Strona główna

sobota, 13 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 16.



Przy Kaśce prawie zapomniałam o tym, co wywinęłam ostatniej nocy. Jej pasemka wyglądały naprawdę świetnie. Były w trzech kolorach: miedzianym, białym i jasnobrązowym. Z chęcią bym sobie takie zrobiła, ale najpierw musiałabym rozjaśnić swoje, a to niestety nie wchodziło w grę.

– Widziałam też takie doczepiane, ale one po jakimś czasie wypadają, no i to trochę denerwujące, jak nie możesz się porządnie wyszczotkować, bo ci o coś tu i tam szczotka zahaczy – trajkotała.

– Ja bym mogła sobie zrobić co najwyżej jedno, gdzieś z boku. – Spojrzałam w lustro, ale jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.

Od dziecka miałam ciemne, długie włosy, które tylko podcinałam. Koleżanki w szkole robiły sobie trwałe i pasemka, a ja właściwie nigdy ich nawet nie kręciłam ani nie farbowałam.

– Oj, nie bądź taka sztywna. Zaszalej i machnij sobie kilka, to kosztuje tylko siedem dych – przekonywała.

– A normalnie, to ile? – zapytałam zaskoczona, bo tak ogólnie, to uważałam coś takiego za zbytek.

– Nooo... za „Magmę" w salonie musiałabyś zapłacić około dwóch stów – wyjaśniła.

– Ja pierdolę – zaklęłam. – Nie zgłupiałam, żeby niszczyć sobie włosy i jeszcze płacić za to tyle kasy.

– Jestem już przyzwyczajona. Rozjaśniam, robię pasemka i jakoś mi jeszcze nie wylazły – podsumowała.

– Ale spójrz, jakie ty masz jasne, a ja musiałabym każde rozjaśnić przynajmniej o kilka tonów...

Zadzwoniły dzwonki i obie raptownie wzdrygnęłyśmy się, jakby ktoś przyłapał nas na czymś niewłaściwym.

„Ups". „A to ci niespodziewana niespodziewajka" – zazgrzytałam zębami.

– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie z uśmiechem.

– Dzień dobry. – Kaśka doskoczyła do lady, odrzucając do tyłu swoją „nową" fryzurę. – W czym możemy panu pomóc? – Zatrzepotała rzęsami, na co od razu wyminęłam ją i podeszłam do Maćka.

– Co ty tu robisz? – zapytałam, nadal nie rozluźniając szczęki, po czym chwyciłam go pod ramię i prawie przymusem wyprowadziłam ze sklepu.

– Spokojnie, chciałem tylko...

– Przywitać się, wiem... – Odeszliśmy kawałek, poza zasięg okien wystawowych. – Mogłeś mnie uprzedzić albo co. Teraz młoda ze mnie nie zejdzie i będzie mi truła...

– Nie wiedziałem, że to jakiś problem. – Cofnął ramię i spojrzał na mnie z powagą.

– Bo to w sumie nie problem, ale...

„Cholera, ale wtopa". „Jak miałam mu to wytłumaczyć?" – biłam się z myślami.

– Wolałem wpaść osobiście, myślałem, że po pracy wyskoczylibyśmy gdzieś, wiesz. Jeśli oczywiście nie będziesz zajęta.

– Na serio chcesz się ze mną spotykać, w ten sposób? – wypadło z moich ust, zanim zdołałam to przemyśleć.

– A dlaczego nie? – Oparł się o ścianę i spojrzał na zegarek. – Mam dwa tygodnie urlopu i się nudzę. – Uśmiechnął się jak próżniak, mrużąc szare oczy i po prostu w tej chwili nie byłam w stanie mu odmówić.

– Dobrze. W takim razie wpadnij po mnie około osiemnastej, bo wcześniej się nie wyrobię.

Wiedziałam, że stąpam po kruchym lodzie, ale skurczybyk był tak przekonujący, że postanowiłam zrobić kolejny mały kroczek, mimo że wszystko wokół trzaskało i kazało mi zawracać.

– Cieszę się. Więc do osiemnastej. – Zerknął na telefon i do moich uszu doleciało ciche warczenie wibracji.

– No, na razie. – Pożegnałam się nieznacznym machnięciem ręki i pognałam z powrotem do sklepu.

– Nic nie mów... Wiem, jak to wygląda, ale to tylko tak wygląda. – Wparowałam do środka i zaczęłam się tłumaczyć.

– A czy ja coś mówię? – Kaśka oparła ręce na biodrach i obserwowała z uśmiechem każdy mój ruch.

– Je zu... Na serio, to tylko znajomy, nie waż się dorabiać do tego ideologii – ostrzegłam ją.

– A właśnie, miałam zapytać... Kogo zabierzesz na ten wieczór kultury tureckiej...?

– Jaki wieczór? – zapytałam skołowana, odwracając wzrok i po chwili przypomniałam sobie plakat, który razem oglądałyśmy przed kinem. – No tak, wyleciało mi z głowy.

– Ej... Ej... Spójrz no tu na mnie...

– Co?

– Jesteś czerwona jak burak. – Zachichotała.

– T...tak? Niemożliwe. – Złapałam się za policzki i potarłam je rękoma. – Zaraz oszaleję normalnie... – wydusiłam z zażenowaniem.

– Robisz pasemka i bez gadania. – Wytknęła palec w moim kierunku.

...

„Boże... jaki on temperamentny..." – szumiało mi w głowie, kiedy ocierając się o ścianę, przygniatana jego wilgotnym od potu ciałem, opadałam i unosiłam się, zapominając o całym świecie. A wcześniej „sześć-dziewięć", o które sama bym siebie nie podejrzewała. Myślałam, że nie miałam do niego aż takiego zaufania.

To, w jakim byłam błędzie, udowodnił mi, dopiero kiedy przenieśliśmy się pod prysznic...

– Wybiję... ci... g o... z głowy... Zobaczysz... – mruknął mi do ucha, ciężko dysząc.

Na te słowa moje ręce straciły napięcie i omal nie uderzyłam czołem o płytki. Zamknęłam oczy i odleciałam z krzykiem, tracąc rachubę, który to już raz.

...

– Czy ty... też chcesz zapomnieć? – zapytałam, zauważając przy okazji coś dziwnego w jego mieszkaniu.

Skoro mieszkał tu ze swoją kobietą i mieli dziecko, to gdzie w takim razie do cholery znajdował się dziecięcy pokój? – pomyślałam, nie mogąc przestać się rozglądać.

– Ja już dawno zapomniałem – odpowiedział, po czym zaczął zgarniać z talerza resztki zapiekanego makaronu z pomidorami, serem i kurczakiem.

– Przepraszam, że pytam, ale gdzie twój syn miał swój pokój? – zagaiłam, nie wytrzymując z ciekawości.

– Wcześniej, mieszkaliśmy w jej mieszkaniu, z którego niestety przez zaistniałą sytuację musiałem się wyprowadzić – odpowiedział, rzucając mi krótkie spojrzenie.

„Pracowaliśmy w tej samej firmie i po powrocie do domu ja siadałem wieczorem tu, a ona tam".

„Kłamał jak z nut i nawet mu oko nie drgnęło" – mlasnęłam językiem w ustach, czując, jak zjedzona zapiekanka zaczyna puchnąć i ciążyć mi w żołądku. „Zresztą, tacy ustawieni przystojniacy jak on, mieli to we krwi" – dokończyłam myśl.

– Czy ja też mogę o coś zapytać? – Złożył talerze na kupę i chwycił szklankę z lemoniadą.

– Jasne, wal. – Rozsiadłam się wygodniej, ciekawa, co go tak nurtowało.

– Mówiłaś, że twój syn jest w domu dziecka, ale odwiedzasz go jakoś, tak? Czy jak to wygląda?

– Oczywiście, że tak. Nie porzuciłam go jak moja matka mnie...

„Ups". „No i wygadałaś się idiotko" – zbeształam się w myślach.

– Ty, byłaś...też...? – zająknął się.

– Taaa... ale naprawdę, nie ma o czym mówić. Stare dzieje. – Próbowałam zmienić temat.

– Przepraszam, nie powinienem.

– Pomóc ci zmywać?

Roześmiał się i pokręcił głową.

...
Odwiózł mnie pod kamienicę, ale nie odblokował zamków. Było już ciemno i dodatkowo wyłączył radio, przez co nie mogłam dokładnie widzieć jego twarzy.

– Posiedźmy jeszcze, jeśli nie masz nic przeciwko – odezwał się po chwili.

„Mogliśmy posiedzieć w domu, gdybyś nie opowiadał mi bajek" – omal nie wymsknęło mi się na głos.

– Nie mam – mruknęłam, podejrzewając, że chce się do mnie wprosić, co oczywiście nie wchodziło w grę.

Coś wisiało w powietrzu, czułam to.

– Nie miałabyś ochoty wyskoczyć gdzieś w ten weekend? – wypalił nagle, czym oczywiście mnie zaskoczył.

„Zaskakuje cię non stop" – przypomniał mi upierdliwiec.

Nie znaliśmy się aż tak dobrze, żebym wypuszczała się z nim gdzieś dalej. Poza tym w sobotę byłam już umówiona z Kaśką na wieczór turecki.

– W tę sobotę jestem umówiona.

– Z kim? – Odwrócił się na siedzeniu, najwyraźniej tym zaintrygowany.

– Z koleżanką. Idziemy na wieczór turecki – odpowiedziałam, czując się trochę jak na przesłuchaniu.

– Ach, racja. Podobno ma to być jakaś większa impreza. – Westchnął i podrapał się po lekkim zaroście. – W sumie, też może być...

– Chcesz iść?

– A mogę?

– A czemu nie? Miałyśmy iść we dwie, ale dzisiaj się dowiedziałam, że bierze też swojego chłopaka, więc jeśli chcesz się pomęczyć, to nie ma sprawy – wyjaśniłam, dochodząc do wniosku, że to w sumie niezły pomysł.

– Lubię się z tobą męczyć... – Zbliżył się i dotknął lekko ustami moich ust.

– Ja też, ale nie w aucie... – mruknęłam cicho.

– Nie robiłaś tego na tylnym siedzeniu? – zapytał uwodzicielsko, po czym chwycił mnie za szyję i nachalnie wepchnął język do ust.

– Mnnnm... – jęknęłam, odrywając się od niego, ponieważ to pytanie plus jego zachowanie, nie wiedzieć dlaczego podziałały na mnie jak przysłowiowa „płachta na byka".

Chwyciłam swoją kurtkę, którą dla mnie przywiózł z klubu i bezwiednie włączyłam radio.

– Ech... – Westchnął, odsuwając się, po czym przeczesał obiema rękami włosy. – Tak mało o tobie wiem – stwierdził smętnie, jakby sam do siebie.

Wnętrze samochodu wypełniła niebieska poświata oraz cicha jazzowa muzyka. Kątem oka zauważyłam przez boczną szybę jakiś ruch na chodniku.

Bach! Na widok zgarbionej postaci w ciemnej bluzie z naciągniętym kapturem, wstrzymałam oddech. Moje względnie spokojne dotąd serce, zaczęło rozpędzać się i nie wiedziałam, czy to przez wypalone fajki, czy strach, bo nagle szarpnęło mną bolesne ukłucie. Przeszedł obok nas i choć nie widziałam twarzy, to mój radar od razu rozpoznał jego chód.

– Co tak zamilkłaś? – zapytał, nieświadomy niczego Maciek.

– Pójdę już. Chyba za dużo zjadłam i wszystko przewraca mi się w żołądku – skłamałam.

– Odprowadzę cię. – Wyłączył radio i zanim zdążyłam zaprotestować, odblokował drzwi i wysiadł z auta.

„No i masz babo, swoje posiedzenie". „I co teraz?" – zacisnęłam zęby, ukradkiem zerkając na wejście do kamienicy i majstrującego przy domofonie Sebastiana.

– Co jest? – Maciek zajrzał przez szybę, na co kiwnęłam na niego ręką.

– Wsiadaj – mruknęłam i założyłam na siebie kurtkę.

– Powiesz mi, czy...? – Otworzył drzwi i z powrotem opadł na siedzenie. – Dziwnie się zachowujesz, czegoś się boisz? – zapytał, opierając się na kierownicy.

– Niczego się nie boję. Jedź już i do zobaczenia. – Cmoknęłam go w policzek i pociągnęłam za klamkę, kiedy pod kamienicą było już czysto.

– Poczekaj... – Maciek chwycił mnie za brzeg kurtki. – Mogę wpaść jutro do ciebie?

– Jasne, tylko tym razem ja wybiorę coś do jedzenia. – Zbyłam go uśmiechem i wysiadłam z auta.

Nie chciałam tak stać i czekać aż odjedzie, więc zapaliłam papierosa, pomachałam mu na pożegnanie i oddaliłam się wolnym krokiem.

„Nooo... do cholery odpal wreszcie samochód i odjedź!" – popędzałam go w myślach.

Z nerwów nawet nie czułam smaku papierosa. Zaschło w gardle i trzęsły mi się ręce. Tak bardzo, że kiedy wyciągnęłam klucze, to od razu upuściłam je na chodnik.

„Spokojnie wariatko, może to wcale nie on?" – zaświtało mi w głowie.

Zgasiłam papierosa i stanęłam przed wejściem. Ostatni raz zerknęłam na samochód i gdy zabłysły tylne czerwone światła, drzwi do kamienicy z impetem otworzyły się i coś wypadło przez nie jak przeciąg.

– O matko... Przepraszam – odezwała się przestraszona sąsiadka z piętra niżej.

– Dobry wieczór. Nic się nie stało – powiedziałam, spoglądając na podskakującego i merdającego ogonem kundelka, po czym wparowałam do środka i zgięta w pół zatrzymałam się na schodach.

– Je zu, zaraz dostanę zawału... – wysapałam cicho, przytrzymując się poręczy, po czym ruszyłam powoli na górę.

Byłam pewna, że będzie czekał jak zwykle pod moimi drzwiami. Niestety pod nimi i na klatce było pusto.

„Co u licha?". „Widmo jakieś, czy co?" – zdziwiłam się i na wszelki wypadek zajrzałam do skrzynki na listy. Też pusto. Naprawdę zaczęłam myśleć, że coś mi się ostatnio za dużo przewidziało. Wpakowałam klucz do zamka, otworzyłam drzwi i już miałam wejść do mieszkania, gdy usłyszałam ciche szurnięcie na schodach powyżej.

Ostrożnie podeszłam do poręczy i uniosłam wzrok.

Siedział na najwyższym stopniu, podpierał się łokciami, a spod kaptura wystawał mu tylko nos. No dzieciak jak nic. Na jego widok dostałam małpiego rozumu i huśtawki nastroju. Z jednej strony cieszyłam się, że go widzę i że w końcu raczył się zjawić, z drugiej jednak miałam ochotę złapać go za szmaty i zafundować lot przez okno na klatce.

– Przyszedłeś wycierać schody? – wyleciało z moich ust.

– Hej... – odezwał się cicho, jakby dopiero się ocknął i na mój widok zdjął z głowy kaptur, a potem podniósł się na nogi.

Dopiero wówczas przestał przypominać dzieciaka. Wsadził ręce w kieszenie i patrzył na mnie z góry dziwnym wzrokiem.

– Ten facet... Co to za jeden? – zapytał ni z tego, ni z owego.

„No wiecie co?" – zazgrzytałam zębami, nie spodziewając się po takim czasie, akurat takiego pytania.

– Nie muszę ci się tłumaczyć – burknęłam, po czym odwróciłam się i skierowałam do mieszkania.

Oczywiście zostawiłam otwarte drzwi. „Jeśli przyszedł wytłumaczyć mi tę dziecinadę, to w porządku, jeśli nie, to poleci ze schodów jak nic" – pomyślałam.

Rzuciłam klucze na garderobę, zdjęłam kurtkę i polazłam do kuchni. Niezbyt pewnie czułam się na nogach, więc wyciągnęłam z kieszeni telefon i usiadłam przy stole.

Czekałam. Bałam się. Miałam nadzieję. A wszystko to podniesione do najwyższej skali.

„Czy wolno mi było jeszcze ją mieć?" – dręczyła mnie niepewność.

Wszedł po cichu. Liczyłam każdy krok. Drzwi od kuchni zaskrzypiały za moimi plecami. Opadłam na stół i ukryłam głowę w ramionach.

„I kto tu zachowuje się jak dzieciak?" – naśmiewał się ze mnie upierdliwiec.

Jego buty zaskrzypiały. Przekręciłam głowę i oparłam policzek na ręce. Nie usiadł przy stole tylko na podłodze przy meblach.

– Słucham. Mów, co ma do powiedzenia, bo jestem zmęczona – powiedziałam, mając dość tej ciszy i jego gapienia się.

Fakt, też czułam się winna, jak zwykle zresztą, ale to poniekąd przez niego zaczęłam umawiać się z Maćkiem.

– Przepraszam... – Wyciągnął nogi przed siebie i spojrzał w sufit.

„Tyle?". „O nie mój słodziutki, musisz wysilić się bardziej" – zacisnęłam zęby.

– W ten sposób chciałeś się ze mną spotykać? Tak to miało wyglądać? – zapytałam, nie potrafiąc ukryć żalu. – Wybacz, ale tak, to możesz ze swoją koleżanką...

– Wysłuchasz mnie, czy nie? – przerwał mi, nawet na mnie nie patrząc.

– To wyduś w końcu coś sensownego, bo mam w dupie twoje „przepraszam", wiesz!? – Wkurzyłam się.

– Wiem i pewnie nie tylko to, skoro tak się pospieszyłaś – stwierdził ochrypłym głosem.

Cholera. CHOLERA! Zaczęłam się bać tego, co miał do powiedzenia. „A jeśli rzeczywiście to on jest ojcem dziecka?" – zaczęłam sama dorabiać ideologię.

– Nie twój interes z kim się spotykam. Nie odzywałeś się tyle dni, bezczelnie prowadzałeś po mieście z koleżanką i jeszcze masz do mnie pretensje? – Mój głos brzmiał jak żałosny pisk.

– Nie miałem zamiaru cię oceniać, tylko zapytałem. Po prostu... – Westchnął i nabrał powietrza, a potem głośno je wypuścił . – Zdziwiłem się, że nie powiedziałaś mi o nim wcześniej, kiedy zaczęliśmy się spotykać – wypalił, na co oderwałam się od stołu, jakby mnie prąd kopnął.

– O kim miałam ci powiedzieć? Co ty do mnie mówisz? – Zamarłam skołowana.

– Mój brat mi o wszystkim powiedział, zresztą... sam też widziałem – odparł poważnie i zmarszczył się tak, jakby za chwilę miał zamiar się rozpłakać.

– Twój brat?

– Tego wieczora, kiedy pojechałem na osiedle...

– Tego wieczora, ja, głupia idiotka, pojechałam szukać cię na lotnisko! – wybuchłam. – Potem zadzwoniłam do twojego brata, który tak jak ty, nie raczył mnie nawet powiadomić o tym, że w tym czasie byłeś już w domu i miałeś się dobrze! – ciągnęłam wzburzona. – „To skomplikowane" – Próbowałam naśladować męski głos. – Tak, byłam wkurwiona, więc zabrałam się do Basa, nachlałam się i poznałam tam t e g o f a c e t a! Tak właśnie było, nie przekręcaj faktów! – wrzasnęłam.

– Nie krzycz, nie jestem głuchy – mruknął obrażonym tonem, podnosząc się na nogi.

– Tak dla ścisłości, to twój brat był wcześniej u mnie, szukał cię, bo odwiozłeś mnie i nie wróciłeś na noc. Chciał zadzwonić na policję, a potem... potem byłam u was, kiedy wypadła ta dziwna sprawa z odwiedzaniem mojego syna. W sensie byłam wkurzona, że twój brat d i a b e ł go odwiedzał – warknęłam z wyrzutem.

– Jak to odwiedzał? – Sebastian odsunął krzesło i usiadł z boku przy stole.

Spojrzeliśmy na siebie i nagle dotarło do mnie, że on w ogóle o niczym nie miał pojęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz