Strona główna

piątek, 19 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 25.



Zerwałam się kilka minut przed dziewiątą Po wczorajszym dniu i koszmarnym wieczorze noc przespałam nieumyta w dodatku w tych samych ciuchach. Jak zwykle po obudzeniu moje pierwsze myśli powędrowały daleko, prawie za miasto do wypasionej willi.

Młody w końcu zadzwonił, a raczej „dał głos", zanim zdążyłam wyjść wczoraj z pracy, informując mnie jedynie, że odzyskał telefon i wybierał się z Jackiem po odbiór samochodu z warsztatu. Tyle. Żadnego wyjaśnienia, nic. Nie zapytał, jak dotarłam do domu, nie wyjaśnił, co się wtedy wydarzyło i kim byli ci faceci. Nie zdążył, bo w tle usłyszałam tego Diabła, który kazał mu kończyć rozmowę, bo „nie mieli czasu". Byłam w kropce. Miałam nadzieję, że pojawi się u mnie albo zadzwoni ponownie, ale nic takiego się nie stało. Kto wie, może jego wszystkowidzący brat z piekła rodem, znowu wypatrzył mnie gdzieś z Maćkiem i nakręcał tym Młodego? Jeśli tak było, to niepotrzebnie traciłam czas, ale sama chyba też się za bardzo nakręcałam.

Wypuściłam głośno powietrze i przeciągnęłam się, spoglądając na okno, przez które wpadało nagrzane, świeże i pobudzające powietrze. O ile można mówić o czymś takim w mieście.

W końcu zwlekłam się, zaścieliłam łóżko i podrałowałam do kuchni po pierwszą dawkę kofeiny. W międzyczasie napuściłam wody do wanny i spojrzałam w lustro.

Wyglądałam okropnie i jeszcze gorzej się czułam. Obawa przed dzisiejszym spotkaniem nasilała się, bo tak naprawdę, to nie wiedziałam czego się spodziewać. W dodatku umówiłam się ze starym Jastrzębiem i to też było dla mnie wielkim znakiem zapytania. Co by nie mówić, musiałam postawić sprawę jasno i dowiedzieć się, o co im chodziło. Nie mogłam się przecież zgodzić, żeby ten psychol ponownie odwiedził mojego syna.

Wzięłam kąpiel z kawką na parapecie, wydepilowałam, co trzeba, a potem wtarłam we włosy piankę i czas był uszykować jakiś konkretny i „poważny" ubiór na tę okoliczność. Padło na koszulową bluzkę w kolorze pudrowego różu z moim ulubionym rękawkiem trzy-czwarte i granatową mini spódniczkę, którą miałam na sobie raptem dwa razy i chyba nawet jej nie uprałam, ale to szczegół, bo i tak wyglądała, jak nowa.

Na dźwięk powiadomienia SMS, zerwałam się i rzuciłam na komórkę, jak głodny lew.

Siedzę już w autobusie. Będę za pół godziny. – Poinformowała mnie matka krótkim SMS-em.

No tak, kogo innego mogłam się spodziewać? Ramiona mi opadły i nie tylko.

Byłam ciekawa, co tyle czasu będzie robiła w mieście. Miałam nadzieję, że nie przywlecze się do sklepu, bo kiedy mnie tam nie zastanie, będzie bardzo zdziwiona i z pewnością wkurzona.

Wróciłam do pindrowania. Grzywkę ułożyłam na jedną stronę, a resztę włosów przylizałam i upięłam w ciasny kok. Na koniec wykonałam leciutki „smoky eyes" i byłam prawie gotowa. Prawie...

„Ależ jesteś zepsuta, dziewczyno" – zadrwił ze mnie demon, kiedy sięgnęłam do szuflady z bielizną po obrączkę, złoty pierścionek, który dostałam od Wiktora i mały zegarek. Ten to chociaż kosztował grosze i kupiłam go na bazarku, ale pierścionek był naprawdę wartościowy, sam szafir robił wrażenie. Nie raz, kiedy mnie przycisnęła bieda, chciałam sprzedać swoje błyskotki, ale nie miałam serca się ich pozbywać. Jeśli chodziło o takie rzeczy, to byłam zbyt staroświecka i sentymentalna aż do bólu.

„No, teraz to może wyglądałam nawet za poważnie, jak jakaś biurwa, ale trzeba było zrobić wrażenie" – pomyślałam, przeglądając się w lustrze.

...

Za dziesięć dwunasta byłam już pod ratuszem, zastanawiając się, czy pojawić się trochę wcześniej, o czasie, czy może zagwiazdorzyć i ociupinkę się spóźnić. W końcu ciekawość i niecierpliwość sama popchała mnie w kierunku drzwi Ratuszowej, w której znajdowała się kawiarnia, restauracja, a także mały pub w podziemiach.

Kawiarnia świeciła pustkami, wychwyciłam wzrokiem troje klientów, w tym super hiper odstawionego w garniturze mężczyznę, który jako pierwszy rzucił mi się w oczy. Wyglądał, nieco zdrowiej niż ostatnio.


– Dzień dobry. – Zbliżyłam się, na co Jastrząb podniósł się nieznacznie z siedzenia.

– Dzień dobry – odpowiedział, po czym ku mojemu zaskoczeniu podał mi rękę.

Miał pewny i twardy uścisk, którym co tu kryć, odebrał mi trochę pewności siebie.

– Proszę, niech pani usiądzie...

Położyłam torebkę na sąsiednim krześle i gdy tylko posadziłam tyłek, pojawił się kelner.

– Ja dziękuję... albo nie... może kawę... czarną bez cukru – wydukałam.

– Oczywiście, uśmiechnął się mężczyzna. – A dla pana będzie coś jeszcze? – Zwrócił się do Jastrzębia.

– Jeszcze raz to samo – odpowiedział.

– Już podaję... – Kelner zwinął mu sprzed nosa fikuśną szklankę i się oddalił.

Ojciec Jastrzębi był nadzwyczaj elegancki i przystojny, aczkolwiek zbytnio przypominał starszą kopię Jacka i trochę Emila. Nie wychwyciłam natomiast żadnego podobieństwa do Sebastiana, więc wywnioskowałam, że Młody wdał się po prostu w matkę. Z bliska bardzo trudno było mi go nazwać „starym".

„Je zu, dziewczyno niewyżyta... O czym ty myślisz?" – zrugałam się.

– Cieszę się, że zdecydowała się pani przyjść. – Wbił we mnie posępne spojrzenie, które znałam już aż nazbyt dobrze, tylko w młodszym wykonaniu. – Jak pani wie... – Odkaszlnął dosyć brzydko, co jak szybko się zorientowałam, nie było zwykłym przeziębieniem. – Przepraszam... – wydusił. – Trochę niezręcznie mi o tym mówić.

– Właściwie – wtrąciłam się. – Domyślam się, na jaki temat chciał pan porozmawiać. Chodzi o moją matkę, prawda? – wypaliłam, patrząc mu prosto w oczy.

– Niezupełnie, ale do niej również dojdziemy – odparł zagadkowo z typowym dla Jastrzębi chłodem. – Wiem, że była pani u nas po wizycie w domu dziecka i prawdę mówiąc... – zaciął się. – Powiem wprost... Chciałbym mieć od pani zgodę, by móc odwiedzać i opiekować się wnukiem...

Bach!

Bach do kwadratu!

Serce, omal nie wyskoczyło mi z piersi.

„Co on KURWA bredził?" – przełknęłam głośno.

– N...nie rozumiem? Co ja mam wspólnego z pana wnu... – zamarłam i nagle poczułam lekkie zawroty głowy.

Kolejne Bach! I pozostałe fragmenty układanki błyskawicznie wskoczyły na swoje miejsce.

Zdębiałam.

– Państwa zamówienie – Usłyszałam głos kelnera, który niespodziewanie pojawił się z innej strony, niż się go spodziewałam, przez co wzdrygnęłam się przestraszona i poruszyłam na krześle.

Gdy tylko kelner się oddalił, przycisnęłam wierzch dłoni do ust w obawie, że za chwilę zwymiotuję, rzucę na głos „mięsem" albo splunę jak lama.

„Boże, nie rób mi tego, proszę... Czym zawiniłam, dlaczego ciągle spotykają mnie same złe rzeczy? – załkałam w duchu.

– Wiem, jakie to dla pani trudne... Ja też jestem niemniej poruszony tym spotkaniem. Dlatego nie ingerowałem wcześniej, tak jak prosiła mnie Marysia, ale chciała pani odpowiedzi, a ja musiałem się z tobą spotkać, więc... Czy mogę zwracać się do pani po imieniu?

– Nie! – podniosłam głos i zaraz się opanowałam. – To znaczy, wszystko mi jedno – mruknęłam, próbując odetchnąć pełną piersią, ale bałam się, że poczuję znajomy ból.

– Więc... Różo... – Jego głos dochodził do mnie z bardzo daleka...

„Je zu, Sebastian... To nie może być prawda. Ja nie chcę! Niech to będzie jakiś koszmar, z którego zaraz się obudzę... Proszę..." – modliłam się w duchu.

– Przepraszam, słuchasz mnie?

– Tak, słucham, jak cholera – warknęłam przez zęby. – Dlaczego mi to zrobiliście? To dlatego ojciec mnie zostawił i pozbył się jak śmiecia? Jakim prawem po tylu latach...? – wyrzuciłam na jednym wydechu.

– Przepraszam, to decyzja twojej matki. Sprawy nieco się skomplikowały, to były inne czasy, ona ukrywała przede mną wiele rzeczy, aż do wypadku i śmierci twojej siostry. Podejrzewałem coś wcześniej, ale jak wiesz, mam żonę i synów. Moja żona zachorowała, a twoja matka...

– Moja matka była pod ręką, zawsze chętna i nagrzana. Co za wyjątkowo trudny do zdobycia przypadek – zadrwiłam, wchodząc mu w słowo.

– To wyglądało zupełnie inaczej. Ja i twoja matka... była i jest dla mnie bardzo ważna, ale oboje byliśmy już w związkach.

– To jakiś absurd... Nie wierzę... Nawet nie jesteśmy do siebie podobni – stwierdziłam, wciąż będąc w szoku.

– To prawda, im jesteś starsza, tym bardziej przypominasz matkę, ale jest jedna rzecz, którą odziedziczyłaś też po mnie – odpowiedział tajemniczo.

– Zamieniam się w słuch. – Sięgnęłam po filiżankę z kawą i miałam nadzieję, że mi nie odbije i nie chlusnę mu nią w twarz.

– Masz to na prawym przedramieniu tuż nad łokciem. Dwa niewielkie znamiona obok siebie, zgadza się? Mogłabyś...?

Po jego słowach wytarłam po kryjomu spocone ręce o brzeg obrusa, po czym podwinęłam rękaw i spojrzałam na moje dwa odbite „kółeczka". Miałam je od urodzenia i nigdy im się zbytnio nie przyglądałam ani o nich nie myślałam, ot były sobie, jedno większe drugie mniejsze, tak samo, jak mały pieprzyk na moim lewym policzku i dwa mniejsze na biodrze, jak...

„Znamię Młodego pod okiem?" – dowalił mi złośliwiec.

Spojrzałam na Jastrzębia, który wstał, zdjął grafitową marynarkę, a następnie odłożył ją na krzesło obok i usiadł z powrotem. Patrzyłam dalej, jak odpinał mankiet białej koszuli, odkładał złotą spinkę obok swojej szklanki i podwijał rękaw...

Byłam tak poruszona, że wybuchłam cichym płaczem, gdy tylko oparł wyciągnięte ramię na stole w moją stronę i ujrzałam na nim ten sam znak, tylko nieco bardziej... rozciągnięty wiekiem.

– Ja... nie chcę... – Pokręciłam głową, nie mogąc oderwać wzroku od ukrytych pod ciemnymi włoskami „bąbelków". – To nic nie znaczy... to... – Przycisnęłam dłoń do ust, żeby uciszyć łkanie.

Chciałam wyjść... Wybiec na zewnątrz i zaczerpnąć powietrza, otrząsnąć się, ale nie byłam w stanie nawet podnieść się z krzesła.

„Niech no tylko dorwę matkę..." – spięłam się, zaciskając pięści.

– Wiem, że nie mam prawa o to prosić, ale pozwól sobie pomóc. Chciałbym mieć z wami kontakt, oczywiście nie będę się narzucał, twój syn nie musi od razu wiedzieć. Będę trzymał się na dystans...

– Mój syn nic do tego nie ma... – Pociągnęłam nosem. – On jest niewinny, nie mogę na to pozwolić, po prostu nie mogę... Kto jeszcze o tym wie? – Wbiłam w niego wzrok i ujrzałam w jego oczach niepewność.

– Tylko twoja matka, ja i... mój syn Jacek – odpowiedział.

– Boże... – Westchnęłam i odchyliłam się na krześle. – To dlatego taki jest... – szepnęłam.

– Co masz na myśli? Zrobił coś nie tak?

Roześmiałam się gorzko, na jego reakcję.

– Nienawidzimy się oboje, właściwie od pierwszej chwili, ale teraz go rozumiem, nawet bardzo – wyjaśniłam, ocierając wilgotne policzki.

– Powinnaś iść... – mruknął, wskazując na oczy.

„No tak, zapewne cały mój staranny makijaż szlag trafił" – zacisnęłam zęby.

Przytrzymałam się brzegu stolika i poczułam mrowienie w łydkach. Na szczęście nie opadłam z powrotem na krzesło i udało mi się nawet dotrzeć do toalety.

„Czy mogło być jeszcze gorzej?" – zapytałam w duchu, spoglądając na swoje żałosne odbicie.

„Może, to jeszcze nie koniec..." – ponownie wtrącił się agresor.

Gdy wróciłam do stolika, Jastrząb wciąż siedział w tej samej pozycji z wyciągniętym ramieniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał ochryple.

Zawsze się zastanawiałam, dlaczego ludzie w tak trudnych sytuacjach zadają to właśnie pytanie, skoro do kurwy nędzy doskonale wiedzą, że nic nie jest w porządku.

– Świetnie, zaraz się pozbieram i będzie jak dawniej – wypaliłam cynicznie, po czym wyciągnęłam z torebki papierosy.

„Jak nie zapalę, to zwariuję" – zadrżałam i stukając obcasami, bez słowa opuściłam kawiarnię.

Miałam ojca. Nie, stop. Miałam dwóch ojców i obaj mnie olali. Miałam trzech prawie-braci, z których jeden mnie nienawidził a z drugim...

„Boże, to chore..." – zawyłam w duchu, omal nie przypalając sobie bluzki. Czy stary coś podejrzewał?

„Ja... się zaraz poskładam. Ten z piekła rodem gnój o tym wiedział i milczał, upajał się tym..." – zacisnęłam zęby, nie mogąc uwierzyć, że wpadłam w takie bagno.

Wszystko wydawało się takie inne, nawet powietrze, którym się zaciągnęłam, wyrzucając papierosa, miało stęchły żrący zapach. Od dziecka wiedziałam, że coś było nie tak. Matka traktowała mnie zawsze gorzej niż Wiktorię, czułam się zaniedbana i niechciana, ale byłam zbyt mała, żeby podejrzewać cokolwiek, a później zwalałam to po prostu na niechcianą ciążę matki i nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że mogłam być dzieckiem innego mężczyzny. Jak można ukrywać to przez tyle lat?

Wróciłam do kawiarni i czułam się jeszcze gorzej. Podejrzewałam, że już mi tak zostanie i nigdy nie zaznam spokoju.

– Zechcesz mnie wysłuchać do końca? – zapytał po chwili, kiedy zajęłam swoje miejsce.

– Chyba nie mam wyjścia – odparłam smętnie. – Skąd wiedziałeś o dzisiejszej sprawie? Od mojej matki?

– Między innymi, ale mam też trochę kontaktów i... – zamilkł nagle i spojrzał gdzieś ponad moim ramieniem.

Jego wzrok pociemniał i przez moment wyglądał tak, jakby nagle odmłodniał o kilka lat. Rysy wygładziły się, a oczy zaszkliły. Usłyszałam za sobą pewny i miarowy rytm wybijany przez stukające szpilki. Poznałabym go wszędzie, czasami nawet śnił mi się, choć w dzieciństwie uważałam go za odgłos wolno jadącego pociągu.

„To się nie dzieje naprawdę..." – zacisnęłam szczękę, czując nadlatującą woń jej perfum.

– No, jak miło... – Zaśmiała się i jakby nigdy nic, podeszła do Jastrzębia, który natychmiast się podniósł. – Witaj. – Moja matka pocałowała go prosto w usta, a mnie zebrało się na rzyg.

„Jak miło, rzeczywiście. Rodzinka w komplecie" – parsknęłam w myślach i miałam ochotę jej przywalić.
 

– Cześć – rzuciła obojętnie w moją stronę, po czym położyła torebkę obok mojej i rozsiadła się przy swoim obecnym kochanku. – Już po? – zapytała, jakbyśmy byli na rodzinnym obiadku.

– Marysiu...

– Chwila... – przerwałam mu. – Nie wstyd ci? Musiałaś urządzać tę szopkę? – zwróciłam się do niej, ledwo panując nad sobą.

Stara suka nie wyglądała, jakby zbliżała się do pięćdziesiątki. Idealnie ufarbowane i ułożone na bok podkręcone ciemnie włosy, miała przerzucone przez jedno ramię i upięte tuż przy szyi. Jej czerwona sukienka kłuła mnie w oczy tak samo, jak cynicznie wykrzywione usta pociągnięte karminową szminką.

– Co? Nie cieszysz się z naszego spotkania? – Wyszczerzyła idealne białe zęby.

„Musiały być sztuczne, musiały też sporo kosztować" – pomyślałam z obrzydzeniem.

– Zanim wyjdę, mam wam tylko jedno do powiedzenia – wydusiłam, przez zaciśnięte gardło. – Trzymajcie się ode mnie i mojego syna z daleka. Oboje... bo nie ręczę za siebie – dodałam stanowczo i chwyciłam torebkę.

– Siedź na tyłku i nie rób scen. Adam zawiezie nas na komendę – mruknęła i zerknęła w bok, na zbliżającego się kelnera.

– Dzień dobry, czego sobie pani życzy? – Ukłonił się lekko.

– Co tam pijesz? – Matka zajrzała do szklanki Jastrzębia i błysnęła uzębieniem. – Poproszę to samo, tylko bez lodu. – Zmrużyła umalowane na czarno oczy, nadal szczerząc się jak idiotka.

– Oczywiście, zaraz podam – oznajmił niczym robot tym samym bezbarwnym głosem.

– Pijecie, a on w dodatku prowadzi i myślicie, że jestem idiotką i z wami pojadę, tak? – Spojrzałam na nich z dystansem.

– To sok jabłkowy z odrobiną likieru, w przeliczeniu... razy dwa, to nawet nie połowa piwa – wyjaśnił „ojciec Adam".

„Kurwa... brzmiał naprawdę jak jakiś filmowy pastor" – zadrżałam.

– Mówiłeś jej o Magdzie? – Matka tradycyjnie mnie ignorowała, wyraźnie klejąc się do niego.

– Jeszcze nie. – Westchnął ciężko i przeniósł na mnie swoje pociemniałe spojrzenie.

„Ups". „Co, kolejna niespodzianka?". „Może mam więcej rodzeństwa?" – zaświtało mi w głowie. Miałam się zbierać, ale postanowiłam wysłuchać do końca tej farsy.

– Moja sytuacja... – zaczął niepewnie i od razu zauważyłam w nim zmianę, wyraźne napięcie, jakby to, co chciał przekazać, było dla niego niezwykle trudne.

Dziwne, bo miałam podobnie. Nawet podobnie wydymał przy tym wargi.

– Moja żona, Magda... mieliśmy się rozwieść, ale nagle się dowiedziałem, że zachorowała... – zamilkł i nie uszło mojej uwadze, jak matka i on opuszczają niemal jednocześnie ręce pod stół. – Moja sytuacja się zmieni – kontynuował niepewnym głosem i po chwili spojrzał na krzesło obok, kiedy „odezwała" się moja komórka.

Sięgnęłam do mojej skromnej torebki, obok której leżało jakieś markowe gówno matki.

Jak tam Kaczuszko? Przepraszam, że się nie odzywałem, ale wyjaśnię ci to przy okazji. Będę czekał na Ciebie przy komendzie. Nie jesteś sama. Tęsknię.
„Je zu, tylko nie to" – zawyłam w duchu i szybko odpisałam.

„Nie. Spotkajmy się potem u mnie, to skomplikowane. Ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia. Czekaj na mnie o 15.00".

– Możesz odłożyć ten pieprzony telefon i nas wysłuchać? – Usłyszałam poirytowany głos matki, zanim wysłałam odpowiedź do Sebastiana.

– Mówiłam ci, że jest niepoprawną ignorantką i zadziera nosa, ale się uparłeś – zwróciła się do Jastrzębia.

Kolejny ignor z jej strony doprowadził mnie do furii.

– Ignorantka, którą chciałaś wyskrobać. Tym też mu się pochwaliłaś? – wypaliłam cicho, po czym wrzuciłam komórkę z powrotem i wyprostowałam się, inaczej nie mogłabym swobodnie oddychać.

– Sam widzisz. Jest ordynarna i brakuje jej dyscypliny...

– Przestańcie obie – wzburzył się Jastrząb. – Mamy mało czasu, niech to będzie w miarę spokojne na, ile to możliwe spotkanie. Chcę powiedzieć, że planujemy z twoją matką...

– Jesteście niemożliwi – przerwałam mu kolejny raz. – Twoja żona jest chora, a ty już planujesz coś z moją matką? Nie brzydzi cię, że to mocno u ż y w a n y towar?

– Jak śmiesz, ty niewdzięczna gówniaro! Co ty możesz wiedzieć? – warknęła przez zęby, ciskając we mnie pioruny. – Sama skakałaś z faceta na faceta, myślisz, że nie wiedziałam?

– Gówno wiesz, bo w gównie się babrasz i teraz próbujesz wywrócić moje życie do góry nogami, ale nie pozwolę na to. Nie jestem już na twoim nędznym utrzymaniu – odparłam wkurzona.

– Sama sobie je wywróciłaś, już dawno temu – powiedziała z wyrzutem. – Jesteś odpowiedzialna za jej śmierć. Nie zrobiłaś nic, chociaż miałaś telefon pod nosem... Boże, gdybym wtedy się nie spóźniła, Wiktoria by żyła... – Jej głos się załamał, a mnie na samo wspomnienie tego zdarzenia, przeszedł dreszcz.

„No i znowu się zaczęło...".

– Jesteś niesprawiedliwa... Przez ciebie obwiniam się całe życie, ale to ty wszystko olewałaś. Nie spóźniłaś się, bo nie było cię wtedy nawet w mieście. Byłaś na wyjeździe z jakimś gachem...

– Ja? – Zaśmiała się gorzko przez łzy. – Ja jestem niesprawiedliwa? – powtórzyła. – Miałaś dziewięć lat krowo i nie podeszłaś do tego pieprzonego telefonu, przyglądałaś się, jak wszystko płonie... wiedząc, że... ona tam jest... – Zapłakała, na co Jastrząb objął ją ramieniem i przytulił.

– Dosyć tego, wychodzę. – Porwałam torebkę i ledwo trzymając się na nogach, opuściłam to przedstawienie.

To prawda, miałam tylko dziewięć lat, kiedy na przekór wszystkiemu wygrzebałam się z błotnistego dołu, który miał być moim grobem. Byłam obita, bolało mnie całe ciało... W kompletnym szoku jakimś cudem zdołałam doczołgać się do domu, nie wiedząc, nawet co się działo dookoła mnie. Tuż obok na podwórku płonęła komórka, w której ktoś zamknął i podpalił moją siostrę. A ja po prostu weszłam zakrwawiona do domu, stanęłam przy oknie i przyglądałam się, jak ogień przedzierał się przez dach i zamknięte na głucho wrota. Nie słyszałam jej krzyków, nie słyszałam wołania o pomoc. Nikt nie słyszał, bo prawie wszystkich ze wsi wymiotło na boisko, gdzie odbywała się jakaś wiejska impreza. Byłam otumaniona i w głowie wciąż szumiał mi tylko strumień, nawet teraz go słyszałam. Zagłuszał wszystko...

Gdybym nie poszła wtedy po te pieprzone kwiaty dla niej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz