piątek, 19 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdizał 24.
– To było takie... wkurzające.
– Bezsilność czy prawda? – mruknął Maciek.
– Jedno i drugie – odpowiedziałam. – Ona ma rację, właśnie taka jestem – dodałam zrezygnowana.
– Wcale nie, jesteś tylko... trochę zagubiona. Za dużo na raz na ciebie spadło i to normalne, że w końcu cię przygniotło. Człowiek staje się wtedy bardziej podatny na pułapki. Wiem, jak się czujesz i też przez jakiś czas oszukiwałem się na różne sposoby, ale na dłuższą metę, to nie zdaje egzaminu, bo kiedy się zapominasz, nieświadomie możesz wkroczyć na jeszcze gorszy grunt, a tam... – Westchnął. – Niestety nie czeka twoje pieprzone wybawienie, tylko jeszcze więcej dołów wypełnionych nowym gównem – dodał smętnie.
Słuchałam go i poznawałam od zupełnie innej strony. Chwilami odnosiłam wrażenie, że jest mu jeszcze ciężej niż mnie. Nie mogłam uwierzyć, że ten uśmiechnięty, przystojny facet, skrywał w sobie tyle goryczy i bólu.
– Czy ja... też byłam dla ciebie tym „gorszym gruntem"? – wypaliłam ni z tego, ni z owego.
– Nie... nie... – zaprzeczył. – Ty jesteś... – Zamyślił się, chwycił moją dłoń i zrobił z naszych rąk most, przez całą długość stolika. – Nie będę ukrywał, że to, co powiedziałaś wtedy w klubie, poruszyło mnie i zrozumiałem, że inni mają jeszcze gorzej. Ty, wtedy tam przy stoliku upita do nieprzytomności, byłaś o wiele silniejsza ode mnie. Możesz upaść naprawdę nisko, ale zawsze się podniesiesz, a mnie przychodzi to coraz trudniej i chyba mam to po ojcu... – urwał i od razu zdałam sobie sprawę, do czego zmierzał.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Tacy ludzie jak ty mają zbyt wiele do stracenia. Nie powinni nawet o tym myśleć, bo gdybyśmy zamienili się miejscami...
– Nigdy byś już nie upadła? – wtrącił się i spojrzał na mnie dziwnie.
„Je zu, ten facet chyba znał mnie lepiej niż ja samą siebie..." – przyznałam w duchu.
– Tak, ale niestety ja zawsze będę na swoim miejscu. Nie potrafię ruszyć do przodu i wcale nie jestem silna, jestem po prostu tchórzem – oznajmiłam.
– To nie ma związku z sytuacją materialną, zdajesz sobie z tego sprawę?
– W moim przypadku, chodzi właśnie o to – odparłam.
– Nie zgadzam się. Właśnie to, cały czas próbuję ci uzmysłowić, że mimo sytuacji i tak jesteś silniejsza ode mnie.
– Daj spokój, w którym miejscu ty widzisz moją siłę? – zakpiłam i chciałam wysunąć ręce, ale chwycił je pewniej.
– Twój syn daje ci siłę, powód do tego, że zawsze się odbijasz i do niego wracasz, ja nie mam już do czego wracać, rozumiesz? Wciąż jestem na tym pieprzonym etapie wyczekiwania i gdyby dzisiaj zapukała do mnie, przyjąłbym ją z powrotem. Nie mam już dumy, nie mam niczego, ona zabrała wszystko, co miałem i zrobiła to w najgorszy sposób, w jaki kobieta może potraktować swojego faceta... Jak... – zniżył głos. – Jak najgorsza kurwa... – Zacisnął szczękę. – Kapujesz? Przyjąłbym z powrotem tę kurwę...
Pochylił się i wówczas zauważyłam coś dziwnego. Nie tylko w nagłej zmianie głosu, który zaczął lekko przechodzić w bełkot, ale też rozszerzyły mu się źrenice i jego oczy były nie do poznania.
Był naćpany i zdziwiłam się, że dopiero teraz to zauważyłam.
– Na czym jedziesz? – zapytałam szeptem, na co ścisnął moje ręce jeszcze bardziej, aż poczułam ból. – Jesteś nagrzany... przestań... – Wykrzywiłam się i rozejrzałam po knajpie, ale nikt nie zwracał na nas uwagi, tym bardziej że siedzieliśmy w wydzielonym miejscu dla par.
– To nie ma znaczenia... – Zaśmiał się gorzko i ten śmiech zabrzmiał tak nienaturalnie, że od razu wzbudził we mnie przerażenie.
– Piłeś, jesteś nagrzany i przyjechałeś samochodem, je zu... Jesteś szalony, puść mnie... – Ponownie próbowałam się wyrwać, ale na próżno.
– Hej... Hej... Nie jestem samochodem, przyszedłem pieszo. Masz mnie aż za takiego desperata? – zapytał nadal rozbawiony, gładząc mnie kciukami. – Mam jeszcze trochę, jeśli chcesz... – dodał po chwili.
– Zwariowałeś...? Nie mam ochoty... jutro muszę iść na komendę...
– Wyluzuj, do rana nie będzie śladu, co ci szkodzi? – Wykrzywił się jak klaun.
Sytuacja tak szybko się zmieniła, że byłam kompletnie skołowana. Na początku prowadziliśmy normalną rozmowę, a teraz miałam wrażenie, że gram rolę w jakiejś żałosnej grotesce.
– Co!? Co mi szkodzi? – podniosłam głos. – Ochujałeś? Mogą zabrać mi dziecko, to mało? – wkurzyłam się i wbiłam paznokcie w jego ręce, ale to też nie poskutkowało. – Puść mnie, muszę iść do toalety – syknęłam. – Pu...szczaj...
Kiedy wreszcie mnie uwolnił i nasz pomost zniknął, na jego twarzy pojawił się żałosny grymas niezrozumienia. Nie mogłam na niego patrzeć i jednocześnie nie mogłam go tak zostawić.
„I kto tu był bardziej żałosny?" – odezwał się nieproszony głos.
To nie była wymówka. Kawa i cola rozsadzały mi pęcherz, więc zostawiłam na widoku torebkę z komórką, dając mu do zrozumienia, że zaraz wrócę.
– Siedź tu i kurwa ani nie drgnij... – mruknęłam przez zęby, po czym wstałam i popędziłam na tyły do kibelka.
Musiałam zejść po schodach i choć nie miałam w sobie ani grama alkoholu, to na nierównych kamiennych stopniach czułam się jak pijana baletnica. Chwyciłam się metalowej poręczy i dosłownie wieszając się na niej i przeskakując po dwa stopnie, wylądowałam na dole.
„Co za kretyn!". „Co za bezmyślny ryzykant!" – rugałam go w myślach, opróżniając pęcherz. „Tylko takiego faceta potrzeba mi było do szczęścia" – prychnęłam w duchu. „Tak, żałosnego ćpuna, który wciągnąłby mnie w to bagno i zakotwiczył w nim na amen". „Takiego wała!". „Pożegnam się i spierdolę do domu" – debatowałam gorączkowo sama ze sobą.
Wyszłam z kibelka i spojrzałam w lustro. Tusz mi się rozmazał i byłam blada jak ściana. Niedobrze. Niedobry znak.
CHOLERA!
Miałam ochotę się napić. Tak wielką, że kiedy myłam ręce, kostki stukały mi o umywalkę.
„Pieprzyć to, wracaj do domu dziewczyno, dziś nie jest tragicznie, a jutro może być katastrofa..."
– Och, zamknij się kurwa! Zamknij się wreszcie...! – warknęłam i obmyłam twarz zimną wodą, a następnie brzegiem papierowego ręcznika, usunęłam resztki makijażu i łzy.
Smutna idiotka patrzyła na mnie oczami przestraszonego dziecka i to na pewno nie mogłam być ja. Czy ja naprawdę tak wyglądałam?
Zebrałam się do kupy, odetchnęłam kilka razy i ruszyłam z powrotem do góry. Tuż przy wyjściu na ostatnich stopniach, spojrzałam na nasz stolik i zamarłam.
Nie do wiary! Ten idiota śmiał się i naparzał przez moją komórkę! Podbiegłam do niego, trafiając po drodze ręką w krzesło przy sąsiednim stoliku. Zabolało jak diabli.
– Ej, co robisz... dawaj... – Wyrwałam mu z łapy moją własność i skrzywiłam się z bólu.
– Słucham? – zapytałam i przez moment trwała krótka cisza.
– Pani Róża Sadowska? – Usłyszałam głęboki, dojrzały głos.
– Kondraciuk – poprawiłam, początkowo nie mając pojęcia, z kim rozmawiam, po czym spojrzałam na zastygłą w głupkowatym grymasie twarz Maćka.
– Córka Marii Sadowskiej, tak? – Upewniał się mężczyzna i dopiero wówczas zorientowałam się, kto znajduje się po drugiej stronie łącza.
– Przecież pan wie, to po co te podchody? – wypaliłam, próbując uspokoić rozpędzony wcześniej oddech. – Moja matka dała panu numer, czy...?
– Chciałbym się jutro z panią spotkać, zanim pójdzie pani na komendę – oznajmił chłodno i bez nacisku.
– W jakim celu?
– To nie jest rozmowa na telefon. Prosiłbym panią, żeby przyszła jutro w samo południe do „Ratuszowej"... – Usłyszałam, jak z trudem oczyszcza gardło, nawet się z tym nie kryjąc. – To bardzo ważne – dodał ciszej i bardziej ochryple.
– Przepraszam, a byłby pan tak uprzejmy najpierw się przedstawić, bo oczywiście wiem, z kim rozmawiam, ale nie znam imienia...
– Adam Jastrząb – odpowiedział tym samym chropowatym tonem.
– Dziękuję. Postaram się z panem spotkać i prawdę mówiąc, ja również mam dla pana coś ważnego do przekazania. – Zacisnęłam zęby i się rozłączyłam.
– Niech to szlag... – mruknęłam, po czym wrzuciłam telefon do torebki i obrzuciłam Maćka wkurzonym spojrzeniem. – Nie potrafisz się pohamować, co?
– Nie przy tobie – odparł, podpierając policzek zaciśniętą pięścią. – Wiesz, że nawet rozmawiając przez telefon, robisz tę swoją kaczuchę? – Poruszył niezdarnie palcami po wysuniętych wargach. – To takie dziecinne i...
– Skończ już tę błazenadę. Powiedz mi, na serio zostawiłeś samochód i nie będziesz robił żadnych kombinacji alpejskich? – zapytałam, przyglądając mu się uważniej.
Pocił się na potęgę, a wilgotne włosy utworzyły na jego czole chłopięce zawijasy. Mogłabym trzasnąć go kilka razy po twarzy, może by oprzytomniał...
„Albo ci oddał z nawiązką..." – zadudniło mi w uszach.
– Alpejskich? A co to są te kombinacje...? – Zmrużył oczy i zmarszczył brwi.
– Nieważne, wstawaj... wychodzimy. – Podniosłam się z siedzenia i zerknęłam na zegar przy barze. Dochodziła dwudziesta pierwsza i z pewnością nie przyszedł do knajpy naćpany, tylko władował coś w siebie, jak był wcześniej w toalecie. No, chyba że ktoś mu puścił przeterminowany towar, który działał z opóźnionym zapłonem. Myśl, że się przy mnie naćpał, kiedy ja byłam kompletnie trzeźwa, była jeszcze bardziej wkurzająca...
– Dokąd pójdziemy? Do mnie czy do ciebie? – zagaił wesoło.
– Każdy do siebie, pasuje? – odpowiedziałam, czekając, aż się pozbiera i dopije swojego drinka.
– Nie, tak nie chcę... Musimy dziś być razem, jeszcze nie skończyłem...
– Zbieraj się, bo wyjdę sama – ostrzegłam, mając dość jego cyrku.
– Okeeej... wychodzimy. – Wstał z krzesła, przeciągnął się i o dziwo nie walnął głową w stół, czego się spodziewałam.
Skubany, dobry był. Jednak nie wróżyłam nam spokojnego powrotu do domów. Coś mi mówiło, że na zewnątrz będzie jeszcze gorzej...
„Świeże powietrze, na pewno go powali..." – pomyślałam, puszczając go przodem.
Po drodze pożegnałam się za nas oboje i podziękowałam za pyszną kolację, siląc się na uprzejmy uśmiech.
– Życzę dobrej nocy i zapraszamy ponownie. – Usłyszałam za sobą, zmęczony głos.
– Muszę zapalić... – powiedziałam, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz.
– Mnie też odpal... Kurwa, jak szybko zleciał ten wieczór... – Uniósł do góry głowę, spojrzał w niebo i lekko się zatoczył.
– Tędy, tu jest palarnia. – Chwyciłam go za rękaw i pociągnęłam za sobą.
– Bądź moją małą kobietką i daj zapalić, a potem chodźmy do mnie, albo do ciebie... – wybełkotał jak rozpieszczony bachor.
– Chwila, tylko odpalę... Jak mnie nazwałeś? – Zatrzymałam się i wyciągnęłam z torebki papierosy i zapalniczkę.
– Hyhy... hmmm... – mruknął niezrozumiale i się wyszczerzył.
– Trzymaj. – Podałam mu odpalonego papierosa i oparłam się o ścianę. – Boże... dlaczego mnie tak pokarałeś...? – jęknęłam cicho, głęboko się zaciągając.
– Dobra, koniec pajacowania. Zastanawiaj się szybko, bo chcę wezwać taksówkę – wypalił całkiem trzeźwo.
Podeszłam do niego zaskoczona i spojrzałam na oświetloną komórką twarz.
– Mówisz poważnie?
– Co, poważnie? – Wbił we mnie całkiem przytomny wzrok i zupełnie głupiałam. – Wzywam taksówkę i nie ma znaczenia czy masz blisko do domu czy nie, nie jestem naćpany ani nawet wypity. Chyba nie sądziłaś, że położy mnie jedna whisky? – Jego głos brzmiał jak na początku i nawet się nie zająknął.
– Znowu mnie wkręciłeś idioto!? – warknęłam i kopnęłam go w goleń.
– Ała... ała... Wyluzuj, a co miałem zrobić? Płakać razem z tobą? – Skrzywił się i omal nie wypuścił z rąk telefonu.
– Je zu, czy ty kiedykolwiek jesteś poważny? Myślałam, że... – Zdeptałam papierosa i naprawdę miałam dość. – Jedź, sobie gdzie chcesz, ja wracam do domu. – Wyminęłam go, ale zdążył chwycić mnie za ramię.
– Nie jestem naćpany. Tylko raz w życiu zapaliłem zioło, wierzysz mi? Jestem strasznie napalony, ale z innego powodu... – Westchnął i naparł na mnie tak, że musiałam cofnąć się z powrotem pod ścianę. – Zróbmy to tutaj... teraz... szybko... Chcesz? – mruknął mi do ucha i poczułam wokół siebie woń whisky, a potem jego wody po goleniu i papierosów.
To była bardzo przyjemna mieszanka, od której zakręciło mi się w głowie. Jednak mimo to, nie byłam w stanie uprawiać z nim więcej seksu i problemem nie było wcale miejsce, tylko jego wcześniejsze zachowanie. Miałam wrażenie, że jestem jakimś pieprzonym eksperymentem, ale koniec z tym.
– Zabierz ręce i puść mnie – zażądałam.
– Czego ty chcesz? Hmmm...? No czego, powiedz, bo nie rozumiem...
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jak jasna cholera, od samego początku. – Zmierzył mnie poważnym wzrokiem.
– Wiesz, czego chcę? Normalnego związku, nudnego do bólu normalnego związku, tego właśnie.
– Kochanie, nie istnieje coś takiego jak „normalny związek". Nie w naszych przypadkach, wiesz? Niektórzy po prostu nie są do tego stworzeni i my właśnie do nich należymy.
– Och... Weź, wal się... Nie chce mi się ciebie słuchać. – Skrzywiłam się, próbując od niego uwolnić.
– Ty się walisz, robisz to przy każdej okazji, bo to lubisz, to ci pomaga. Teraz też chcesz się pieprzyć, tylko wciąż myślisz o tym dzieciaku. Wiem, że cię zostawił, a zaraz za nim twoja kumpela, ale ja cię nie zostawię... Chcesz mnie, prawda?
– Zwariowałeś i nie wiesz, o czym mówisz...
– Chcesz, żebym cię pieprzył, kiedy masz na to ochotę, ale kiedy ja ją mam, to już nie za bardzo, co? No? Powiedz, jak to z tobą jest... nie wypuszczę cię, póki mi nie powiesz... Jesteś już gotowa? Chcesz, żebym...
Nie wytrzymałam, odepchnęłam go z całej siły i uderzyłam w twarz.
– Odpierdol się w końcu ode mnie... – wydyszałam. – Tak to ze mną jest i tego właśnie chcę... żebyś się już do mnie nie zbliżał – Cofnęłam się i nie spuszczając go z oka, sięgnęłam po zostawioną na ławce torebkę.
– Ja ci się odpierdolę... – Doskoczył do mnie i przycisnął brzuchem do ściany
– Pu...szczaj! – Nie zdążyłam krzyknąć i miałam przesrane.
Wokół były wysokie, pełne drewniane przęsła, po których pięły się pnącza. Nikt nie widział nas z ulicy ani my nikogo nie widzieliśmy. Jeszcze nie wpadałam w panikę, bo gdzieś w głębi czułam, że nie zrobi mi krzywdy...
– Wpuść mnie... mała. Dalej... – Podciągnął mi sukienkę i...
– Ekhm... Przepraszam, ale musicie państwo opuścić to miejsce. Zamykamy – Usłyszeliśmy stanowczy głos.
To był ten sam facet, z którym już raz się pożegnałam.
– Okej, już sobie idziemy – odparł Maciek, po czym chwycił mnie pod ramie i poprowadził do wyjścia z alejki.
– Puszczaj mnie, idioto! – Wyrwałam się i walnęłam go torebką. – Co ty sobie myślisz!? – wrzasnęłam.
– Ostatnim razem wyczułem w tobie nieco perwersji... Wiesz, byłaś taka otwarta i pomyślałem, że spodoba ci się nowa zaba...
Nie dałam mu dokończyć i ponownie zamachnęłam się na niego, ale zdążył się uchylić.
– Zabawa? Jesteś nienormalny, idź się leczyć! – Przebiegłam na drugą stronę ulicy i na całe szczęście, nie była jeszcze pusta.
– Przepraszam! Róża, poczekaj...!
„Ja ci kurwa mać dam zabawę" – zadrżałam i przyspieszyłam kroku.
– Róża, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć, myślałem, że się połapiesz – powiedział zdyszany, doganiając mnie tuż za rogiem.
– Nie, nigdy się nie połapię, bo nadajemy na innych falach. Jeszcze tego nie załapałeś? – odparłam i zwolniłam przy kolejnej zadyszce.
– Nieprawda. To było ekstra, ale moglibyśmy wymyślić coś innego. Pamiętasz, jak Mateusz nas sobie przedstawił? Hej... – Wyprzedził mnie i stanął na drodze. – Przepraszam, naprawdę dupek ze mnie.
Zatrzymałam się i oczywiście wyciągnęłam papierosy.
– W tym cały problem, bo ja nic nie pamiętam z tamtego wieczoru i nie chcę niczego z tobą wymyślać, a wiesz dlaczego? – Odpaliłam i wrzuciłam paczkę z powrotem. – Bo przeżyłam to na własnej skórze i wiesz, co jeszcze jest najśmieszniejsze?
Patrzył na mnie pobladły nieprzytomnym wzrokiem, jakby nic do niego nie docierało.
– Najśmieszniejsze jest to, że tamtego też nie pamiętam, ale moje ciało zakodowało wszystko. Każdy ruch, uderzenie i kiedy widzę albo słyszę wokół siebie coś podobnego, natychmiast reaguję i to wraca, a ja kurwa nawet nie wiem, co i kto. Wiesz, jakie to uczucie? Nie wiedzieć, co się stało, kto ci to zrobił, ale odczuwać to wszystko? Przeżywać na nowo na środku ulicy, po której on może chodzić albo w koszmarach budzić się w nocy? Wiesz? – Dyszałam i trzęsłam się, aż papieros wypadł mi z ręki. – Nie wiesz, więc daruj sobie i zwijaj swój teatr. Znajdź sobie inną wariatkę do zabawy, bo ja odpadam, to... koniec. – Wyminęłam go i ruszyłam przed siebie.
– Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. Wiesz o tym, nie? Róża, proszę...
– Nie idź za mną i daj mi już spokój. Ja też cię proszę. Jutro mam ciężki dzień.
– Zadzwonię...
„Nie odbiorę".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz