Strona główna

niedziela, 14 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 18.



Obudziłam się przed alarmem. Telewizor wciąż był włączony, więc od razu go uciszyłam i na „dzień dobry" zostałam przywitana pulsującym bólem głowy. Sięgnęłam po telefon, a tam dwa nieodebrane połączenia od Maćka plus jedna wiadomość oraz połączenie od matki i to wszystko. Młody znowu się rozpłynął, ale wierzyłam, że miał konkretny powód.

Byłam cała spocona, z pewnością przez ten nocny koszmar, z którego na szczęście niewiele pamiętałam. Poza tym matka Natura wciąż piłowała tępą piłą mój brzuch. Musiałam to jakoś przetrwać i przyszykować się do pracy. Pochmurny widok za oknem wcale do tego nie zachęcał.

...

Po otwarciu hipnotyzowałam komórkę, zaniepokojona nieobecnością Kaski. Spóźniała się już dwadzieścia minut i już chciałam do niej zadzwonić, ale oczywiście moje konto było już prawie wyczyszczone. W końcu wysłałam do niej SMS i przygotowałam się do mycia okien, modląc się w duchu, żeby znienacka nie wpadła Ilona. Niedługo dobre dni się skończą i zaczną od nowa spiny. Byłam świadoma tego, że Kaśka nie da sobą pomiatać. Z tego, co zauważyłam, to nie zależało jej zbytnio na tej pracy i nie wróżyłam jej długiego stażu, ale już się z nią zżyłam i byłoby naprawdę niefajnie, gdyby odeszła. Czasami odnosiłam wrażenie, że traktowała to zajęcie jak jakąś odskocznię przed wyjazdem za granicę, o którym ciągle gadała.

Ja z kolei wolałam się nie wychylać, aczkolwiek po ostatnich rewelacjach straciłam do szefowej resztki szacunku.

Przestawiałam manekiny na wystawie, kiedy nagle do szyby przyssała się Kaśka. Ulżyło mi, bo już myślałam, że naprawdę coś się stało.

– Cześć – zagaiła wesoło. – Jak śmiałaś zacząć porządki beze mnie, co? – Zażartowała dodatkowo, wbiegając drobnymi kroczkami w wąskiej spódnicy niczym gejsza.

Całe szczęście, że nie zaczęłam myć okien, bo Kaśka przyniosła za sobą deszcz.

– Cześć, cześć... Rozpadało się i popatrz, jak ci się udało. Co tak późno, zaspałaś?

– No weź... u mnie w domu nie da się zaspać – wyznała. – Zaraz ci coś powiem, to padniesz. – Mrugnęła do mnie i tymi samymi kroczkami popędziła na zaplecze.

...

– Co zrobił? – Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.

– No mówię ci... pół osiedla wylazło, żeby zobaczyć to przedstawienie. W dodatku kolejka się zrobiła przy sklepiku obok i jak przyjechała policja, to Kubiak sprzedawał chleb i mleko prosto z samochodu, takie cyrki, kochana. Gdybyś widziała, jak ich wyprowadzali... – parsknęła. – Gliniarze, ci niektórzy to takie chuchra, a chłopacy z siłowni to wiesz, kaloryfery i karki jak u gepardów. No i powiem ci, że teraz Jastrzębie będą mieli przesrane. Kogo jak kogo, ale u nas na osiedlu to najbardziej właśnie nie lubią „psów", jeszcze bardziej niż komorników i windykatorów. Zresztą, nikt ich nie lubi, a tych, co ich nasyłają to najbardziej... – przerwała Kaśka i odpisała na SMS, który w międzyczasie dostała.

– Ale skoro ich zawinęli, jak mówisz, to...

– To nic nie robi, w końcu ich wypuszczą, ale magla z ciężarkami prowadzić już nie będą, a tego moja droga Jackowi chłopacy nie darują. Sebastianowi zresztą również...

– Co ma do tego Sebastian? – Zaniepokoiłam się.

– Jak to co? To przecież przez niego Jacek ten nalot urządził, ale w sumie dobrze się stało, bo będzie trochę spokojniej. Ostatnio to strach było wieczorem wychodzić, jak się nabuzowali tymi paszami dla świń – oznajmiła z niesmakiem.

– Paszami dla świń!? – ryknęłam i omal się nie oplułam.

– Oj, no wiesz, co mam na myśli. Te odżywki, plus dopalacze i jeszcze jakieś świństwo, którym tuczy się świnie, żeby większy przyrost mięśni miały. Podobno mieszali to z innymi wspomagaczami i zupełnie im odwalało, więc nie dziwię się, że po czymś takim zniszczyli samochód. Pełno tego tam było i gliny wszystko zarekwirowały. Cud, że nikogo nie zabili – wyjaśniła przejęta.

– Ja pierdolę, ale Meksyk – zaklęłam pod nosem.

– No, ale gdybyś widziała Jacka... – ciągnęła, zmienionym i rozmarzonym głosem. – Czarny motor, skóra, rękawice, w ogóle cały na czarno jak demon i tylko stał i patrzył z kamienną twarzą. Nawet nie mrugnął, kiedy tamtych pakowali do „suki". Gadałam z nim trochę, bo to nie wszystko... – Uniosła wzrok znad komórki i spojrzała na mnie zagadkowo.

– To znaczy?

– Nie dość, że zniszczyli mu auto, zabrali Sebastianowi telefon za prawie dwa koła, to jeszcze go porządnie obili, a ten głupek tego nie zgłosił i nawet na pogotowie nie pojechał, tylko prosto do domu tym obitym samochodem. Gdyby wychodzili na solo, to może też by któremuś natłukł, ale oni go zamknęli w garażu za osiedlem i skopali w kilku, tacy właśnie są. Podobno ma obite żebra, czy coś... – Zamilkła i puknęła mnie w ramię. – Kurde, ale co ja ci mówię, przecież gadałaś z Sebastianem i nic o tym nie wiesz? – wypaliła z pretensją.

Patrzyłam na nią jak na kosmitkę, nie mając pojęcia, o czym do mnie mówiła.

– Niestety, ale mi się nie pochwalił. – Wywróciłam oczami zrezygnowana. – No dobrze... – Westchnęłam. – I tak nic z tego rozumiem, bo co niby Sebastian robił w tej siłowni? I co tamtym było do tego wyścigu?

– Bo ten Rafał, co Natalia z nim kręci jest starszym bratem Łukasza, tego z siłowni, rozumiesz? Głupi nie był, żeby samemu sobie ręce brudzić, ale nie przewidział tego, że znajdzie się świadek – skwitowała.

– Jaki...?

– Taka jedna dziewczyna. Podobno pies jej uciekł i się gdzieś kręciła przy tych garażach i nagrała wszystko komórką – weszła mi w słowo.

„Biała bejsbolowa czapka i bujający się z tyłu ciemny kucyk" – zaświtało mi od razu.

– I posłużył się bratem?

– Nie znasz ich, to pokręcona rodzinka...

„Znam inną, której też czegoś brakuje" – odparłam w myślach.

– Boże, uduszę tego małego... Nie, ja go chyba powieszę... – mruknęłam wkurzona.

– Zapytaj Sebastiana jak było, co ci szkodzi? Na moje, to będą z tego jeszcze większe cyrki, jak Rafał nie daj boże będzie chciał się ustawić z Jackiem, ale nie sądzę, żeby Jacek się w to bardziej angażował. Dopiął swego i reszta mu zwisa, jak sam powiedział – powiedziała, nadal torturując swoją komórkę.

– Jestem jakaś zacofana, bo nie rozumiem tego całego sporu. Po co on się w ogóle w to pakował? Stare byki i taka dziecinada o jakąś byłą dziewczynę, w dodatku w ciąży z innym.

– Nie wiem, ale na osiedlu panują trochę inne zasady. Gdybyś mieszkała tam, gdzie ja wiedziałabyś. Mnie też to trochę dziwi i myślę, że Sebastianowi nie chodziło głównie o nią. Podobno strasznie ją wyzwał z tego, co mówił Jacek, ale nie wiem o, co więcej poszło. Zapytaj go, niech ci sam powie... Dobra. – Zerwała się. – Muszę zadzwonić, sorry. – Zerwała się i pobiegła na zaplecze.

Padało coraz bardziej, ale to nie pogoda mnie załamywała.

...

Czekałam na jakąś wiadomość od Młodego, ale się nie doczekałam. Kaśka mówiła, że teraz pewnie będą siedzieli na posterunku do wieczora. Chciałam go zobaczyć, obejrzeć co mu zrobili i ostro potrząsnąć za jego głupotę. Musiałam też przyznać, że na miejscu Jacka postąpiłabym tak samo, gdyby to był mój brat. Ciekawa też byłam, co na to wszystko ich ojciec, bo na pewno jakoś zareagował.

„Jak to dobrze, że nie mieszkałam na osiedlu. Zwariowałabym chyba..." – wzdrygnęłam się.

„Na pewno są tam lepsze mieszkania niż w socjalu, do którego niebawem trafisz, głupia pipo" – przebudził się mój agresywny prześladowca, przypominając mi o mojej beznadziejnej sytuacji.

Siedziałam na zapleczu i kończyłam jeść „Gorący kubek" z makaronem i sosem śmietanowym, kiedy usłyszałam na zewnątrz jakąś rozmowę.

Oczywiście donośny głos Kaśki bez problemu przebiłby się przez troje takich drzwi i nawet nie musiałam wstawać z miejsca, żeby dokładnie usłyszeć całą rozmowę.

– ... ruchu. No i pada, a normalna kobieta, nie wyłazi w taką pogodę, nawet na zakupy. – Zaśmiała się.

– Jesteś sama? – Usłyszałam szorstki tembr i lodowaty ton, który poznałam od razu. Oczywiście, wyobraziłam sobie także, że Kaśka ma już mokre majtki.

– Na razie jesteśmy we dwie. Jak szefowa niedługo wróci, to potem Róża idzie na urlop, więc zostanę, tak jakby sama – wyjaśniła z żalem.

– Rozumiem...

– A tak w ogóle, to jak poszło? – zapytała podekscytowana.

„Cwaniara, specjalnie podtrzymywała rozmowę" – pomyślałam niezbyt zadowolona. Mógłby już sobie pójść do cholery jasnej, no... Ten facet działał na mnie jak czarna chmura gradowa i nie czułam się przy nim swobodnie. Zresztą, pewnie z wzajemnością.

– Jeszcze nie wiem, dopiero spisali zeznania – odpowiedział zdawkowo.

Na moje szczęście, usłyszałam znaną melodię z telefonu Kaśki i ulżyło mi, bo może to go w końcu zmusi do wyjścia...

– Sorry, muszę odebrać, zaraz wracam.

Po tych słowach Kaśka wparowała na zaplecze i dosłownie chciała mnie zepchnąć z krzesła...

– Idź na sklep – mruknęła przez zaciśnięte zęby, strzelając oczami w kierunku drzwi.

Podniosłam się, wrzuciłam pusty kubek do kosza i na ciężkich nogach wyszłam jak na ścięcie. Nie chciałam, żeby znowu się mnie czepiał i obwiniał, nie chciałam go w ogóle widzieć.

– Cześć – rzuciłam zdenerwowana, nawet na niego nie patrząc i bynajmniej nie miałam zamiaru stać za ladą i czekać na jego docinki.

Przeszłam na sklep i czmychnęłam za ostatnie stoisko z bluzkami niedaleko wyjścia, ale i tak moja głowa wystawała zza każdego. Za oknem trwała ulewa i domyśliłam się, że major „lodowiec" po prostu ot tak sobie nie wyjdzie w taką pogodę i będzie czekał, aż przestanie padać, tym bardziej że przyjechał motorem.

Stuk, stuk... Szur, szur... Dźwięk wydobywający się spod jego butów podziałał na mnie jak trzaskanie z bicza.

„No bez przesady, boisz się go?" – zaszumiało mi w głowie.

– Po co tak naprawdę przyszedłeś? – Odważyłam się zapytać, kiedy poczułam za sobą jego obecność.

– Wyjeżdżamy we wtorek. Sebastian poprosił, żebym to tobie przekazał – odpowiedział, starannie wypowiadając każde słowo.

„No tak, wtorek... Już więcej gówna w ten dzień nie mogło się zebrać?" – parsknął agresor.

– Co z nim? Jest w domu?

– Nie, jeszcze go trzymają... – odpowiedział chłodno.

– No to szerokiej drogi i powodzenia. Możesz mu przekazać, że jak go dorwę, to... – urwałam, bo jak na złość głos mi się załamał, a w oczach stanęły łzy. – Pożałuje... że się urodził – dokończyłam tak cicho, że sama ledwo słyszałam swój głos.

– Tylko tyle? – zapytał nieco rozbawiony.

„Nie prowokuj mnie, bo ci wsadzę obcas w to chude dupsko" – zacisnęłam zęby i pociągnęłam nosem.

Wciąż stałam odwrócona tyłem, ale po chwili moja duma dała mi kopniaka i odwróciłam się na pięcie.

Końcówki jego włosów wciąż były wilgotne, a na kurtce gdzieniegdzie wisiały krople deszczu.

„Będziesz miała zajęcie, jak sobie trochę po nim posprzątasz" – zabrzęczał upierdliwiec.

– A co mam jeszcze powiedzieć, hmmm...? – Otarłam nerwowo policzki i spojrzałam mu w oczy.

Nadal uważałam, że coś było w nim niebezpiecznego. Jakaś przyczajona bestia, która tylko czekała na atak. Kaśka miała rację, był jak demon i naprawdę dziwiłam się jej, że tak się nim podniecała. Mnie po prostu przechodził dreszcz na sam dźwięk jego głosu i widok dzikich kpiących oczu.

– Rozmawiałem z ojcem... – Oparł się ręką o filar i bezczelnie przeleciał po mnie wzrokiem od góry do dołu. – Wiem o wtorkowym spotkaniu i... – Zawiesił głos, po czym zrobił dwa kroki i zmarszczył dziwnie, jakby zbliżył się do ognia. – Ja również życzę powodzenia – dokończył chropowato, a następnie przesunął się obok mnie niczym naszpikowana piorunami mroczna chmura, lekko trącając kaskiem.

Po prostu wyszedł ze sklepu, zostawiając za sobą brudne ślady i cicho pobrzękujący dźwięk dzwonków.

„Co to było, kurwa mać?" – zawrzałam w duchu.

Podeszłam do okna wystawy i oniemiała patrzyłam, jak spokojnie kroczy w tym deszczu nawet się nie spiesząc. No psychopata jak nic. To nie był już ten sam Jacek, który próbował dzwonić na pogotowie, kiedy wpadłam pod jego samochód. Nie ten sam, który podniósł mnie z ziemi i z troską przeniósł do swojego domu, a już z pewnością nie ten, który wręczył mi kosz. Tamtego mogłam jeszcze znieść, nawet ze świadomością, że mnie nie lubił, a ten... Po prostu mnie przerażał. Również fakt, że nadal nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go po raz pierwszy spotkałam.

– Kurwa mać! – wrzasnęłam i tupnęłam nogą, bo miałam tyle pytań, a ten dupek rzucił mi ochłap i sobie poszedł.

– Co się stało? – Usłyszałam za plecami przejęty głos Kaśki. – Boże, dziewczyno... wystraszyłaś mnie. – Przydreptała do mnie szybko i podążyła za moim wzrokiem. – Co jest? Poszedł w taką ulewę?

– On jest stuknięty do kwadratu. To jakiś świr, nie wiedziałaś? – Spojrzałam na nią z ukosa.

– Oj tam stuknięty – ucięła. – Boski jest... – stwierdziła rozmarzonym głosem, a potem uśmiechnęła się pod nosem i zrobiła maślane oczy.

– Na serio? Lubisz takich drapieżnych typów? – Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania.

– Eee tam zaraz drapieżnych. To zupełnie inny typ niż myślisz. On tylko tak wygląda... A... jak z nim rozmawiałaś to nie zrobiło ci się gorąco? – zapytała tym samym tonem i zaczęłam się zastanawiać czy na pewno mówiłyśmy o tym samym facecie.

– Chyba raczej na odwrót... – urwałam, słysząc jej jęk.

– Hmmm... szkoda, że sobie poszedł.

Żal w jej głosie powoli mnie dobijał.

– I co tak jęczysz? Ciekawe, co by na to wszystko powiedział twój Kacper. – Wbiłam jej małą szpileczkę.

– A właśnie... Dzwonił do mnie i gadaliśmy. Jutro dopiero o osiemnastej będzie wolny i nie wiem, jak to zrobimy. Może przyjdziemy po ciebie, czy wolisz spotkać się pod kinem? – zagaiła, zmieniając temat.

– Nie wiem jeszcze, czy pójdę. – Zrobiłam kwaśną minę. – Wczoraj umierałam, tak mnie brzuch bolał i muszę sobie dziś jakieś tabsy kupić. No i do Maćka też musiałabym zadzwonić, bo się do mnie dobijał, a ja w końcu zasnęłam – wyjaśniłam smętnie.

– To zrobimy tak. Dasz mi jutro znać, co i jak. Jeśli zmienisz zdanie, to najwyżej spotkamy się na miejscu, zgoda?

– No, ale jak będzie taka pogoda, to chyba nici z tej imprezy, skoro ma być na powietrzu. Chciałabym iść, ale... Cholera, jeszcze ten idiota mnie załamał... – wybuchłam na koniec.

...
W drodze do domu wstąpiłam do apteki, kupiłam opakowanie Ibupromu oraz podpaski, a w Żabce doładowanie i małe pudełko lodów z kawałkami czekolady i orzechów. Tylko raz zerknęłam na półkę, na której stały piwa.

Wciąż siąpił deszcz, a ja oczywiście sierota do kwadratu nie zabrałam parasola i miałam wodę w moich kochanych szpilkach. W dodatku jakaś chamska „złotówa" ochlapała mnie koło skrzyżowania i sukienka przykleiła mi się do tyłka.

– Super idioto! – wrzasnęłam za nim.

Nie cierpiałam taksówkarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz