Strona główna

środa, 17 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 23.



Zasrany, pieprzony poniedziałek.

Młody się nie pokazał.

Nie zadzwonił.

Kij mu w...

...

Nie dość, że Ilona „wyświetliła" się pierwsza i była już w sklepie, kiedy do niego dotarłam, to jeszcze Kaśka się spóźniała.

– Nie, ja zwolnię tę dziewuchę – marudziła. – Powiedz mi czy ona tak zawsze się spóźnia, czy po prostu wszyscy dziś tak mają po sobotniej, pożal się boże imprezie? – zapytała, wbijając we mnie orzechowe spojrzenie.

– Ja nie mam, jak widzisz. Jeszcze ani razu się nie spóźniłam, a przynajmniej nie kiedy otwierałam sklep.

Nie wstawiłam się za Kaśką. Chyba jednak miałam do niej więcej żalu, niż sądziłam. Przyjaźń przyjaźnią, ale musiałam dbać o swoje interesy. Byłam w trudnej sytuacji, nie miałam trzęsących się nade mną starych tak jak ona i nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Olewała sprawę i olewała mnie. Nadal nie oddzwoniła i nie odpisała na mojego SMS-a. Mnie zależało na tej pracy, a jej najwidoczniej już nie.

– Przytrzymam ją do końca twojego urlopu i w tym czasie poszukam kogoś na jej miejsce. Nie mogę zatrudniać byle kogo, kto sobie wszystko lekceważy – skwitowała.

– To samo pomyślałam – mruknęłam, przyglądając się jej z dystansem.

Zmieniła się. Była jakaś zdołowana, nieumalowana i w ogóle nie wyglądała jak dawna ona.

– Zresztą... – Zamyśliła się. – Nie wiem nawet czy warto. Cienko stoimy, sprzedaż jest naprawdę marna i nie za bardzo stać mnie na wypłacanie dodatkowego wynagrodzenia – wyznała smętnie.

– To fakt. Czasami nic się nie sprzedaje. Tylko oglądają i kręcą nosami, że mamy za drogo – odparłam zgodnie z prawdą.

– Nie no, ta dziewczyna jawnie sobie jaja jakieś robi... Weź, do niej zadzwoń, bo jak się za chwilę nie pojawi, to jeszcze dziś ją wywalę na zbity pysk. – Wkurzyła się.

Podejrzewałam, że Ilona chciała się na kimś wyżyć i miałam nieodparte wrażenie, że jeszcze coś innego ją gryzło.

– Dzwoniłam do niej sto razy i pisałam, ale bez odzewu – wyjaśniłam, ale i tak sięgnęłam po komórkę, żeby jej to udowodnić. – Widzisz? Ma wyłączony telefon.

Z głośnika mojej komórki, wydobywał się automatyczny komunikat.

– Co za gówniara... Posłuchaj... – przerwała, kiedy mój telefon odżył.

Na ekranie wyświetlił się numer Maćka, więc szybko odrzuciłam połączenie i odłożyłam komórkę z powrotem.

– To nie ona – wytłumaczyłam naprędce, po czym wyszłam na zaplecze, przygotować się do mycia okien.

Po ostatnich ulewach były strasznie zapaćkane i cud, że w ogóle Ilona nie zwróciła mi na to jeszcze uwagi.

– Posłuchaj... – kontynuowała. – Wiesz, o czym myślałam?

– Co, mnie też chcesz zwolnić? – Zaśmiałam się gorzko.

– Nie mogę. Lepszej od ciebie nie znajdę, dziewczyno – odparła od razu. – Ale... – Weszła na zaplecze, kiedy właśnie ubierałam gumowe rękawice. – Co robisz?

– Idę umyć okna, nie mogę na nie patrzeć i przez nie też już się nie da.

– Myślałam, żeby otworzyć coś mniejszego i tańszego. Wszystko sprowadza się do tego, że... będę musiała zamknąć interes – wypaliła w końcu.

Spojrzałam na nią i ujrzałam czystą rozpacz i zawód.

– Jest aż tak źle? – zagaiłam.

– Jest tragicznie, nie ma co ukrywać. – Westchnęła ciężko.

– Może w sezonie jesiennym będzie lepiej. Wiesz, są wakacje i...

– Straciłam połowę stałych klientek, lepiej nie będzie – ucięła.

– Idę umyć okna. – Wyminęłam ją i zostawiłam samą.

Niech sobie pochlipie w samotności, nie mój problem.

„Nie trzeba było robić lewych interesów" – podsumowałam w myślach.

Jak się domyślałam, dostała za nie jakąś karę, albo ktoś postawił jej jakieś ultimatum.

„A może pożarła się z Emilem"? – zaświtało mi.

W sklepie fotograficznym naprzeciwko duży elektroniczny zegar wskazywał pierwszą po południu. Przypomniałam sobie, jak Kaśka pytała mnie, kiedy Ilona wraca z urlopu i w końcu dotarło do mnie, że porzuciła pracę. Miałam ochotę chlusnąć całą wodą z wiaderka na szybę i też pójść do domu. Najgorsze, że musiałam jeszcze pokazać Ilonie wezwanie z policji, żeby mnie jutro zwolniła, wiec zaczęłam wymyślać bajeczkę. Nie mogłam jej przecież powiedzieć odnośnie do czego była sprawa. Nie byłam w stanie nikomu o tym powiedzieć. Na samą myśl o jutrzejszym dniu i spotkaniu z matką, skręcał mnie żołądek.

„Przynajmniej krew już cię nie zalewa" – zaszumiało mi w uszach.

Tak, racja. Po wszystkim zaszaleję i niech się dzieje co chce. Pojadę po Marcina i może zabiorę go gdzieś w jakieś miłe miejsce z dala od tego syfu.

...

– Do jutra masz jeszcze urlop, nie chcesz iść na obiad? – zapytałam nieco zdziwiona, że nadal siedziała jak struta i wertowała papiery, zamiast korzystać z ostatniego dnia wolnego.

– Nie zostawię cię samej, poza tym nie mam ochoty, ale jak ty chcesz wyskoczyć, to nie krępuj się. I tak nie ma ruchu, więc śmiało... – mruknęła, nawet na mnie nie patrząc.

– W porządku. Ja umieram z głodu i skoro tak, to pójdę na pizzę – oznajmiłam zadowolona. – Na pewno nic nie zjesz? Mogę zamówić na wynos...

– Nie – ucięła i machnęła ręką.

– Wszystko w porządku?

– Idziesz, czy wolisz umyć podłogę? – Obrzuciła mnie nerwowym spojrzeniem.

Nadal jej nie lubiłam, ale nie byłam z drewna. Wyczuwałam, że działo się coś niedobrego, a skoro z nią się coś działo, to i moja praca też była niepewna. Miałam złe przeczucia.

...

Nie wiem, czy jest sens się tam w ogóle jeszcze pokazywać, bo tak szczerze mówiąc, to już nawet nie zależy mi na tej kasie. A co jeszcze mówiła? – zapytała Kaśka, zachrypniętym głosem.

– Jak uważasz. Tylko to, co ci powtórzyłam – odpowiedziałam szorstko.

Kurczę, przepraszam cię, ale to nie jest dla mnie. Całymi dniami tylko siedzimy i marnujemy czas. Ja chcę gdzieś wyjechać, zobaczyć kawałek świata... – urwała. – Poczekaj chwilkę...

„Taaa... kawałek świata, już czeka na ciebie" – parsknęłam w myślach. Byłam zła i skołowana. Bardzo szybko złapało ją przeziębienie i bardzo szybko rzuciła pracę. Mogła, chociaż zadzwonić i powiadomić o tym Ilonę, a tak nie dość, że nie umiała dobrze kłamać, to jeszcze zachowała się ja zwykła gówniara.

Jesteś?

– Hmmm... Kończę jeść i wracam do pracy – oznajmiłam.

Jesteś zła, nie? – zapytała głupkowato.

– Trochę, ale to twoja brocha i rób, jak uważasz. Trzymaj się. – Rozłączyłam się i przeczytałam SMS, który dostałam wcześniej od Maćka.

Uciekłaś i nie zdążyłem z Tobą pomówić.

Nie miałam ochoty na rozmowę, zwłaszcza z nim, ale jak widać, musiałam to sama zakończyć.

„O czym chciałeś porozmawiać? To coś ważnego?" – nacisnęłam „wyślij", a potem dopiłam colę i po chwili dostałam odpowiedź.

Uwierz mi. Chcesz to wiedzieć.

„Chcę?" – Zdziwiłam się, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.

„Tego wiedzieć nie możesz. Mam dziś naprawdę paskudny dzień, więc się streszczaj" – wysłałam kolejną wiadomość i nagle poczułam się, jak głupia, wredna szmata.

Maciek nie powiedział mi ani jednego złego słowa, był dla mnie miły i jakimś cudem trawił mnie mimo wszystko, a ja, nie byłam w stanie odwzajemnić nawet w połowie tej dobroci. Nie traktowałam go jak mężczyzny, który stracił syna i został zdradzony, tylko... co tu kryć, jak odskocznię. Przez swoje zaślepienie i głupotę, straciłabym takiego kumpla...

„Przepraszam" – wysłałam następnego SMS-a tuż przed tym, kiedy otrzymałam odpowiedź.

Przyjadę do ciebie około 19.00.

„Nie, lepiej spotkajmy się tam, gdzie ostatnio" – wysłałam, po czym zostawiłam niedojedzony kawałek pizzy na talerzu i wyszłam.

Odkąd pamiętam, zawsze tak było. Zamawialiśmy z Wiktorem dwie i nawet jeśli były na wynos, to nie potrafiłam zjeść całej nawet w domu. Ostatni kawałek albo dwa zostawiałam dla niego. Teraz tym bardziej nie przeszedłby mi przez gardło.

„Czy to był kolejny niezdrowy nawyk?" – zastanawiałam się.

...

– Wiedziałam, żeby nie zatrudniać tej gówniary, ale teściowa uparła się, że jest solidna, dobrze się prezentuje i da sobie radę... No i popatrz, do cholery jasnej... Kto tu rządzi? Ja czy oni!? – wybuchła i ukryła twarz za trzęsącymi się rękoma.

Zrobiło mi się jakoś dziwnie niezręcznie. Tym bardziej że nigdy nie widziałam jej w takim stanie i nie podejrzewałam o taką słabość.

– Po sobotniej imprezie złapała gorączkę i...

– Ja ciągle mam gorączkę, do diabła! Ciągle, rozumiesz? – Spojrzała na mnie i zauważyłam, że za chwilę ryknie płaczem.

– Powiedz mi, co się stało, inaczej się nie dogadamy – wypaliłam i przysiadłam na brzegi lady.

Była blada, a bez makijażu, w zwykłych ciuchach wyglądała naprawdę staro i zrobiło mi się jej żal.

– Jestem... Nie jestem już kobietą... – wyznała i niespodziewanie roześmiała się nerwowo.

„Co kurwa?" – przełknęłam głośno, nie bardzo łapiąc to, co przed chwilą powiedziała.

– C...co chcesz przez to powiedzieć? Oczywiście, że jesteś...

– Mam przedwczesną menopauzę.

Bach! Zachwiałam się na nogach, na to absurdalne stwierdzenie, omal nie wybuchając śmiechem.

– Taaa... a ja jestem w ciąży – odparłam, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że mówi poważnie.

– Od czterech miesięcy nie mam miesiączki... – kontynuowała. – Początkowo myślałam... to znaczy w pierwszym miesiącu, że jestem w ciąży, a potem... Boże... to takie upokarzające – załkała.

„Ups". „Czyli nie będzie młodych Jastrzębi..." – zakpił mój demon i musiałam przycisnąć rękę do czoła, żeby go uciszyć i nie palnąć czegoś głupiego.

– No ale to przecież można wyleczyć, nie wiem, zatrzymać jakoś hormonami, nie żyjemy w Afryce, a ty jesteś jeszcze młoda i silna. – Próbowałam ją pocieszyć, ale tak naprawdę, to gówno o tym wiedziałam.

– Nie można, próbowałam. W tamtym tygodniu skończyłam kurację, nie będę matką, bo moje jajniki nie reagują... Nigdy nie reagowały. – Westchnęła, po czym sięgnęła po chusteczkę i wysmarkała nos.

– Zawsze możecie adoptować dziecko... Jesteście młodzi i stać was, nie to, co ja przykładowo...

„No tak, znowu zaczynasz..." – zabrzęczało w mojej głowie.

– Z domu dziecka?

– Niekoniecznie, czasami matki porzucają swoje dzieci w szpitalach...

– Tak jak ty? – mruknęła i spojrzała na mnie wymownie.

Poczułam, jak zaciska mi się gardło i nagle zrozumiałam, że szybko przeniosła na mnie swoją złość.

„Więc wiedziała...".

– Nie porzuciłam go – odparłam ostro. – Mój syn był trudnym dzieckiem i nie dawałam sobie z nim rady. Oddałam go... żeby zapewnić mu lepszą opiekę.

„No i poszło" – zadrżałam i tym wyznaniem dołożyłam sobie tylko więcej ciężaru, i sama poczułam się jak-nie-matka.

– Oddałaś? – Ponownie uniosła głowę i wbiła we mnie przekrwione spojrzenie.

– Tak. Kiedy zostałam sama, mieszkał ze mną do czwartego roku, odwiedzam go przy każdej okazji, więc oddanie do domu dziecka, a porzucenie w szpitalu i wyrzeczenie się praw, to zupełnie co innego – wyjaśniłam, po czym opuściłam głowę i czekałam na jej reakcję.

– Dom dziecka? – Ponownie się roześmiała. – Dobre, może go adoptuję – dodała, na co wzdrygnęłam się i zacisnęłam pięści.

– Bardzo śmieszne...

– Nie, wcale. Ile ma teraz lat? – Zainteresowała się.

– Pięć.

– Więc, oddałaś... Znaczy, że masz ograniczone prawa, tak?

– Coś w tym stylu. Był jeden głupi incydent, dostałam kuratora, ale regularnie go odwiedzam i na ten weekend planuję zabrać go do siebie – odpowiedziałam.

– Nie boisz się, że trafi się jakaś rodzina, która będzie go chciała?

– To niemożliwe, nigdy się na to nie zgodzę. To moje dziecko...

– Oddałaś go – powtórzyła, wchodząc mi w słowo i pociągając nosem. – Dom dziecka, to nie przechowalnia. Ty po prostu zrzuciłaś na nich ciężar, bo było ci tak wygodnie, prawda? – dodała oskarżycielsko.

– Nic nie rozumiesz...

– Kochana, rozumiem aż za dobrze – ponownie mi przerwała. – Masz mieszkanie, pracę i nawet jeśli ci nie wystarcza, to są od tego specjalnie instytucje, które pomagają samotnym matkom. Poza tym możesz powtórnie wyjść za mąż i założyć pełną rodzinę, tylko ci się nie chce, nie? Wolisz imprezować i dalej udawać panienkę, bo państwo przejęło twoje obowiązki...

„Je zu, co za bezczelna jałówka!". „Dlaczego byłam taką idiotką i w ogóle zaczynałam tę rozmowę?" – zacisnęłam zęby, czując, jak wzbiera we mnie gniew.

– Mieszkanie? – Usłyszałam swój żałosny głos. – Niedługo stracę mieszkanie, bo bank mi je zajął. Mam niezapłacone rachunki, matkę pijaczkę, z którą muszę się jutro skonfrontować. Więc od razu oznajmiam, że jutro mnie nie będzie, bo mam wezwanie na komendę, a powtórne zamążpójście, może u ciebie wchodziłoby w grę, ale nie u mnie.

– Jakie wezwanie? Dlaczego mi mówisz dopiero teraz? – Wyglądała na zaskoczoną.

– Bo teraz jest idealna chwila, więc jeśli i mnie chcesz zwolnić, to proszę bardzo, ale nie dawaj mi rad, bo to moje życie. Ja nie oceniam twojego... – Podniosłam głos. – Sama lepsza nie jesteś. Nie zastanawiałaś się, dlaczego teściowie i bracia Emila cię nie tolerują? – wypaliłam na koniec.

„Ups". „Trzeba było ugryźć się w język" – zaszumiało mi w głowie.

– Weź swoje rzeczy i idź do domu...

– W porządku. – Oderwałam się od lady i wyszłam na zaplecze.

Spakowałam do reklamówki swój kubek, wyjęłam z szafki drobne przybory toaletowe, szczotkę do włosów, pół paczki podpasek i wszystko to przykryłam letnim płaszczem, który poplamiony kawą wisiał tam już od miesiąca. Chwyciłam torebkę i przy okazji wyciągnęłam ze śmietnika worek, zawiązałam go i opuściłam zaplecze.

– Masz ten dokument? – Usłyszałam za plecami.

– Jaki dokument? – Odwróciłam się skołowana na pięcie.

– Ten z policji.

– Mam.

– Przy sobie?

– Hmmm...

– Pokaż.

„Ludzie, trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam" – zazgrzytałam zębami, upuszczając worek ze śmieciami, po czym sięgnłam do torebki.

Podeszłam z powrotem do lady i położyłam świstek przed jej nosem.

– Proszę...

– Masz wolne – oznajmiła, szybko zerkając na papier. – W środę widzę cię z powrotem – dodała, a następnie podniosła się i wyszła na zaplecze.

Zabrałam świstek, obeszłam ladę i z ulgą zostawiłam pod nią swoje rzeczy.
Wychodząc, zabrałam śmieci i wtedy zadzwonił mój telefon...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz