Strona główna

wtorek, 23 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 27.



W zaułku nie było lampy, ale docierało do niego nikłe światło zza rogu. Mimo mojego sczochrania zdołałam jednak zauważyć, jak Sebastian pokręcił na boki głową i przyłożył palec do ust, a następnie zanurzył się głębiej w mrok.

Szybko wycofałam się stamtąd i podeszłam do wejścia. Z auta wysiadła moja matka, a zaraz za nią Adam. Jacek natomiast tylko patrzył na mnie bez wyrazu pustym wzrokiem niczym manekin. Splunęłam goryczą i zakręciło mi się w głowie.

– Dasz sobie radę? – zapytał Jastrząb.

– Oczywiście, że da. Zaraz się nią zajmę i będzie chodziła jak zegarek... – zapewniła jędza.

– U...ważaaaj, bo zaraz, to mogę wystawić cię za drzwi. – Wytknęłam na nią palec, na co tylko parsknęła. – Dzięki za podwózkę, dobranoc... – dodałam w stronę Adama i pociągnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła.

„No tak, jebany kod...". Kiedy odblokowałam drzwi, matka odpaliła papierosa, ale zdążyła wziąć tylko dwa machy.

– Ja nie wiem, jak mogło do tego dojść... – marudziła, wspinając się za mną po schodach, podczas gdy ja, myślałam tylko o Młodym.

Źle się czułam, ale musiałam go zobaczyć. Był moim jedynym światełkiem w tym jebanym tunelu.

– Takiego wstydu mi narobiłaś... Nie do pomyślenia, ile ty masz lat...? – ciągnęła.

– A kim... ty jesteeeś, że mówisz mi o wstydzie? – Zatrzymałam się przed drzwiami, czekając, aż sama otworzy drzwi.

– A co by było, gdybyśmy nie przyjechali? Dałabyś jakiemuś brudasowi? – prychnęła, zakładając ręce na piersiach.

– Wróciłabym... do domu... jak zawszeee... – odpowiedziałam, wywracając oczami, po czym oparłam się o poręcz naprzeciwko moich drzwi. – Daj mi swoją komórkę...

– Po co ci? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Muszę zadzwonić, a wyładowałaś moją... Dawaaaj... – zażądałam, wyciągając rękę.

– Do kogo chcesz dzwonić?

– Do kogoś... nie twój interes. Jutro idę do pracy... muszę... poprosić o coś koleżankę.

Wyciągnęła telefon, ale zanim mi go podała, szybko coś w nim usunęła.

– Zaraz wrac...am... – czknęłam, po czym zeszłam niżej i usiadłam na schodach.

Siedziałam tak, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Dopiero potem, ruszyłam na dół, starając się po drodze nie robić hałasu. Nie było to łatwe, zwłaszcza że znowu zaczęło mi być niedobrze...

Wypadłam na zewnątrz i skierowałam się na tyły. Młody siedział przy ścianie, majstrując coś w swoim telefonie.

– Przepraszaaam... miałam zadzwonić, ale... matka mi roz... Cholera, komórkę mi roz... – zacięłam się i wybuchłam płaczem.

– Domyśliłem się... – Podniósł się do pionu i schował telefon do kieszeni.

– Mieliście dzisiaj... wyjeżdżać i... myślałam, że się nie zobaczymy...

Oparłam się o ścianę, próbując zdusić mdłości. Ze zdenerwowania rozbolał mnie mocno żołądek i stukało mi w głowie.

– Więc twoja matka i on... – Zbliżył się, a potem stanął naprzeciwko mnie.

– Chujnia do kwadratu... – wypaliłam. – Wiesz, co ci idioci mi dziś powiedzieli? – Pociągnęłam nosem i wyciągnęłam do niego ręce, ponieważ wciąż stał zbyt daleko, a ja tak bardzo nie chciałam tego dystansu.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać – powiedział chłodno. – Przyszedłem tylko powiedzieć ci, że...

„Je zu, nie... nic nie mów...!" – Zakryłam rękami uszy, osunęłam się po ścianie i włączyłam swoją żałosną syrenę.

Szybko kucnął przede mną i odciągnął ręce od głowy...

– Szszsz... spokojnie, hej... uspokój się, jest dobrze – zapewnił mnie.

– Dobrze...? Nic nie jest dobrze... Boże, co my zrobimy? – załkałam, krzywiąc się z bólu, który niczym nóż rozcinał żołądek.

– Ja wiem, co zrobię – mruknął tajemniczo. – Teraz muszę zbierać się na chatę, ale jutro zadzwonię, jak dotrzemy na miejsce. Mam pewien pomysł, który muszę jeszcze przemyśleć, ale to powinno wypalić, jeśli się zgodzisz... – Położył moje „zwiędłe" ręce na swoich ramionach i przytulił mnie.

Czułam, jak opada na kolana. Był cały spięty i nie trudno było się domyślić, że jemu chyba było jeszcze ciężej.

„Miał pomysł, a dlaczego ja go nie miałam?". Wszystko widziałam w czarnych barwach. Byłam starą idiotką zakochaną na zabój w niespełna dwudziestolatku. Mieliśmy wspólnego ojca, więc co dobrego do cholery mogło z tego wyniknąć?

„Bóg mi świadkiem, że gdybym potrafiła się odkochać, zrobiłabym to w tej chwili, ale z każdym dniem, było jeszcze gorzej" – zacisnęłam zęby, rozliczając się sama ze sobą.

– Nie płacz... i chociaż raz mi zaufaj – poprosił.

– Boli mnie... – Skrzywiłam się i musiałam podnieść, inaczej zwymiotowałabym na niego. – Muszę... Niedobrzeee mi – wydusiłam.

– Chodźmy trochę dalej... – zaproponował.

...

– Kto to był? – zapytała matka, gdy tylko wpakowałam się do mieszkania.

– Hugooo... – wyplułam. – Nie powinno cię to interesować. – Oddałam jej komórkę i poczłapałam do łazienki.

– Przestań ze mną walczyć na miłość boską! – wrzasnęła. – Nie możesz zachowywać się normalnie? – wyrzuciła, podążając za mną.

– Gdybyś... gdybyś była normalną matką, ale nią nie jesteś. – Spojrzałam na nią z wyrzutem i nie mogłam uwierzyć, że płynie w nas ta sama krew. – Wyjdź, będę rzygałaaa... – mruknęłam, po czym pochyliłam się nad muszlą.

– Nigdzie nie wyjdę... Podcierałam ci tyłek...

Na jej słowa, wypróżniłam resztę, która siedziała mi w żołądku. Trochę ulżyło, ale nadal kręciło mi się w głowie.

– Nooo... nie przemęczałaś się długooo... – wydusiłam, przez łzy.

– Zrobię ci gorzkiej herbaty – oznajmiła i wreszcie zostawiła mnie samą.

„Zrób jedną rzecz... po prostu zniknij..." – odezwał się mój agresor.

Poszłam do sypialni, wyciągnęłam z szafy koc, chwyciłam ładowarkę i zostawiłam matkę samą. Wyszłam bez słowa, po drodze zgasiłam w kuchni światło, zauważając przy okazji stojący na stole kubek z herbatą. Zamknęłam się w starej sypialni, podłączyłam telefon i opadłam na materac. Nie minęło pewnie dziesięć minut, kiedy opatuliłam się kocem i myśląc o Młodym oraz jego tajemniczym pomyśle zasnęłam.

...

Rano nie czułam tak wielkiego bólu głowy, jakiego się spodziewałam, ale i tak wzięłam zapobiegawczo dwa Ibupromy, wypiłam kawę i nawet zjadłam „cienkie" śniadanie. Matka zostawiła po sobie tylko kubek z niedopitą kawą w zlewie i rozmemłane łóżko w sypialni. Dziękowałam bogu, że oszczędził mi jej widoku z rana i słuchania kłamliwego jazgotu.

Jak zwykle siedziałam na parapecie w otwartym oknie i paliłam ostatniego, wymiętego papierosa. Powoli wracałam do rzeczywistości, przygniatana wiszącą nade mną eksmisją. Byłam niemal gotowa, sięgnąć po odłożone środki z konta Marcina, żeby tylko nie opuszczać mieszkania.

Pogrążałam się w czarnej dziurze, nie wiedząc, co robić dalej. W dodatku myśl, że miałam iść do pracy i wyczekiwany urlop przeleci mi koło nosa, dobiła mnie ostatecznie. Tak szybko mogłam to wszystko zakończyć. Wystarczyło tylko wychylić się z okna albo po prostu wpaść pod rozpędzoną ciężarówkę...

„Zamilcz, głupia cipo" – załączył się mój agresor.

...

Kiedy dotarłam do pracy, na miejscu spotkała mnie niemała niespodzianka. Prawdę mówiąc, spodziewałabym się wszystkiego, tylko nie jej.

– Cześć...

– Cze...ść... – odpowiedziałam, zacinając się ze zdziwienia.

– Gdzie Ilona? – zapytałam od razu.

– Przed chwilą wyszła. Słyszałam, jak umawiała się do lekarza, czy coś... – odpowiedziała ponuro.

– No, to... co cię w końcu przekonało do powrotu? – Zainteresowałam się, po czym wyszłam na zaplecze, zostawiając za sobą uchylone drzwi.

– Mama mnie wygoniła, no i sama... wiesz, doszłam do wniosku, że popracuję jeszcze zanim znajdę coś lepszego. Dostałam odpowiedź z tej agencji, o której ci mówiłam, ale mnie odrzucili – wyznała smętnie.

„A to pech". „Ktoś śmiał wypiąć się na księżniczkę...?" zakpiłam w duchu.

– Nic nie chcę mówić, ale szefowa ma kryzys i kto wie, czy nie zamknie interesu, więc powinnaś się streszczać z tym szukaniem. – Dogryzłam jej.

– Myślisz?

– Hmmm... Ma straszne tyły, bo jak sama powiedziałaś, tylko siedzimy i nic nie robimy – odpowiedziałam, nie kryjąc ironii.

– Nie bądź zła... Za tamto też. Naprawdę idiotka ze mnie, przepraszam – wypaliła po chwili, czym mnie zaskoczyła.

– Dlaczego mam być zła za t a m t o? To twoja brocha, już ci powiedziałam.

– Bo wiem, że go nie cierpisz. Nic nie poradzę, że on mi się podoba...

– Podoba ci się... – parsknęłam. – Więc patrzysz tylko na wygląd? Nie obchodzi cię, że jest chamski, wykorzystał cię i prawdopodobnie ty jemu wcale się nie podobasz? – Spojrzałam na nią z politowaniem, brzmiąc jak starsza siostra.

Gdzieś w środku, nadal zależało mi na tej wariatce i martwiłam się o nią. Tym bardziej że wiedziałam o czymś, o czym ona nie miała zielonego pojęcia.

– To nie tak... bo zaczęliśmy się spotykać, tak na próbę i...

– Żartujesz, prawda? A co z Kacprem?

– Kacper, ma swój świat. Nic tylko te próby w garażu z kumplami. Chyba do siebie nie pasujemy... – Westchnęła ciężko i spojrzała na swoje paznokcie, które jak szybko zauważyłam, były krótko obcięte i pomalowane na czarno.

„Jezusie... Jeszcze trochę i pewnie zacznie ubierać się na czarno, a może nawet i przefarbuje włosy na ten kolor i zrobi sobie tatuaż z trzema szóstkami na tyłku..." – pomyślałam ze współczuciem.

– Jak sobie chcesz, w sumie to twój wybór, ja chciałam cię tylko ostrzec. – Odwróciłam się, wrzuciłam do szafki woreczek z kanapkami i wypakowałam z powrotem swoje rzeczy, które znalazłam w torbie na dole.

– Więc wszystko okej?

Nie lubiłam tego jej „okej", ale potrzebowałam chwili spokoju. Brakowało mi tylko tego, żeby zaczęła wychwalać jego „walory", a zwymiotowałabym jej pod nogi.

– Jasne. – Wciągnęłam głośno powietrze i zerknęłam na pięć „oznaczonych" kartonów, w których znajdowały się nowe „odpady" z końcówek serii. – Zabierajmy się do roboty – dodałam.

...

– Daj spokój, ja stawiam. Kiedy ostatnio byłyśmy gdzieś razem na... – zamilkła i zrobiła głupkowatą minę. – Sorry.

– Skoro stawiasz, to chyba nie mam wyjścia, co? – Puknęłam ją w ramię.

Poszłyśmy do cukierni, która była otwarta do dziewiętnastej. Kaśka zamówiła dla siebie puchar lodów z kremem, kiwi, winogronem i zielonym syropem, a ja nieco mniejszy z owocami leśnymi i polewą jagodową.

– Łał... – jęknęła, przymykając oczy. – Tego nam było trzeba, co nie? – Oblizała długą łyżeczkę, a mnie nie wiedzieć czemu od razu stanęła przed oczami wiadoma parkowa scenka.

– Nooo... Chyba ostatnio cukier mi spadł i zrobiłam się wredna. Omal nie pobiłam się ostatnio z własną matką... – zagaiłam.

– C...co? – prychnęła, zaskoczona.

– To, co mówię. Prawie jej nie poturbowałam na środku ulicy, a potem zmiękłam i pozwoliłam jej u siebie przenocować. Chore, nie?

– Czy ja wiem? Ja ze swoją też często drę szmaty, ale szybko się godzimy, to chyba normalne – odpowiedziała.

– W tym sęk, że ja ze swoją nigdy nie dojdę do porozumienia i z mojej strony, to był jednorazowy akt łaski... – Zamyśliłam się.

– Aż tak się nie lubicie?

– Uwierz mi to chora sytuacja, szkoda nawet o tym gadać – ucięłam. – A powiedz mi, jak to się stało, że ty i ten ponurak zaczęliście razem, no wiesz... – Szybko zmieniłam temat.

– Nie mówiłam ci, ale kiedyś już próbowałam z nim, ale chyba wtedy miał jakiś trudny okres, bo tylko dwa razy się spotkaliśmy, a potem mnie olał, a ostatnio, to... samo tak jakoś wyszło. – Uśmiechnęła się, rzucając mi krótkie spojrzenie maślanymi oczami.

„Biedulko, przecież on przerżnie cię na wylot i znowu oleje" – pomyślałam, delektując się owocowym smakiem. Dodatkowo na myśl o rżnięciu, ścisnęło mnie w środku i dobiła mnie własna rzeczywistość. Niestety, ale czekał mnie długi, męczący, jebany c e l i b a t.

– No dobra, a jak to się ma do jego przeprowadzki? – Zainteresowałam się.

– Tak samo, jak u ciebie? – Odbiła piłeczkę, rzucając, ni to pytanie, ni to stwierdzenie.

– Bardzo śmieszne... – mruknęłam i oczywiście odruchowo zerknęłam na telefon.

– A słyszałaś...? – Przełknęła i zamieszała w swoim pucharku. – Jego warsztat nadal będzie czynny z tego, co mówił, tylko zatrudnił dwóch ludzi do pomocy. Ponoć jego stary w to sporo władował i nie chce zamykać interesu, bo zaczął przynosić niezły dochód – wyjaśniła podekscytowana.

„No i masz, a już myślałam, że go więcej w mieście nie uświadczę" – zazgrzytałam zębami o łyżeczkę.

– Super, nie? Jakoś nie wyobrażałam sobie wycieczek do tej jego dziury – oznajmiła kpiąco.

– Hmmm...

„Za-je-kurwa-biście".

...

Dużo nie brakowało, a wygadałabym się przed Kaśką, ale po akcji w parku, chyba już jej tak nie ufałam, tym bardziej że spiknęła się z Jackiem. Ciążyło mi to okropnie i bardzo chciałam z kimś o tym porozmawiać, ale nie potrafiłam się otworzyć. Większość moich problemów wynikała z tego, że zamykałam się, zamiast wyrzucić to z siebie.

Kiedy się rozstałyśmy, skoczyłam jeszcze na małe zakupy do marketu. Byłam tak wysadzona deserem, że mdliło mnie na sam widok jedzenia, ale brakowało mi fajek, papieru toaletowego i jak na złość skończył się mój ulubiony żel pod prysznic. Nie szalałam, bo kasa topniała z każdym dniem, a gdybym zapłaciła zaległe rachunki, to nie stać by mnie było nawet na chleb.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że musiałam też przystopować z wypadami do pubu i ogólnie z piciem, a gdybym miała więcej silnej woli, to może nawet udałoby mi się rzucić palenie...

„Marzenia ściętej głowy..." – burknął agresor.

Najpierw musiałabym chyba zaopatrzyć się w jakiś worek treningowy, żeby wyładować na czymś nerwy, bo bez fajek robiłam się strasznie nerwowa, a niestety nie miałam pod ręką nikogo, na kim mogłabym się wyżyć.

W y ż y ć?

„Je zu..." – jęknęłam w duchu, na widok apetycznego tyłka przede mną w luźnych jeansach. W dodatku chłopak pochylał się przy regale w taki sposób, że widać było brzeg jego białych bokserek...

Zamrugałam z zażenowaniem i wyminęłam chłopaczka, dając sobie przy okazji mentalnego kopa w mózg.

Stałam już w kolejce, kiedy zaćwierkała moja komórka. Wypakowałam na taśmę zakupy i szybko wygrzebałam ją z torebki.

Gdzie jesteś?

W markecie. Robię zakupy, a co? – odpisałam w pośpiechu i wysłałam.

Bo czekam na ciebie. Jestem pod drzwiami jak ten zbity pies :-)


Zbity pies? Czekał?

„Kurwa mać!" – zaklęłam w duchu, bo miał zadzwonić, a nie pojawiać się... Chwila, co to miało znaczyć?


Gnałam jak do pożaru, a właściwie, to miałam pożar, nie powiem gdzie... Przed kamienicą zwolniłam, kiedy zauważyłam zaparkowaną nieopodal brykę starego Jastrzębia. Zwolniłam jeszcze bardziej i zajrzałam do środka... Pusto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz