piątek, 26 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 31.
Po raz trzeci wybierałam numer do dyrektora domu dziecka i zaczęłam się trochę martwić, kiedy nie odbierał. Może zmienił numer albo coś się stało? W końcu sam do mnie oddzwonił pół godziny później.
– Przepraszam, mamy tu trochę zamieszania. Przyjechała wymiana z Francji. Co słychać i jak mijają wakacje?
Miał lekką zadyszkę, ale był w dobrym humorze.
– Dostałam urlop.
– To świetnie... Chcesz przyjechać?
– Chciałabym zabrać Marcina na weekend, jeśli nie ma jakichś ważnych zajęć.
– Rozumiem... na weekend... a kiedy dokładnie?
– Przyjechałabym jutro, o ile to nie kłopot – wypaliłam, czekając w napięciu.
– Nie ma żadnego problemu, to nawet dobrze się składa, bo w związku z tą wymianą brakuje nam trochę miejsca i zwolni się dodatkowe łóżko na ten czas – wyjaśnił.
– W takim razie nie zawracam już panu głowy. Będę jutro tak jak zwykle około południa. Do widzenia.
– Do widzenia i powodzenia – odpowiedział żartobliwie.
Przez dłuższą chwilę skakałam po łóżku jak nawiedzona, nie mogąc się już doczekać. Potem opadłam na pościel, bo czekały mnie jeszcze innego rodzaju „podchody". Tu wciąż miałam wątpliwości i to niemałe, ale wizja mnie podjeżdżającej pod bramę „bidula" w jego towarzystwie, w dodatku taką bryką... Oczywiście zwyciężyła.
Nie, wcale nie czułam się w tej chwili ŻAŁOSNA!
Przeszukałam listę ostatnich połączeń, spojrzałam na datę i godzinę, a kiedy znalazłam jego numer, dodałam go do kontaktów i przypisałam mu nazwę „Marabut". Tak na wszelki wypadek, w razie jakby ktoś „niepowołany" dorwał w łapy moją komórkę.
Było po czternastej, ale postanowiłam jeszcze poczekać. Musiałam to dokładniej przemyśleć. Nie byłam tak wyrachowana, jak moja matka.
...
Sprzątnęłam mieszkanie, zbytnio się nie przemęczając. Ostatnio tak nie bałaganiłam, bo nie znosiłam żarcia do pokoju, no i nie piłam w domu, więc uwinęłam się raz-dwa.
Wyciągnęłam z szafy kołderkę Marcina, oblekłam ją w pościel, a swoje bety wyniosłam do starej sypialni, aczkolwiek i tak wiedziałam, że będziemy spali razem. Ubrania, które mi po nim zostały na pewno były już za małe. Miałam więc nadzieję, że nie puszczą go w jednych ciuchach. Mogłabym co prawda kupić jakieś, ale... Wolałam w inny sposób wydać na niego pieniądze.
Zrobiłam trzecią kawę i przystąpiłam do „podchodów".
Adam odebrał od razu, jakby się skurczybyk mnie spodziewał.
– Dzień dobry, Różo – przywitał się zachrypniętym głosem. – Sebastian jest w lesie z Jackiem...
– Ja do pana... – zająknęłam się. – To znaczy, do ciebie. – Wywróciłam oczami i nerwowo zagryzłam wargę.
– Do mnie? Coś się stało?
– Chciałam podziękować za urlop i...
– Nie ma za co, należał ci się i cieszę się, że odpoczniesz... Mnie też przydałby się kolejny – Zażartował.
– Tak właściwie, to dzwonię też w innej sprawie...
CHOLERA!
Dlaczego to było takie trudne?
– Słucham, mów śmiało. Jeśli czegoś potrzebujesz, to pomogę...
– To znaczy, słyszałam, że chciałeś zobaczyć się z Marcinem. Jutro po niego jadę, więc pomyślałam... gdybyś miał czas, to może zechciałbyś mi potowarzyszyć?
Dobrze, że nikt mnie nie widział, bo wyszczerzyłam się jak głupol. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, a potem zaszeleściły jakieś papiery.
– Naprawdę...mógłbym?
„No ja pierdolę, czy ja mówiłam do niego po hebrajsku?" – wywaliłam język.
– A mógłbyś? Pytam, bo wiem, że macie teraz dużo pracy, ale w sumie to blisko tylko godzinka z hakiem – zachęcałam.
– Jutro... O szesnastej jutro mam spotkanie, ale od rana do piętnastej mogę być wolny – odpowiedział ochryple.
– To w takim razie będę czekała o jedenastej, bo umówiłam się z dyrektorem, że odbiorę Marcina około południa. Aha, jest jeszcze jedna rzecz... – Zawahałam się. – Czy mógłbyś przyjechać sam? Chodzi mi o to, żeby matka o niczym nie wiedziała. Gdybyś jej o tym nie mówił, to byłabym naprawdę wdzięczna...
– Tylko my?
– No, a co? To jakiś problem?
– Nie oczywiście, że nie. Myślałem tylko, że... Ona od jakiegoś czasu już mi o to głowę truje...
– Nie musi o niczym wiedzieć, potem się nią zajmę. – Uspokajałam go.
– Jak uważasz. To do zobaczenia jutro.
– Do widzenia – odpowiedziałam i się rozłączyłam.
W tym momencie również powinnam wykonać jakiś idiotyczny, pierwotny taniec zwycięstwa, ale nagle dotarło do mnie, że przez mój podstępny plan Adam może mieć nieźle przesrane u Marysi.
„Trudno, widziały gały, co brały" – podsumował demon.
...
Z tego podekscytowania nie mogłam usiedzieć w domu, więc wypuściłam się na malutkie zakupy. Naprawdę nie miałam zamiaru dużo wydawać, a przypadek sprawił, że zawędrowałam do słynnego szmateksu, który Kaśka tak sobie zachwalała.
Z jedną dziewczyną, opaloną brunetką minęłam się w drzwiach, a dwie pozostałe piły kawę i rozmawiały, więc przywitałam się i zaczęłam rozglądać, co ładnego tam mają. Nie powiem, żeby były to jakieś cuda, bo odzież nie prezentowała się najlepiej. Była wygnieciona i jak na mój gust, za bardzo znoszona.
„Pewnie dlatego taka tania..." – pomyślałam, przerzucając wieszaki.
Dziewięć, piętnaście, osiemnaście złotych, podczas gdy za podobną cenę, mogłam kupić nowe szmatki na bazarku. W lumpeksie, w którym kiedyś pracowałam, miałyśmy w sumie tę samą jakość, tylko rzuconą na ławy, a tu po prostu wisiało wszystko na wieszakach i taka była różnica.
– Ja to bym się od razu ochajtała i nie czekała, aż urodzę... – Usłyszałam niechcący jednym uchem, gdy jedna z dziewczyn odezwała się mało kobiecym głosem.
– Łatwo ci mówić... To ja mam mu się oświadczyć czy on mnie? – odparła druga.
Przez ciekawość zerknęłam w ich stronę i przyjrzałam się uważniej opalonej blondynce w białej sukience obładowanej złotem, która stała oparta o ścianę z kubkiem w ręku, a potem drugiej, siedzącej bokiem. Ta miała trochę ciemniejsze włosy splecione w drobne warkoczyki. Jej Błękitna, długa tunika na ramiączkach oraz białe legginsy, nosiły wilgotne ślady, jakby ktoś oblał ją wodą.
– A ja bym się nie cykała i postawiła sprawę jasno – powiedziała ta w białej sukience, po czym spojrzała na mnie niespodziewanie, na co od razu odwróciłam wzrok.
– Pomóc w czymś? – zapytała po „chłopsku".
– Nie, dziękuję, na razie się rozglądam – odpowiedziałam i przeszłam dalej.
– ... czy byłabyś taka mądra. A jak się dowie, że nie jest jego?
– Boże... Uszy już mi od tego puchną dziewczyno... Słyszę to w kółko od miesiąca. Idź w końcu do ojca dziecka i powiedz mu, a nie się szczypiesz. Niech płaci, będziesz miała chociaż kasę, a ten dupek niech się dalej namyśla. Teraz są inne czasy, z jednym dzieckiem możesz rządzić...
„Ja pierdolę, co to za tekst?" „Rządzić, czym?". „Własnymi gaciami chyba..." – zakpiłam w duchu i stanęłam jeszcze bliżej.
Byłam tak zeświergolona jutrzejszym dniem, że dopiero teraz dotarło do mnie, kim była dziewczyna w błękitnej sukience...
– Weź, się... jak mu powiem, to i tak nic nie ugram. W porównaniu z Rafałem...to gówniarz jest... Gdyby nie ta mała szmata i Łukasz, to nie byłoby sprawy... – ciągnęła konspiracyjnie.
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
Nie, na pewno się przesłyszałam... One nie mogły mówić o...
– Gówniarz, nie gówniarz, niech płaci, a jak nie ma czym, to starzy niech wyskakują z kasy, w końcu to ich wnuk, nie? – oznajmiła grubym głosem blondyna w białej sukience.
– Ja bym chciała dziewczynkę... – wypaliła Natalia.
Ja...
Pierdolę...
Co...?
Zadrżałam. Ciarki przeszły mi po plecach, a strach zasadził kopa prosto w mój żołądek.
– Matka jak się dowie, to wywali mnie z chaty albo zawału dostanie... – jęknęła cicho. – Polubiła Rafała i on ją chyba też, ale jak go zamkną, to nie wiem, co zrobię...
– Głupia jesteś...
– ...głupia... moim miejscu?
Ich głosy się rozmyły, a ja niczym robot podeszłam do stolika, postawiłam na nim koszyk i wyszłam, nawet się nie żegnając.
KURWA MAĆ!
„Je zu, niech to będzie jakieś nieporozumienie, bo za chwilę coś rozwalę..." – oparłam się o najbliższą ścianę i musiałam wyglądać dziwacznie, bo przechodnie zaczęli mi się przyglądać...
„Będę ci mówił o wszystkim..."
„Uspokój się i pomyśl na spokojnie...". „Przecież on nie mógł zrobić dzieciaka takiej... takiej..." – zadrżałam, wyciągnęłam komórkę i osunęłam się w kucki.
Musiałam to wiedzieć teraz, natychmiast. Od niego.
Widziałam twoją Natalię...
CHOLERA!
Szybko skasowałam i napisałam od nowa.
Zrobiłeś jej dzieciaka? Kiedy miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? – Otarłam policzki i wysłałam.
Za późno. Poszło. Zanim zdołałam to przemyśleć.
Wiedziałam, że to między nami było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Ta przeprowadzka, do której i mnie próbował namówić, te wypady na osiedle... Wszystko zaczynało pasować, a ja głupia idiotka dałam się tak wkręcić...
Nie wiem, kto ci znowu nawciskał głupot. Zadzwonię wieczorem.
Czytałam kilka razy odpowiedź i nie mogłam uwierzyć. Słyszałam na własne uszy, więc co? Kłamał czy po prostu mi odbijało i miałam już omamy słuchowe? Byłam za stara na takie numery, a przez niego zachowywałam się jak głupia małolata.
– Przepraszam... ma pani...? – Poczułam woń brudu i uryny, na co od razu skrzywiłam się i uniosłam wzrok.
Koło mnie stanął jakiś dziadek o pomarszczonej, niedomytej twarzy i w brudnych ciuchach.
– Ma pani pożyczyć dwa złote? – Wbił we mnie mętne, błękitne i przekrwione oczy.
– Nie mam, idź pan stąd – warknęłam niegrzecznie.
„Pożyczyć, dobre sobie".
Dziadek zapewne był przyzwyczajony do odmawiania, bo od razu odszedł, szurając starymi butami i kilkanaście metrów dalej zaczepił kogoś przy kiosku. Było w nim coś takiego... znajomego?
Nigdy nie byłam w ciągu alkoholowym, ale domyśliłam się, że zbierał na „lekarstwo".
Założył trzęsące się ręce do tyłu i skręcił za rogiem. Podniosłam się i sięgnęłam do torebki. Nie miałam dwóch złotych jedynie pięć.
Zacisnęłam je w garści i puściłam się pędem za nim...
...
Szorowałam podłogę w łazience jak opętana, aż pękły mi rękawice i zaczęły piec palce.
– W dupie to mam! Nie dzwoń, pewnie... niech się martwi idiotka... – warczałam do siebie.
Przerwałam robotę i uchyliłam okno, bo nawet oczy łzawiły mi od tej chemii. Nie, nie płakałam, to tylko środek do podłóg. Byłam za bardzo wściekła, żeby się mazać. Tak wściekła, że w lodówce czekała na mnie cała „bateria" dębowych mocnych. Tak wściekła, że ledwo usłyszałam dźwięk domofonu...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz