Spojrzałam na jego koszulkę w militarnym stylu i odznaczające się pod nią mięśnie.

– Śmiało, słucham... – Oparłam się o futrynę, naciągając rękawy od pidżamy.

– To wczoraj... – zaciął się i zaczął mnie bezczelnie lustrować od góry do dołu. – Co tak w ogóle u nas robiłaś? – zapytał, patrząc mi w oczy.

„A to, co za pytanie?". „Wasz dom to jakaś tajna baza czy co?" – rozjuszył się mój wewnętrzny prześladowca.

– Ach, dużo by o tym gadać. Tak jak Młody... to znaczy Sebastian powiedział, pokłóciliśmy się. – Poprawiłam się. – Przyszłam mu coś oddać, a potem wystraszył mnie wasz pies. Tyle – dodałam zmęczona już tą rozmową.

Bynajmniej nie miałam zamiaru tłumaczyć mu moich relacji z Młodym.

– A, co to takiego było?

„No wiecie co?" „To jakieś jebane przesłuchanie czy co?" – zacisnęłam zęby, bo przestał mi się podobać jego ton.

– To już sprawa pomiędzy nami. Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to sam go zapytaj – odparłam, udając znużenie.

– Rozumiem, ale... – przerwał i zbliżył się o dwa kroki, roznosząc w powietrzu swoją tajemniczą aurę, a może to był tylko testosteron? – Zrobiłbym to, gdyby był w domu – ciągnął poważnym tonem. – Wczoraj pojechał cię odwieźć i jeszcze nie wrócił, myślałem, że tu nocował. – Spojrzał na drzwi od kuchni i dotarło do mnie, że mówił prawdę.

– Jak to nie wrócił? – Zaniepokoiłam się.

– Nie ma jego ani samochodu, a telefon ma wyłączony – odpowiedział, zatrzymując ponownie na mnie swój podejrzliwy wzrok.

– U mnie go nie ma. Wczoraj rozstaliśmy się na dole, a dzisiaj też nie miałam od niego jeszcze żadnych wiadomości – wyznałam zgodnie z prawdą i poczułam pod skórą wzbierający dreszcz.

– Jeśli nie wróci do wieczora, będę musiał zgłosić to na policję. Zawinął mi auto, a dzisiaj mam pilny wyjazd, więc jakby odezwał się do ciebie wcześniej, to przekaż mu, że ma czas do siedemnastej – wyjaśnił tym samym tonem i na jego kamiennej zimnej twarzy, w końcu ujrzałam emocje, a ściślej, obawę.

– Dobrze, ale...

– Na wszelki wypadek zostawiam wizytówkę. – Wyciągnął z kieszeni portfel na długim łańcuchu i wyjął z niego mały, niebieski kartonik. Trzymając go w dwóch palcach, po prostu rzucił „karcianym" gestem na garderobę. – Przepraszam, muszę już iść, bo robota czeka. – Odwrócił się, zamachał czarną kitą i wyszedł z mojego mieszkania.

Jak zahipnotyzowana podeszłam do drzwi i zaryglowałam zamek.

„Jezu, ale kocioł" – pomyślałam, po czym wzięłam wizytówkę i przyjrzałam się jej bliżej.

MECHANIKA POJAZDOWA – JACEK JASTRZĄB.

Przeczytałam numer telefonu i adres warsztatu. W sumie nawet wiedziałam, gdzie się znajdował, ale nie miałam pojęcia, że należał do niego.

Przytargałam kosz do pokoju i usiadłam na fotelu.

„Kasa w skrzynce na listy..." „Jezu, a jak ją znajdzie i przeczyta, to co napisałam w nerwach?" „A może, już znalazł?" – kotłowało mi się w głowie.

Młody może spanikował i gdzieś bunkruje się na mieście, skoro tamten potrzebował samochód? Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Najbardziej zaniepokoiłam się jednak innym faktem. Po wizycie i krótkiej rozmowie z Jackiem byłam już pewna na sto procent, że już kiedyś się spotkaliśmy. Niestety nie pamiętałam w jakich okolicznościach. A może, było to tak dawno, że wyleciało mi z pamięci? Jeśli Jastrzębie mieszkali wcześniej w Krzynce, to powinnam ich znać, prawda? Chociaż nie, bo jako mały smark nie interesowałam się ani sąsiadami, ani też nie miałam żadnych koleżanek. Po drugie, mieszkałam tam zbyt krótko i matka...

Czasami robiłam coś na przekór sobie, na czym oczywiście potem niezbyt dobrze wychodziłam, ale w tym wypadku ciekawość była silniejsza od dumy. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do matki.

– To ja. Słuchaj...

To ty posłuchaj – przerwała mi od razu. – Jesteś paskudna i nigdy ci tego nie wybaczę. Tamtego dnia...

– Mamo! – wrzasnęłam na głos. – To ważne, możesz na chwilę przestać pierdolić o tym samym w kółko? Muszę się czegoś dowiedzieć, więc albo się uspokoisz, albo się rozłączam – zagroziłam, sądząc, że moja matka rzeczywiście ma coś z głową i jest z nią coraz gorzej.

Mamo? Nagle sobie przypomniałaś, kim jestem? – Usłyszałam jej gorzki śmiech.

Wywróciłam oczami, wyobrażając sobie jak siedzi przy stole i mroczy się, przeglądając zdjęcia.

– Chciałam zapytać, czy znałaś rodzinę Jastrzębi. Podobno mieszkali w Krzynce, ale potem wyprowadzili się do miasta.

Nastała głucha cisza i przez chwilę myślałam, że albo ona, albo ja przez przypadek się rozłączyłyśmy.

– Mamo? Jesteś tam?

Mieli fermę lisów i hodowlę nutrii. Mieszkali na końcu wsi pod lasem – odezwała się w końcu dziwnym ponurym głosem.

Bach! Coś mnie tknęło i poczułam nieuzasadniony strach. Pamiętam, że chodząc po łące, czasami zapuszczałam się dalej wzdłuż lasu. Któregoś dnia natrafiłam na betonowe ogrodzenia i w jednym z nich znalazłam pomarańczowe zęby...

– Teraz mieszkają tutaj. Mają ogromną willę, a ja pracuję w ich sklepie – wyjaśniłam bezbarwnie, mając przed oczami te wykrzywione marchewkowe siekacze.

To stary ma sklep? – W jej głosie brzmiało wyraźne zdziwienie.

– Nie on, tylko jego najstarszy syn, Emil. Średni ma warsztat samochodowy i z tego, co ostatnio się dowiedziałam, stary przepisał na niego majątek i niedługo tam się wprowadzi z powrotem. Jest jeszcze najmłodszy, ale ten jeszcze się uczy... – wyjaśniłam, zamyślając się. – Czy my ich czasami nie znaliśmy? Mam wrażenie, że tego średniego skądś znam, ale nie mogę sobie nic przypomnieć.

To niemożliwe, byłaś za smarkata, on miał wtedy... dwanaście albo trzynaście lat, poza tym nikt tam nie chodził, bo wszyscy bali się tej wścieklizny, która tam wybuchła...

– Jakiej wścieklizny?

Takiej, jaka czasami ciebie dopada, głupia dziewucho. Normalnej, zwierzęcej, a o jakiej myślałaś? Kazali mu te stwory pousypiać i to go zrujnowało, bo nie był ubezpieczony. Dlatego wynieśli się do miasta, a on ten dom w mieście budował już wcześniej, jak jeszcze tutaj mieszkali. – Westchnęła i przesunęła się na krześle, czemu dowodził skrzypiący odgłos.

– Dobra. Tyle chciałam wiedzieć. Kończę, bo mam robotę.

Przyjedź, to porozmawiamy. I zabierz tego ułemniaka. Może wieś mu język rozwiąże...

– Och... Weź, daj spokój. Sama jesteś ułomna. – Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na pościel.

No i kto by wytrzymał z taką matką?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz