piątek, 26 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 32.
– To ja, wpuść mnie...
Nacisnęłam przycisk, przekręciłam zamek i wróciłam do łazienki.
„Wpuść mnie, zrobię ci bajbo..." – omal nie parsknęłam na głos.
– Hej! Gdzie jesteś? – Usłyszałam po chwili.
– W łazience... – odpowiedziałam cicho, po czym usiadłam zmachana.
Nie wszedł, tylko wbiegł do niej zdyszany.
– Musisz... uważać, co do mnie piszesz, wiesz? Bez tego mam kocioł, a ty... ty znowu coś sobie wymyśliłaś. – Oparł ręce na kolanach i pochylił się. – Jakiego znowu dzieciaka, co? – wydyszał, spoglądając na mnie spod byka.
Milczałam, bo oczywiście poczułam się jak skończona idiotka, którą zresztą byłam.
– Jesteś niemożliwa... – ciągnął dalej. – Za kogo ty mnie masz? – Zmarszczył brwi.
– Byłam dziś w sklepie z ciuchami... Słyszałam na własne uszy, co mówiła ta twoja Natalia. Twierdziła, że to nie jest dziecko tamtego faceta, tylko jakiegoś gówniarza. Co miałam sobie pomyśleć, hmmm...? Wiesz, jak ja się poczułam? – Spojrzałam na niego i zauważyłam opatrunek na lewej ręce.
– Ach, więc to ja niby jestem tym gówniarzem według ciebie, tak? – Głośno wypuścił powietrze.
– Zareagowałam impulsywnie, nie umiem inaczej... – Zaczęłam się tłumaczyć.
– Na drugi raz pomyśl czasem, zanim tak zareagujesz. Myślałem, że mi ufasz... – Obrzucił mnie zawiedzionym wzrokiem. – Ostatni raz zaspokoję twoją ciekawość, jeśli chodzi o Natalię... Ona nie jest moja i nie wiem, kto ci takich głupot naopowiadał. Spotkałem się z nią kilka razy, ale to nie ja ją grzałem, pasuje?
– To w takim razie, kto? – Nie byłam mu dłużna i mocowałam się z nim na spojrzenia.
– Mój kumpel, ten, który wyjechał nad morze, zadowolona? – Wyprostował się i rozejrzał dookoła. – Wracam, bo mamy sporo roboty. Adam kupił las i płaci kupę kasy za sprzątanie – oznajmił kpiąco, zmieniając temat.
– Jaki las? – Poruszyłam się zaskoczona.
– Ten za farmą, ale tylko tę część do strumienia...
– Jak to kupił las? To go można sobie kupić? – Zdziwiłam się.
– Jasne... – burknął, po czym podszedł do umywalki, odkręcił kran i napił się wody.
– Jutro... jadę po Marcina – wypaliłam znienacka.
– Tak? To fajnie... – Zakręcił wodę i otarł usta. – Czyli... przyjedziecie na wieś?
– Nie. – Pokręciłam głową. – Chcę go gdzieś zabrać, a na wieś przyjadę dopiero we wtorek, w dzień rocznicy.
– Mogłaś mi wcześniej napisać albo zadzwonić, bo miałem inny pomysł.
– Zadzwoniłabym, tylko... – Opuściłam wzrok.
– Daj spokój – uciął. – Nie zadzwoniłabyś z tym do mnie, nawet gdyby t y l k o ukąsiło cię w twarz – skwitował.
– Ej, to ja częściej dzwonię i piszę. Poza tym nie jadę po niego sama... Poprosiłam Adama... – oznajmiłam niepewnie, odrywając wzrok od jego czarnych butów na grubym „traktorze".
– O... – Uniósł brwi ze zdziwienia. – No, o tym właśnie mówię. Dobra, zmykam. – Odwrócił się i wyszedł.
– Zaczekaj! – krzyknęłam za nim, po czym wystartowałam z łazienki i złapałam go, zanim zdążył zbiec po schodach. – Poczekaj, chwilę... Co miałeś na myśli z tym pomysłem?
– A czy to ważne? Już postanowiłaś, więc... nie chcę się wtrącać – odparł, nawet na mnie nie patrząc.
Przeszłam na drugą stronę, by widzieć „moją" stronę i puknęłam go w ramię.
– Naprawdę chcesz, żebyśmy przyjechali?
– Chcę, ale nie będę... Nie ważne, czego ja chcę – mruknął nieskładnie, wsuwając ręce do kieszeni.
– Nie bądź taki, oczywiście, że ważne. Wiesz, że bym zadzwoniła, prawda? – Upewniałam się, nerwowo kiwając na boki.
– Może byś zadzwoniła i co z tego? – Odwrócił głowę i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
Był zawiedziony i wyglądał naprawdę na zmęczonego, a ja idiotka myślałam tylko o sobie...
– Mój syn naprawdę mało mówi... – Podeszłam bliżej i objęłam go. – To może być męczące, a ja nie chciałam zawracać ci głowy, przepraszam.
– Więc mam udawać, że go nie ma? – Zesztywniał.
Chwyciłam za opalone ramię i moje palce przykleiły się do jego skóry. Było ubrudzone żywicą tak samo, jak zielona koszulka we wzór moro.
„Złość naprawdę zaślepia, idiotko..." – zganiłam się w duchu.
– Nie, a skoro chcesz, żebyśmy przyjechali, to nie będziesz miał takiej opcji. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Nie złość się już. Wiesz, że czasami mi odbija – podsumowałam.
– Czasami? – parsknął i wreszcie się rozluźnił. – Tak jest... okłamuj się dalej. – Potarł nosem o moją skroń i wciągnął powietrze. – Naprawdę muszę wracać, Kaczuszko – mruknął smętnie i uścisnął mnie jednym ramieniem.
Również go przytuliłam i znowu naszło mnie to przykre uczucie. Tak trudno mi było się z nim rozstać. Gdyby nie to, pewnie nie rozważałabym nawet wyjazdu na wieś.
...
Ech, ten Sulejman... Momentami tak mnie wkurzał, że miałam ochotę wyrzucić telewizor przez okno. Za to Hürrem wyszła w końcu na prowadzenie i napukała ostro sułtance Hatice. Trzeba przyznać, że zrobiła jej z dzioba niezłą miazgę. Ach, nareszcie, co za ulga...
Po emocjonującym seansie zaczęłam przygotowania. Wyciągnęłam z szafy plecak, w którym przy okazji odkryłam dosyć przykrą niespodziankę.
Był to bilet z Wisły, do której pojechaliśmy razem z Wiktorem na naszą rocznicę. Nie wiedziałam jakim cudem się tam jeszcze uchował. Na dokładkę, w bocznej kieszeni znalazłam też parę swoich brudnych skarpetek. Bleee, co za świnia...
Czas niestety odstawić kiecki i krótkie spodenki. Nie miałam zamiaru paradować na „pokaz" jak moja matka. Spakowałam dwie pary jeansów, cztery ciemne podkoszulki, dwie bluzy z kapturem i jeden sweter. No i nie mogłam zapomnieć też o bieliźnie i ręczniku. Plecak był bardzo pojemny i nawet nie doszłam do jego połowy, więc dołożyłam jeszcze trampki, bo i tak miałam zamiar jechać w adidasach. Na koniec włożyłam pidżamę, zapakowaną w woreczek i resztę miejsca zostawiłam Bąblowi. Miałam nadzieję, że jednak dadzą mu jakieś ubranie, inaczej będę zmuszona ponownie odwiedzić szmateks.
– Urghhhgrrr... – zawarczałam do siebie. Dałam dziś popis takiego idiotyzmu, że nawet po kilku godzinach wstyd mi było dzwonić do Sebastiana.
Odebrał po którymś tam sygnale i od razu usłyszałam w tle czyjeś głosy.
– Cześć, co tak późno? – zapytał, lekko zamroczonym głosem.
– Szykowałam się i dopiero skończyłam pakować... Gdzie jesteś? – zapytałam, wytężając słuch.
– Jeszcze w lesie...
– Jak to w lesie? Przecież już ciemno. – Zdziwiłam się, spoglądając na okno.
– Spokojnie, nie ma tu wilków. – Zażartował.
– Same wilczyce... – Ktoś odezwał się, a potem zachichotał.
– Zrobiliśmy ognisko – dodał szybko.
– Ognisko... – powtórzyłam i załączyłam moje „podejrzliwe" radary, wyobrażając sobie najgorsze, zwłaszcza że obok usłyszałam majora „lodowca".
– Jesteś?
– Jestem, jestem... Posłuchaj, nie wiem, o której jutro będę, ale ojciec coś wspominał... Adam znaczy... – poprawiłam się. – Wspominał, że o szesnastej ma jakąś wizytę, więc po południu, najpóźniej do piętnastej powinniśmy dojechać – wyjaśniłam, wciąż słysząc jakieś śmiechy i parsknięcia, a potem coś, jakby przepychankę.
– Hej, oddawaj... Rozmawiam do cholery!
Trzasnęła jakaś gałąź i na ten dźwięk od razu się wzdrygnęłam.
– B ę d ę... c z e k a ł... – Ktoś zawarczał stłumionym głosem i połączenie zostało przerwane.
„Co to było do diabła?" – Spojrzałam na telefon, pocierając „zmarznięte" ramię.
Po chwili otrzymałam SMS.
Przepraszam, wygłupiają się tutaj. Do zobaczenia jutro. Tęsknię :-)
Coś mi mówiło, że będę bardzo żałowała tego wyjazdu...
...
Sobota przywitała mnie chłodem i kartonami. Zapomniałam zamknąć w nocy okno, a gdy zerknęłam na komórkę, dopiero dochodziła ósma. Niestety, jak tylko otworzyłam oczy, zaczęłam powoli nakręcać się z podniecenia i za chiny nie potrafiłam zasnąć ponownie. Zwlekłam się z łóżka, zarzuciłam na nie kapę, a następnie chwyciłam komórkę i poczłapałam do kuchni.
Zanim przyrządziłam poranną kawę, sprawdziłam w portfelu stan swoich środków. Miałam sześćset złotych plus drobne, przed sobą weekend z synem, a do wypłaty jeszcze dwa tygodnie. Beznadzieja. Wyciągnęłam kartę banku, w którym odkładałam pieniądze dla Marcina i dopadła mnie smutna rzeczywistość.
Nie dam rady. Cholera, nie dam rady w tym miesiącu niczego odłożyć, nawet jakbym przestała palić i chowała się na chińskich zupkach.
„Ciesz się, że w końcu wyjdziesz z tej nory. Jak zwróci ci resztę, to dostaniesz jakieś sześć tysięcy, może nawet więcej, ale będziesz miała z głowy długi".
Niczym echo, powróciły do mnie słowa matki. Sześć kawałków, to jak dla mnie była niewyobrażalna fura pieniędzy. Tak czy inaczej, musiałam się wynieść.
...
– Wejdę na górę i ci pomogę... – nalegał Adam.
– Nie trzeba, mam tylko plecak i zaraz schodzę – odpowiedziałam, spoglądając przez okno.
Miałam nadzieję, że nie wygadał się Marysi. Nie powiem, że nie mogłam doczekać się jej miny, kiedy nas zobaczy.
...
Patrzyłam na wyłączony GPS, przyklejony na szybie pod lusterkiem i zastanawiałam się, dlaczego nie włączył tego urządzenia. Za miastem skręciliśmy na zjazd i przed nami do pokonania było kilka wioch i to nie była wcale najprostsza trasa.
„A może już tam był, tylko udawał głupka?" – pomyślałam, spoglądając na niego kątem oka.
– Opowiadaj coś. Zawsze jesteś taka wygadana – odezwał się po chwili.
Ton jego głosu i sposób, w jaki to powiedział, przypomniał mi Jacka.
– Denerwuję się... – powiedziałam cicho.
– Czym? Coś się stało? – Spojrzał w boczne lusterko i niespodziewanie skręcił.
„Co on wyprawiał?" – spięłam się.
– Eee... dlaczego skręciłeś? Powinniśmy jechać prosto, nie? Tak, jak autobus... – Zawahałam się.
– Tędy będzie bliżej. Wbijemy się na trasę szybkiego ruchu i ominiemy wsie – wyjaśnił, a potem odkaszlnął.
„No tak, znowu mi odbijało i panikowałam bez potrzeby" – zrugałam się w myślach, po czym opadłam na siedzenie.
– A co do opowiadania o sobie, to... matka chyba wystarczająco mnie przedstawiła, nie? – Zauważyłam z sarkazmem.
– Chciałbym usłyszeć coś od ciebie... Czym się interesujesz, czy masz jakieś plany i czy to z Sebastianem, to coś poważnego... Chciałbym wiedzieć o tobie więcej – odparł poważnie.
„Ups".
– Nie mam zainteresowań – wypaliłam od razu.
– Żadnych? – Wyglądał na naprawdę zdziwionego. – Kino, muzyka, sport... nic z tych rzeczy? – zapytał, drapiąc się w kąciku ust.
– Mam swój ulubiony serial i muzykę też lubię – burknęłam i ugryzłam się w język.
– Serial... muzyka... – powtórzył tak, jak sama często to robiłam, na co od razu spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
– Wspaniałe stulecie. Oglądam każdy odcinek. Na inne przyjemności mnie nie stać. Do kina chodzę bardzo rzadko, sportów nie uprawiam, bo nie mam na nie siły, a plany, cóż... – Westchnęłam głośno. – Na razie się zastanawiam, co zrobić w tej beznadziejnej sytuacji...
– Chodzi ci o mieszkanie?
„Bingo". „Jak byś nie wiedział, co?" – prychnęłam w myślach.
– Tak. Nie chcę się wyprowadzać, ale nie mam wyjścia – oznajmiłam smętnie.
Milczeliśmy jakiś czas. Nie potrafiłam odgadnąć, co mu chodziło po głowie, ale po minie wywnioskowałam, że nad czymś główkował.
– Chciałem wysłać Sebastiana na studia... – zaczął po chwili, zmieniając temat. – Udało mi się z Emilem i Jackiem, ale Sebastian się uparł i po szkole chce iść od razu do pracy... Wiesz może coś o tym? – Zerknął na mnie kątem oka.
– Nie, nic mi nie mówił o pracy. Rozmawialiśmy tylko o szkole – odparłam.
– Jest bystry i pracowity... Powinien iść na studia, wiesz, co mam na myśli, prawda? – zagaił ochryple.
– A co ja mam z tym wspólnego? Mam go przekonać? O to chodzi?
– Tego nie powiedziałem... – mruknął i wyraźnie przyspieszył, a potem lekko zwolnił.
Spojrzałam przez przednią szybę i zauważyłam, jak wychylamy się tuż za jadącą przed nami dużą ciężarówką z dwoma naczepami. Po chwili wbiłam się w siedzenie i wyprzedziliśmy kolosa. Nie powiem, stary potrafił depnąć, ale przy tej prędkości wolałabym jechać z Sebastianem, bo jego możliwości już znałam.
– Myślałem raczej, że...
– Myślałeś, że to przeze mnie podjął taką decyzję, tak? Mam przestać się z nim spotykać, o to chodzi? – zapytałam, niezbyt uprzejmym tonem.
– Tego też nie powiedziałem. – Uśmiechnął się lekko. – Nie mam nic przeciwko temu, że się spotykacie. Też kiedyś byłem młody... – Spojrzał na mnie znacząco bladym, błękitnym wzrokiem. – Po prostu zdziwiło mnie, że nagle odpuścił. Zaczął wymykać się z domu, wplątał się w tę aferę i... – zamilkł, kiedy ponownie wziął się za wyprzedzanie, na co zacisnęłam z nerwów pięści. – Rozmawiałem z nim i wiem, że powiedział ci o adopcji. Traktuję swoich synów jednakowo i dla niego też chcę jak najlepiej, ale zaczął się buntować. Nie chciałbym go karać, bo i tak nic tym nie uzyskam, jedynie oddalilibyśmy się od siebie, a tego bym nie chciał. Więc gdybyś coś wiedziała, gdyby powiedział ci o czymś... – Ponownie się uśmiechnął i pokiwał głową.
– Powiedz, to od razu. Jest za młody i nie chcesz, żeby się przy mnie zmarnował – wypaliłam, przyglądając się jego eleganckiej jasnobłękitnej koszuli.
– Jest za młody, to fakt. Tobie to nie przeszkadza...? Mogłabyś mi podać okulary? Są w schowku...
Otworzyłam schowek i zauważyłam dużą kopertę, na której leżały okulary. Podałam mu je i zamknęłam z powrotem.
– Dziękuję... Więc tak jak mówiłem, nie przeszkadza mi to, że się spotykacie, ale... nie jesteś w ciąży, mam nadzieję?
Na jego słowa, dosłownie się zakrztusiłam i omal nie wybuchłam śmiechem.
– Naprawdę... masz mnie za jakąś desperatkę. Mam już dziecko i nie planuję kolejnych. – Wzburzyłam się.
– Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, ale to źle.
– C...co źle?
– Że nie planujesz więcej dzieci.
– Wcześniej też niczego nie planowałam. Marcin się po prostu urodził – wyjaśniłam.
Znowu zamilkliśmy i przejechaliśmy tak w ciszy, do kolejnego zjazdu. Nie miałam pojęcia, co ten stary Marabut kombinował, ale odniosłam wrażenie, że najważniejszego jeszcze mi nie powiedział.
– To był pomysł matki czy twój, żeby Jacek odwiedził Marcina? – zapytałam z ciekawości.
– Planowałem sam do niego pojechać, ale wtedy... nie miałem na to zbytnio czasu... Magda zachorowała i trochę zbyt późno mnie o tym poinformowała. Chciałem zabrać ją na wycieczkę... Zawsze marzyła, żeby pojechać do Egiptu, ale niestety nic nie trwa wiecznie... – urwał.
Domyśliłam się, że nie był to dla niego łatwy temat.
– W młodości, miałem dosyć poważny wypadek i nie mogłem dać jej kolejnego dziecka, którego tak pragnęła – wyznał po chwili.
„Ups". „No, co za ironia" – pomyślałam z lekkim współczuciem.
Jej już nie zdążył, za to dał wcześniej córkę zupełnie innej kobiecie... Smutne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz