Strona główna

wtorek, 23 sierpnia 2016

Jastrzębie - Rozdział 28.



Wbiegłam na górę, łapiąc porządną zadyszkę, bo oczywiście byłam tak skołowana, że nie pomyślałam, pod którymi drzwiami na mnie czekał.

– Biegłaś...? – zapytał, po czym wyrwał mi z rąk reklamówkę, postawił ją pod drzwiami i bez ostrzeżenia dopadł do mnie, przyciskając do ściany... – Nie wytrzymam ani minuty dłużej...

„Je zu, to się nie dzieje naprawdę... nie mogłam, nie mogliśmy..." – zadrżałam, ale i tak nie powstrzymałam się i oddałam pocałunek.

– Poczekaj... wejdźmy do środka... Nie... możemy... muszę ci coś powiedzieć... – wydusiłam, odsuwając się od niego.

„Cholera, jeszcze ta jego zawiedziona mina..." – Spojrzałam na niego, wyciągając z kieszeni klucz i czułam się tak, jakbym otrzymała strzał prosto w serce. Zakuło ostrzegawczo, przez co trudno mi było wziąć głębszy oddech.

– Miałeś zadzwonić... – urwałam i nie zdążyłam nawet odłożyć torby, bo gdy tylko zamknęłam za nami drzwi, ponownie mnie opanował.

Pachniał tak cudownie, a ja byłam taka...

„Zepsuta i napalona?" – zadrwił ze mnie demon.

– Gdzie... mnie... prowadzisz...? – wydyszałam, próbując się zatrzymać, ale napierał na mnie, całując po całej twarzy, a ja nie miałam siły się z nim mocować.

– Chcę, tam... – mruknął i po chwili znaleźliśmy się w starej sypialni.

– Poczekaj, proszę... – Opadłam na materac, ledwo widząc jego twarz. – Zapal światło, musimy porozmawiać. – Przysunęłam się do wezgłowia i podkuliłam pod siebie nogi.

– Potem – uciął i pociągnął mnie z powrotem.

„Boże, daj mi siłę i nie pozwól tego zepsuć..." – modliłam się w duchu.

– Nie potem, tylko teraz, proszę cię – zażądałam stanowczo.

– W porządku. – Zerwał się z łóżka, zapalił światło i dwoma ruchami pozbył się butów, a następnie ściągnął przez głowę bluzę... – No, słucham, mów, bo tracę cierpliwość. – Roześmiał się.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na jego roztrzepane włosy, które prosiły się już o fryzjera.

– Ojciec, nie powiedział ci? – zapytałam, trochę zaniepokojona jego zbyt swobodnym zachowaniem.

– Ale, co konkretnie? Adam mówił mi dużo rzeczy i... nie za bardzo wiem, o co chodzi – odpowiedział, po czym wyciągnął z kieszeni komórkę, położył ją na stojącym obok kartonie i sięgnął do paska...

– Poczekaj... Adam? – Oczyściłam gardło. – Przepraszam, ale jestem dziś skołowana... Wiesz, o dzisiejszej rozmowie? Powiedział ci, po co się ze mną spotkał? – Upewniałam się.

– Wiem, powiedziałem mu też, że jadę do ciebie i pożyczył mi samochód. – Westchnął i podrapał się po karku. – Wszyscy są na wsi – dodał szybko.

– Na wsi... wszyscy... – powtórzyłam.

– Hej... wyduś to w końcu... – Ukląkł na łóżku przede mną i wyciągnął zza paska dół koszulki... W następnej chwili miałam go przed sobą do połowy nagiego i dosłownie zaschło mi w gardle.

– Czyli, nie przeszkadza ci, że jesteśmy...? – plątałam się żałosnym głosem.

– Nie jesteśmy, nie w takim sensie. Kiedyś, prędzej czy później i tak bym ci powiedział, ale nie ma się czym chwalić...

– Co masz na myśli? – Zdziwiłam się zbita z tropu, przenosząc wzrok na jego znamię.

– Nie jesteśmy spokrewnieni w żadnej linii, to miałem na myśli... – odpowiedział, wbijając we mnie pociemniały wzrok.

„Ups". „A to ci kolejna niespodzianka..." – odetchnęłam z ulgą, ale pewna nie byłam czy czasami mnie nie wkręcał. Ta rodzina była tak pokręcona, że wszystko było możliwe.

– Ale to był, jest tak jakby twój ojciec, który jest też moim i to...

– Naprawdę, chcesz teraz o tym rozmawiać? – Ułożył się na boku, podpierając łokciem i napiął mięśnie.

– A kiedy?

– Proszę, nie teraz... – jęknął, przewracając się na plecy. – Wiesz, jak szybko tu jechałem? A jeszcze muszę wrócić... Nie chcę wracać, chcę ciebie, a ty...

– Nie mam nawet gumek, a bez tego... – wymsknęło mi się.

– Serio? – Uniósł głowę i spojrzał na mnie kpiąco. Rzeczywiście, to katastrofa i wielki problem. – Podniósł się i zaczął ubierać, a mnie ogarnęła panika.

– C...co robisz? – Zadrżałam.

– Wracam do domu – burknął, po czym chwycił buty, bluzę i zgarnął do kieszeni komórkę.

Wyszedł.

Siedziałam i gapiłam się w plamę na materacu i oczywiście, nie zrobiłam nic.

BYŁAM ŻAŁOSNA!

...

– Palec ci spuchnie – zadrwiła Kaśka, stojąc od kilku minut przed lustrem.

Uniosłam głowę znad komórki i spojrzałam na jej odbicie.

„Chyba tobie już spuchł..."

– Masz za gruby tyłek do tych spodni. – Odgryzłam się.

– Poważnie? A to jest podobno wyszczuplający model ze stretchem... – zadumała się.

– No, niech sobie będzie, ale co tam robi ten „wielbłądzi paluch"? – zapytałam, na co odwróciła się skołowana, nie wiedząc zapewne, co mam na myśli.

– Jaki paluch? – Wywaliła oczy ze zdziwienia.

– Taki, wiesz... robi się, jak spodnie są za ciasne w kroku i szef wbija się w cipkę – wypaliłam bez ogródek.

– O w dupę... – Zerknęła w dół, a potem odwróciła się z powrotem do lustra i zaczęła sobie tam grzebać i poprawiać. – Racja, uwiera trochę, ale jakbym schudła ze dwa kilo, to byłyby ekstra, co nie?

– Znasz jakieś ćwiczenie, na chudą cipkę? – parsknęłam i odłożyłam komórkę, obawiając się, że zaraz rozładuje mi się bateria.

– Ha, ha, ha. To nie było zabawne. Nic na to nie poradzę, że znowu przytyłam. Ja naprawdę mało jem, zresztą, sama wiesz... Chyba mam to w genach po mamie, ona też ma duży tyłek i piersi, tylko ja jestem od niej wyższa i po mnie tak nie widać, jak po niej... – tłumaczyła się.

– To co? Ty skoczysz po coś na ząb, czy ja? – Uśmiechnęłam się przebiegle.

Przewróciła oczami i wróciła do przebieralni.

...

Przyzwyczajone ostatnio do spokoju, zostałyśmy nieźle zaskoczone. A wszystko to dzięki nowym końcówkom serii, przez które dla odmiany miałyśmy praktycznie ruch do zamknięcia. Poszło prawie wszystko, zostało tylko parę sztuk ciuchów dla anorektyczek w rozmiarach „S" i „XS". To był dobry znak, bo sprzedały się przy okazji dwie sukienki za prawie dwa koła i trzy bluzki, na które też nie było mnie stać.

– Jutro mogę się spóźnić – mruknęła Kaśka mimochodem.

– Weź, nawet nie próbuj, bo wiesz, jaka ostatnio jest Ilona. Mnie to nie wadzi, ale ona dostanie piany – ostrzegłam ją.

– Trudno, mam wizytę i mam kwit... – odparła, nucąc pod nosem.

– Jaką wizytę? – Spakowałam śmieci do worka i zerknęłam na nią z boku.

– Jutro ci powiem, a teraz uciekam, bo jestem umówiona. Pa.

– Papa.

„Na czarną mszę?"

...
Wieczorem po kąpieli podładowałam komórkę i wysłałam wiadomość do Ilony z dobrymi „niusami". Nie odpisała, ale miałam nadzieję, że to ją trochę podbudowało. Prawdę mówiąc, to nie chciałam innego „tańszego" sklepu. Miałam nadzieję, że w sezonie jesiennym wszystko wróci do normy, a ja utrzymam swoją pracę.

Nie mogłam zasnąć, więc gapiłam się w telewizor na byle co, żeby tylko nie myśleć o tym, jaką wczoraj dałam plamę. Bałam się, że Sebastian mnie olał. Kiedy myślałam, że mamy przed sobą największą przeszkodę, której niestety nie dałabym rady przeskoczyć, pojawiła się kolejna. Jednego jednak mogłam sobie pogratulować. Od pierwszej chwili, kiedy porównałam go do jego braci, intuicja podpowiadała mi, że zupełnie do nich nie pasował. Szkoda tylko, że w moim wypadku intuicja mnie zawiodła.

Wyświetlacz mojej komórki zaświecił się i wyciągnął mnie z myśli.

Lubisz gołąbki?

„Bardzo" – odpisałam.

„Wariat. Oj, ja ci dam dzisiaj gołąbki..." – zapiszczałam i pognałam do okna. Cały dzień się nie odzywał, a teraz mi tu z jedzeniem wyjeżdżał...

...
– Pychota, nie? Może też odziedziczyłaś te zdolności, hmmm...? – zagaił dziwnie.

Przestałam jeść i spojrzałam na niego spod byka.

– Jakie zdolności?

– Po Marii oczywiście, przecież nie po Adamie. On zupełnie nie ma pojęcia o gotowaniu – wyjaśnił, pakując do ust spory kawałek odwiniętej kapusty.

– Jaja sobie robisz?

– E... przez tę przeprowadzkę, to cały dzień dziś nic nie jadłem, nie psuj nastroju – zganił mnie. – Szkoda, że nie masz mikrofali, bo gorące są jeszcze lepsze...

Matka przegięła totalnie. Co ona sobie wyobrażała?

– A wasza mama? Ktoś przecież gotuje u was, nie?

– Mama ostatnio rzadko, Jacek też lubi gotować, ale on z kolei wszystko za ostro przyprawia... – Przełknął i spojrzał łakomie na ostatni, najmniejszy gołąbek.

– Jedz, ja jestem pełna. – Odchyliłam się na krześle.

– Dzięki.

Patrzyłam, jak jadł i prawdę mówiąc, mogłabym tu tak się rozsiąść na dłużej i nie spuszczać go z oka. Nie chciałam mu już nic mówić, ale matka zrobiła mi specjalnie na złość. Dobrze widziała, że najbardziej ze wszystkiego, co w porywach udało jej się ugotować, kiedy bywała w domu, lubiłam właśnie gołąbki.

­– Gdzie ty to zmieściłeś, to ja nie wiem... – Zebrałam talerze ze stołu i półmisek, po czym od razu umyłam, żeby mógł zabrać naczynie z powrotem.

– Muszę cię zmartwić. – Przeciągnął się i poklepał po płaskim brzuchu. – Zanim wyjechałem, to trzy już zjadłem, plus te trzy, to sześć i nadal jestem głodny. – Wyszczerzył się i mlasnął.

Od razu wychwyciłam podtekst w jego głosie i zrobiło mi się gorąco.

– Nie załamuj mnie... – mruknęłam i opuściłam głowę, kiedy podniósł się z miejsca.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, to umyję się u ciebie, bo skończyłem robotę i nawet nie zdążyłem się przebrać – oznajmił, stając za moimi plecami.

– Oczywiście, że nic nie mam. Ręczniki są w szafce na samej górze, a jak chcesz, to mogę dać ci nawet koszulkę...

– Nie trzeba – uciął rozbawiony i wycofał się do łazienki.

„No dziewczyno, zostaw te gary...".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz