środa, 17 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 22.
No tak, zapomniałam o nim. Pół miasta się zlazło, a ja musiałam trafić akurat na niego albo raczej on na mnie. Nie miałam teraz ochoty na rozmowę, tym bardziej że nie był sam, więc ponownie wybrałam numer Kaśki...
– Przepraszam, nie teraz, mam kocioł – wypaliłam, spoglądając na uczepioną na ramieniu Maćka opaloną na „pączka" brunetkę.
– Chciałem tylko powiedzieć „cześć" – Uśmiechnął się.
„Taaa... jasne, z tą wysmażoną panienką przy boku" – zakpiłam w myślach.
– To jest Róża... – Zwrócił się do swojej towarzyszki. – Jest zawsze zajęta. – Zażartował. – A to Iza, moja koleżanka z pracy.
– Cześć. – Posłałam im krótki uśmiech i po raz dziesiąty chyba wybierałam numer do Kaśki. – A nie widziałeś gdzieś mojej, koleżanki z pracy? – zapytałam po chwili, zauważając, że nadal stoją i gapią się na mnie.
– Widziałem, jest... – Odwrócił się i powiódł wzrokiem w stronę estrady a potem niewielkiego parku, gdzie znajdował się parking. – Niedawno była z jakimś facetem, takim metalowcem z kucykiem...
„Boże, miała go tylko odprowadzić, a nie gzić się z nim w parku" – zrugałam ją w duchu.
– Chyba wziął ją na motor, bo miał ze sobą kaski...
– C...co? – Odkleiłam od ucha komórkę, kiedy zrozumiałam, że to nie o Kacpra chodziło. Przecież przyszedł na pieszo i nawet nie miał motoru.
– No wiesz, kaski, motor, jazda... – wyrecytował z uśmiechem.
– Je zu, zatłukę ją... – warknęłam. – Gdzie dokładnie ich widziałeś ostatnio?
– W parku. – Wskazał kciukiem, na co od razu popędziłam w tamtym kierunku.
– Róża...! – Usłyszałam, jak krzyknął za mną, ale nie miałam czasu na jego żarty. Wcisnęłam komórkę do spodni i próbowałam jak najszybciej przedrzeć się przez tłum.
Jeśli Maciek się nie mylił i rzeczywiście facet, z którym widział Kaśkę, miał kaski, to...
„No, to będą mieli oboje przesrane jak nic" – stwierdziłam w duchu i byłam naprawdę na wysokich obrotach, gotowa by kogoś zamordować.
Jacyś nafaszerowani mutanci zabrali Sebastiana, a on się zabawiał? A ona? Pozbyła się Kacpra, bo ją dupa zaswędziała do tego...
„Tego pieprzonego Predatora!" – zaklęłam w myślach, z trudem łapiąc powietrze.
Błyskawicznie przecisnęłam się między samochodami, minęłam parking i znalazłam się w parku. Nie był całkowicie pusty, na ławkach siedziało kilka osób, ale mój wzrok od razu powędrował w kierunku znajdującej się w oddali starej, nieczynnej fontanny. Zauważyłam przy niej jakiś podejrzany ruch. Potem mignęła mi blada twarz, a następnie długie blond włosy... Przeszłam bokiem, omijając ławki i przecięłam niewielki trawnik, zatrzymując się przy gęstych zaroślach. Z tyłu zaczęła grać muzyka z tureckiego folkloru i słychać było powracających do zabawy ludzi, którzy klaskali i próbowali śpiewać „po swojemu".
„Co za nieprzyzwoity obrazek" – wzdrygnął się nawet mój demon, kiedy wychyliłam się zza krzaków i zobaczyłam ich w dwuznacznej sytuacji.
On siedział na krawędzi fontanny, a Kaśka znajdowała się blisko przed nim, bardzo nisko, prawie na kolanach. Jacek był częściowo zasłonięty przez stojącą obok figurę chłopca, który nalewał z pustego dzbana, bo oczywiście woda nie leciała, a ten zboczony ekshibicjonista opierał na nim rękę w bardzo wymownej pozie...
„Kurwa mać, żebyś się udławiła, głupia dziwko!" – zaklęłam w myślach na Kaśkę.
– Jesteście... – zaczęłam wściekłym głosem, wolno podchodząc do nich i tym samym zdradzając swoją obecność. – Jesteście obrzydliwi – syknęłam i miałam ochotę, rozkwasić jej twarz na kamiennym rancie a jemu... Wolałam nawet sobie nie wyobrażać tego, co mogłabym mu w tej chwili zrobić.
– Różaaa... Kur... to...ty? Sorry nie tak, ja mia...aam dzwonić i... – wybełkotała. – Skąd... tu się wzięłaś...? – Próbowała się podnieść, ale dopiero teraz zsunęła się z jego nóg i wylądowała centralnie na kolanach. – Seriooo... chiałam zadzwonić...
Roześmiała się jak idiotka, a mnie dużo nie brakowało, żeby do niej podbiec i kopniakiem przywalić w ten głupi łeb. Szybko się zorientowałam, że była kompletnie pijana i pewnie nawet nie wiedziała, co się działo. Dziwne, bo kiedy się rozstawałyśmy, to wyglądała całkiem w porządku.
„A może ją czymś naćpał" – zaświtało mi, ale szybko odgoniłam tę myśl.
– Przestań się tłumaczyć, w dupie to mam! – wrzasnęłam, spoglądając na dziwnie zadowolonego Jacka, który szybko się poprawił, ale nadal siedział jak pierdolony król na tronie.
– To ja dzwonię i martwię się, bo... – W gardle stanęła mi gula i całe szczęście, bo dużo nie brakowało, a ryknęłabym na całe miasto. – Zabrali gdzieś Młodego, a ty sobie obciąganie zaliczasz? Ty... gnoju! – Zanim zdążyłam pomyśleć, na co się porwałam, rozpędziłam się i uderzyłam go pięściami z całej siły w pierś...
Skurczybyk prawie nie drgnął.
– Zawsze musisz się wszędzie wpierdolić, nie...? – warknął, chowając swój pusty uśmieszek. – Gdzie się nie odwrócę, wszędzie słyszę „Róża to", „Róża tamto" i już rzygam tym na milę, rozumiesz? – Spojrzał na mnie obłędnym wzrokiem i ścisnął za nadgarstki. – A skoro już tu jesteś... może łaskawie dokończysz to, co przerwałaś koleżance? – zakpił i próbował pociągnąć mnie w dół, ale chyba nie spodziewał się tego, że nie byłam nagrzana jak Kaśka.
Dla zmyłki przysunęłam się do niego tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech, po czym z całej siły kopnęłam go w jedną z rozstawionych nóg...
Oczywiście miał na sobie motocyklowe buty, przez które zapewne mało co poczuł, bo tylko parsknął i przyciągnął mnie z powrotem.
– Zo...staw ją... – Usłyszałam nieobecny głos Kaśki, która na moment wróciła do żywych.
– Puszczaj mnie albo zadzwonię na policję, a dobrze wiesz, że to zrobię – ostrzegłam go, zbierając ślinę na splunięcie.
– Gdyby tak było, dawno byś już to zrobiła. Poza tym, kto ci uwierzy? – zadrwił na przyspieszonym oddechu, przy okazji dostrzegając obrączkę na moim kciuku. – Masz świadków? Chyba nie ją? – Wskazał głową na Kaśkę.
– Zabieraj łapy...! – wrzasnęłam i charknęłam na niego, ale niestety sama też się oplułam.
Dopiero wówczas mnie puścił i poniósł się do pionu. Obserwowałam każdy jego ruch i powoli cofałam się, wygrzebując z kieszeni komórkę...
„Za chwilę albo też na mnie splunie, albo zrobi coś gorszego..." – zadrżałam.
– Brawo... – mruknął zupełnie nieporuszony niczym psychopata, za którego i tak go uważałam. – Powiem ci coś na pożegnanie „Kaczuszko" – oznajmił tym samym tonem. – Masz kurewskiego niefarta, jeśli chodzi o świadków, wiesz?
Na jego słowa zamarłam i dziwnie się poczułam. Stanęłam w miejscu i zaczęłam się trząść, nawet nie rozumiejąc dlaczego.
– Boże... jak ja cię nienawidzę... – wypadło z moich ust razem ze szlochem. – Nienawidzę... cię...
„Chciałabym, żebyś zniknął, rozpłynął się, nie żył..." – dodałam w duchu.
Obciągnął kurtkę i ruszył na mnie, ale już się nie bałam. Nienawiść zagłuszyła wszystko.
– To cudowne uczucie, prawda? Takie prawdziwe, szczere i ludzkie... – oznajmił, zatrzymując się tuż przede mną. – Naturalne i... bardzo się cieszę, że to właśnie do mnie czujesz – dodał zagadkowo, przewiercając mnie dziwnym wzrokiem.
– Gdzie... jest Sebastian? Powiedziałeś, że wiesz... kto...? – zaczęłam z innej beczki, powoli sama czując się jak psychopatka, która rozmawia z drugim psychopatą.
– Kazałem go stąd zabrać, żeby nie było draki – odpowiedział jeszcze bardziej zagadkowo. – A teraz spierdalaj do domu, sam się nią zajmę – dokończył, wskazując na leżącą na trawie Kaśkę.
– Wal się i sam spierdalaj! – zaprotestowałam. – Mowy nie ma, nie zostawię jej z tobą, chyba śnisz – wypaliłam stanowczo i chciałam wyminąć go bokiem, ale zatrzymał mnie, podstawiając nogę i blokując mi przejście.
Cofnęłam się i za sobą, miałam już tylko drzewo, na którym się oparłam. Bałam się, że z nerwów stracę równowagę, albo ponownie rzucę się na niego i wydrapię mu ten cyniczny grymas z gęby. To było dziwne i jakby znajome...
– Jak uważasz, dla mnie jeszcze lepiej – rzucił krótko, po czym wyciągnął z kieszeni rękawice.
Milczałam jak zaklęta, kiedy je zakładał. Następnie zacisnął ręce w pięści, skóra zatrzeszczała i po plecach przeszedł mnie dreszcz. Po chwili odwrócił się i podszedł do fontanny po kaski. Obserwowałam, jak wsuwa jeden pod pachę, a drugi bierze w rękę.
– Będziesz trzymała dziób na kłódkę, mam nadzieję – mruknął na odchodnym.
Gdy tylko przeszedł przez trawnik i znalazł się na chodniku. Na drżących nogach podeszłam do Kaśki i tak naprawdę to nie wiedziałam, czy zostawić ją na pastwę żuli, skopać jej dupę, czy zabrać ze sobą. Doświadczenie jednak mnie nauczyło, że po alkoholowych „mieszankach" sama robiłam różne rzeczy, których potem nie pamiętałam. Chciałam wierzyć, że będzie żałowała i nie ukartowała tego specjalnie, aczkolwiek jej uwielbienie do tego gnoja już dawno przekroczyło zdrową fascynację. Gdybym jej nie lubiła, byłoby mi to obojętne. Niestety, nadal lubiłam tę wariatkę.
...
– Ja pierdolę, nie wierć się tak, bo cię wywalę na fotel – jęknęłam wkurzona, kiedy oberwałam łokciem prosto brodę. Moją biedną brodę, która nie tak dawno tyle wycierpiała.
– Hmmm... Niedobrzeee miii... gdzie jest śmietnik? – bełkotała z zamkniętymi oczami.
„Jaki kurwa śmietnik?" – zerwałam się, sprawdzając, czy czasami nie miała zamiaru puścić pawia prosto do mojego łóżka.
– Bę...dę rzygać...
– Kurwa mać! Na pewno, ale nie tu...! – Odrzuciłam kołdrę, po czym wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki po miskę.
„Mogłaś ją wcześniej przygotować, idiotko!" – zganiłam się w duchu.
– Ró...ża... kochana Róziaaa... prze...praaaszam, brzy...dka ja... niedobra... niedobrze mi... bleee... – jęczała i kiedy jej się odbiło, wyciągnęłam spod jej głowy poduszkę, postawiłam miskę obok na łóżku i chwyciłam ją za szmaty.
Mogłaby udawać denatkę, gdyby nie marudziła pod nosem.
– Dalej... dwa paluchy i jedziesz z koksem... – rozkazałam, na co zaczęła cmokać jak małe dziecko. – Uuu... huuu... huuu... – wyjęczała i ślina zaczęła kapać jej po brodzie.
„Je zu, co za obraz nędzy i rozpaczy...". „Zaraz zrobię jej zdjęcie..." – przemknęło mi przez myśl.
„Chujowa z ciebie reporterka". „Trzeba było zrobić, jak mu obciągała" – zakpił agresor.
Kiedy ponownie jej się odbiło, na to wszystko i mnie zachciało się zwymiotować. Przesunęłam się z tyłu za nią, potrząsnęłam nią i wreszcie poszło...
– Kurwa... nie tam! – zaklęłam na głos.
...
Siedziałam na parapecie, paliłam fajka i przyglądałam się jak sąsiadka z dołu dokarmia koło garażów bezdomne koty. Z pokoju docierała do mnie rozmowa Kaśki, która nadal leżąc w łóżku tłumaczyła się rodzicom. Zaśmiałam się w duchu, będąc wdzięczna losowi, że sama nie musiałam tego robić. Byłam ciekawa, jak Kaśka ustosunkuje się do wczorajszego zajścia i co powie Kacprowi. Wcześniej sama dawała mi rady, a teraz ja miałam dla niej tylko jedną. Musiałam ją ostrzec i wybić z głowy tego kretyna.
– Róża!? – wydarła się.
Zgasiłam niedopałek, zeskoczyłam z parapetu i polazłam do jaśnie pani.
– Fajnie, że odzyskałaś siły, ale nie musisz krzyczeć na całą kamienicę... – powiedziałam, podchodząc do okna, po czym otworzyłam je na oścież.
– Mam przerąbane, starzy mnie zabiją, jak mnie zobaczą w takim stanie – wyjaśniła podłamana.
– Aż tak źle? Myślałam, że są bardziej na luzie, a przynajmniej twój tato.
– Miałabyś dla mnie jakieś ciuchy na zmianę? Upiorę ci i oddam w pracy, słowo...
– Jasne, zaraz coś poszukam. – Podeszłam do szafy i zerknęłam na Kaśkę. – Wiesz, jak się tu dostałyśmy i gdzie cię w ogóle znalazłam? – zapytałam przez ciekawość.
– Kurde, dziewczyno... Ledwo żyję, a ty mi takie trudne pytania zadajesz. – Napuszyła się. – Wiem, że rozstaliśmy się z Kacprem na fabrycznej, a potem wracałam na skróty i... cholera, wypiłam jakieś wino marki „wino" z Jackiem i chłopakami w parku... a potem czarna dupa – dodała skołowana.
– Nooo, wymieszałaś, jak ja ostatnio piwo z wódką, a potem ludzi na ulicy nie poznawałam. – Parsknęłam i zaczęłam przerzucać wieszaki.
– Ty wiesz, co? Mam takie dziwne uczucie, jakbym... kurczę, jakbym się z nim całowała. – Podekscytowała się i oczyściła gardło.
„Taaa, całowałaś się z jego...".
„Czy to był odpowiedni moment na prawdę?" – zastanawiałam się.
– Chcesz bluzę i spodnie, czy... A nie, masz adidasy, więc kiecka odpada...
– Daj cokolwiek i tak wsiądę w autobus i nikt mnie nie będzie oglądał. Chcę, tylko żeby starzy nie widzieli... Boże, gdzie ja się tak upieprzyłam? Ja pierniczę, nawet paznokcie połamałam – smęciła.
Wyjrzałam zza drzwi i zauważyłam, jak z niesmakiem ogląda rękawy swojej błękitnej bluzki.
– Szukałam cię po tym, jak ten kretyn kazał swoim kumplom zabrać z imprezy Młodego i gdyby nie Maciek, to pewnie bym cię nie znalazła. Dodam, że prawie na kolanach... – urwałam i wybrałam niebieską bluzę z długim rękawem oraz jeansowe rybaczki, które były na mnie trochę za duże.
Kaśka była niższa, ale miała większy tyłek, więc powinny pasować.
– Taaa... na dupie chyba – skwitowała.
– Serio, ten patałach cię wykorzystał, potraktował cię jak rzecz. Je zu, co ja mówię... Jak jakąś szmatę – podsumowałam dobitnie.
– Co ty gadasz? Kto? Maciek?
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – Wkurzyłam się, zamknęłam szafę i rzuciłam ciuchy na łóżko. – Maćkowi to ty możesz tylko podziękować. O Jacku mówię. J A C E K – przeliterowałam, zauważając, że nadal nic nie kuma.
– Co Jacek? – Wytrzeszczyła oczy.
– Możliwe, że wcześniej się z nim całowałaś, ale jak was nakryłam, to całowałaś mu co innego... – odpowiedziałam, kierując powoli w dół wyciągnięty kciuk.
Patrzyłam na jej zszokowaną minę i nie mogło mi to przejść przez gardło.
„No ale w końcu musiało, inaczej ta kretynka dalej będzie śliniła się na jego widok" – pomyślałam.
– Gdybym tam się nie pojawiła, kto wie, czy ten pojeb nie zostawiłby cię w parku. – Zawiesiłam głos.
– No powiesz mi w końcu, czy nie? Chyba się nie bzykaliśmy, co? – Jej nagłe rozbawienie i głupota wkurzyły mnie.
– Robiłaś mu loda, prawie przed nim klęcząc – wypaliłam i usiadłam na brzegu łóżka. – Wyzywałam go, pokłóciliśmy się ostro i... leżałaś potem na trawie schlana w trzy dupy i to jest fakt – dodałam poważnie, obserwując jej zaszokowaną minę.
– Kurwa... nie... – jęknęła i opadła na poduszkę.
– Miałam ci tego nie mówić i nawet ten dupek kazał mi trzymać dziób na kłódkę, ale... powinnaś z nim spasować. On naprawdę jest chamski i...
– Dobra! – wrzasnęła. – Dobra, nic już nie mów, bo mi zaraz głowa odpadnie – dodała ciszej.
...
Niedzielny wieczór był do bani. Próbowałam dodzwonić się do Kaśki, ale nie odbierała. Do kogo jak do kogo, ale do mnie nie powinna mieć pretensji. Zresztą, nie znałam jej od tej strony i wszystko było możliwe. Jutro w pracy się okaże kto, z czym i jak wyszedł po tej imprezie, na której nikt z nas nie powinien się pojawiać.
Leżąc w łóżku, bawiłam się obrączką, a przed oczami wciąż miałam tę wykrzywioną cynicznie twarz i dziki wzrok, kiedy na nią spojrzał...
Nerwowo nią obracając, w końcu zdjęłam „pamiątkę" i wrzuciłam do pustego dzbanuszka stojącego na nocnej szafce.
Chyba naprawdę w końcu dotarło do mnie, że nie mieliśmy żadnych szans.
„Nie powalczymy Młody" – wyznałam w duchu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz