poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Jastrzębie - Rozdział 08.
Powietrze było duszne, niebo czarne i nad miasto nadciągała burza. Stałam przed wypasioną willą z rozdziawioną buzią i gapiłam się w otwartą kutą bramę jak cielę na malowane wrota. Pukanie do drzwi nie wchodziło w rachubę, nie chciałam po tym wszystkim go widzieć, bo wiedziałam, że przez to tylko bardziej się rozkleję. Zostawienie kasy pod nimi też mi nie pasowało. Ostatecznie zakradłam się wzdłuż parkanu, po czym wbiegłam na schody i wrzuciłam kopertę z pieniędzmi do skrzynki na listy. Odgłosy burzy utrudniały nieco nasłuchiwanie, ale za drzwiami nie wychwyciłam żadnej aktywności. Wyglądało na to, że nikogo nie było w domu. Brama otwarta, w oknach ciemno, a na posesji nie kręcił się nawet kulawy pies. Po chwili jednak usłyszałam warknięcie, a potem drapanie po drugiej stronie i momentalnie odskoczyłam jak oparzona. Na schodach się zapomniałam i cofając się omal nie wywinęłam orła. Rzuciłam się w kierunku bramy, gdy nagle błysnęło, łupnęło i zamiast przez nią wybiec, wpadłam pod wjeżdżający w nią samochód i pofrunęłam na trawnik przy podjeździe.
– Ałaaa!!! – wrzasnęłam z bólu, lądując twarzą na krótko ostrzyżonej trawie. Z bólem uniosłam głowę i ujrzałam czarne porsche... Myślałam, że zemdleję z emocji i wstydu. Broda mi dziwnie pulsowała, a kolana i ręce paliły żywym ogniem. Zamknęłam oczy i usłyszałam, jak ktoś wyskakuje z auta.
– Trzymaj się, dzwonię na pogotowie... – oznajmił głęboki, zaniepokojony męski głos gdzieś nad moją głową.
– Nie... Nie chcę na żadne pogotowie – jęknęłam. – Nie chcę na pogotowie, proszę... – powtórzyłam, krzywiąc się z bólu i przewracając na plecy. Wszystko tylko nie pogotowie, nie szpital, nie ta pieprzona rzeźnia...
– Kurwa no! Nie mam zasięgu! – wrzasnął mężczyzna. – Poczekaj, zadzwonię...domu... – Piorun zagłuszył jego głos, zaraz po tym jak błysnęło centralnie nade mną. Poczułam pierwsze krople. Były duże i ciepłe. Jedna po drugiej z plaśnięciem odbijały się od wyłożonego granitową kostką podjazdu i maski samochodu.
– Nic mi nie jest – wydusiłam, wyciągając przed siebie rękę, tym samym go zatrzymując. – Tylko się poobcierałam. Nie chcę żadnego pogotowia... – dodałam z uporem, obserwując, jak cienka ciemna strużka spływa po nadgarstku.
– Róża? Róża!!! – Usłyszałam wołanie Młodego, na co uniosłam się na łokciach i spojrzałam na drugą stronę podjazdu. Młody młócąc nogami niczym sprinter, szybko pokonał dzielącą nas odległość.
– A mówiłeś, że się nie znacie... – wtrącił ze zdziwieniem jego brat, ciskając we mnie swoje lodowate "pioruny".
– Co się stało? Co jej zrobiłeś...? Boże...ona krwawi! – lamentował. – Dzwoń na pogotowie, na co jeszcze czekasz!? – rozkazał, grzebiąc w swoich kieszeniach...
– Ja? To ona wpadła pod mój samochód i jeszcze się upiera, że nie chce pogotowia – wytłumaczył naprędce.
– Nic mi nie jest, wrzućcie na luz! – Zdołałam wrzasnąć. – Lepiej pomóż mi wstać. – Wyciągnęłam rękę do Sebastiana, ale drugi Jastrząb był szybszy.
– Zostaw – mruknął do Młodego. – Idź do domu i zamknij Pedra, sam ją zaniosę.
Młody poderwał się bez namysłu i dał dyla, znikając za samochodem. Poczułam się dziwnie, zostając sama z jego bratem i spłoszyłam się, gdy pochylił się nade mną, jak jakiś satanista nad swoją ofiarą.
– Nigdzie mnie nie będziesz niósł! – zaprotestowałam i nagle jak na złość z nieba lunęło i ponownie zagrzmiało.
– Zostaw...sama dam radę iść... – załkałam, ale wcale mnie nie słuchał.
Chcąc czy nie, musiałam w końcu chwycić go za szyję, obejmując długie kudły i pozwolić mu zgarnąć mnie z trawnika. Podrzucił mną lekko na rękach i szybkim krokiem skierował się w stronę domu.
Przeniósł mnie przez zastawiony kartonami korytarz i bokiem wcisnął się przez drzwi, które otworzył mu Młody. Gdzieś z głębi domu słychać było niecierpliwe piszczenie psa...
– Co ona w ogóle tu robi? – zapytał tym samym lodowatym głosem, kładąc mnie na stojącej w centrum pokoju kanapie.
„Je zu, sam mnie tu przyniósł, a teraz..."
– Pokłóciliśmy się... – zaczął, drapiąc się po karku. – Ma wypite i nie miałem pojęcia, że tu przyjdzie – dodał, tłumacząc się młody Szczygieł, jakby nie było mnie obok.
Super. Gdybym miała naprawdę wypite, narobiłabym rabanu, o czym ta dwójka nie miała kompletnie pojęcia. Tymczasem byłam lekko „zamroczona", ale przez to zderzenie i strach, większość zdołała już ze mnie wyparować. Chyba.
– Hej! Ja tu nadal leżę! – oburzyłam się, bojąc się nawet poruszyć na super ekstra jasnej i miękkiej sofie. Moje spodnie były wilgotne i zielone od trawy, na koszulce widniały mokre plamy, a ręce miałam umazane krwią.
– Spokojnie... – zareagowali niemal jednocześnie i spojrzeli na siebie podejrzliwie.
– W takim razie zajmij się nią i jak minie burza odwieź do domu. – To powiedziawszy starszy Jastrząb, oddalił się i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. No dobra, pokoje to miałam ja, to był salon i to nie byle jaki.
– Zaraz wrócę, nie bój się – mruknął Młody i zniknął za tymi samymi drzwiami.
„Nie bój się?" – co to miało być?
Powietrze tutaj było chłodne i jak się domyśliłam, te „krezusy" miały nawet klimatyzację. Salon był jasno oświetlony. Niemalże w każdym kącie zwisały z sufitu różne lampy w podobnym stylu. Wygodne meble, dużo kwiatów i przepiękna ręcznie robiona nawoskowana podłoga. Na ścianie wisiał ogromny telewizor a pod nim cały zestaw do słuchania muzyki, w tym gramofon. Zestaw dominował na białym regale, pełnym starych winylowych płyt. Kto jeszcze słucha czegoś takiego?
– Jestem... – Młody wparował z powrotem, tym razem na boso. – Dasz radę iść, czy mam cię...
– Dam radę – ucięłam i ostrożnie zsunęłam się z kanapy.
– Tędy. – Wskazał na drzwi, więc kuśtykając, podreptałam za nim.
Zaprowadził mnie do łazienki, w której było nawet specjalne siedzisko. „Tylko telewizora i barku brakowało, moi mili" – omal nie prychnęłam na głos.
– Usiądź... – Podtrzymał mnie za ramie i nakierował na wąskie, wyłożone szarą mozaiką i przykryte miękkim dywanikiem siedzenie. – Mocno się poobijałaś? – zapytał, grzebiąc w szafce tuż obok dużego podświetlanego lustra nad podwójną, kamienną umywalką.
– Nie mam pojęcia, bo jak sam powiedziałeś, mam wypite i jestem trochę znieczulona – odparłam ironicznie, wyciągając przed siebie ręce jak zombie.
Mimo wszystko działał na mnie tak, że nie potrafiłam się długo na niego złościć, nawet w tej chwili. Po prostu nie mogłam, zwłaszcza kiedy coś robił i wyglądał przy tym jak dorosły facet...
– Nie żartuj sobie – mruknął pod nosem, rzucając mi karcące spojrzenie przez ramię, po czym postawił na blacie butelkę wody utlenionej i rozerwał opakowanie plastrów. Jeden z nich wpadł do umywalki, na co Młody cicho zaklął.
– Odsuń się, sama się sobą zaopiekuję. – Oderwałam plecy od ściany i stanęłam obok niego. Następnie szturchnęłam go lekko łokciem i odważyłam się spojrzeć w lustro.
– Je zu... – Szybko odkręciłam ciepłą wodę i umyłam zakrwawione ręce, a potem ostrożnie przemyłam brodę i szyję. Piekło jak diabli, ale na szczęście nie złamałam ręki ani też rany nie były tak poważne, jak początkowo sądziłam. Że też musiał akurat nadjechać ten...
– Przemyj wodą utlenioną. Wiadomo, pies biega po trawniku i pełno tam zarazków – odezwał się cicho, podając mi gazik i butelkę na złożonym w kostkę ręczniku.
Zakręciłam kurek i spojrzałam na jego odbicie w lustrze.
– Chyba już ci się nie podobam, co? – zażartowałam i wyszczerzyłam się boleśnie, kiedy zauważyłam, że na mnie nie patrzy.
Szybko uniósł wzrok i zmarszczył się groźnie.
– Wypłucz usta, masz krew na zębach.
„No to cię skasował, stara dupo".
Jakby tego było mało, od dłuższego czasu rozsadzał mnie pęcherz i w końcu musiałam wyprosić Młodego z łazienki.
...
– Wracaj do domu, dam sobie radę. Może na taką nie wyglądam, ale też mam w domu apteczkę. – zakomunikowałam, odwracając się do drzwi mojej kamienicy.
– Ej... Chodź, tutaj. – Złapał mnie w pasie i zatrzymał. Prawie zapomniałam, że był trochę wyższy i o wiele silniejszy ode mnie, a ja w dodatku osłabiona po trzech piwach i niefortunnym locie.
– Jestem cała brudna... – Zdążyłam wybełkotać, zanim mnie przytulił.
Pachniał wilgotnym burzowym powietrzem i zrozumiałam, że w tej chwili niczego więcej nie potrzebowałam jak właśnie jego przytulenia.
– Przepraszam. Gdybym został nic by się nie stało – powiedział smętnie.
– Ja też przepraszam. Nie wiem, co się ze mną stało. Kiedy zostawiłeś tę kasę, wściekłam się... – Wstrzymałam oddech i spojrzałam na niego wystraszona. – Prawie bym zapomniała. Wrzuciłam ją do waszej skrzynki na listy... "Ciekawe co powie, jak przeczyta twoje info"– zabrzęczało mi pod czaszką.
Pogładziłam palcem jego znamię i przy okazji poczułam z boku policzka ukłucie delikatnego zarostu.
Chwycił mnie ciaśniej, gdy lekko ugięły mi się kolana. Dodatkowo zapiekły, dając mi znać, że przynajmniej na tydzień albo i dłużej mogę pożegnać się z kieckami.
– Nie mówmy teraz o kasie. Chcę ci jeszcze o czymś powiedzieć. – Nabrał głośno powietrza i gdy tylko usłyszałam jego ciężki oddech, włączył mi się alarm. Nie podobało mi się to, ani też to, że od dłuższego czasu nie widziałam jego uśmiechu.
– Daj sobie spokój z tymi blokerskimi wygłupami. Boję się, że to się źle skończy – wypaliłam, nadal próbując go od tego odwieść.
– Posłuchaj... Wyjeżdżam z miasta i przenoszę się do innej szkoły – oznajmił, szybko wyprowadzając mnie z błędu.
„Bum! No i masz babo swoje wyścigi" – zaszumiało mi w głowie.
– Jakiej szkoły? – zapytałam, łapiąc jego pociemniałe spojrzenie. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam o nim najważniejszych rzeczy.
– Został mi rok technikum i papiery już poleciały – odpowiedział jeszcze bardziej ponuro, po czym nerwowo wciągnął usta i pogładził mnie po plecach.
Dopiero się poznaliśmy i już mieliśmy się rozstać? Wezbrała we mnie złość i zatrząsnęła mną. Po co mi w ogóle o tym mówił? Po co robił te głupie podchody? „Cholerny gówn..." – nie dokończyłam myśli. Zagryzłam wargi, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Nie wiem. Wszystko zależy od tego, kiedy starzy wrócą z Egiptu. Wczoraj wyjechali razem ze znajomymi. Może za tydzień albo dwa. – Westchnął i oparł się o ścianę, pociągając mnie za sobą. – Już się powoli pakujemy – dodał bezbarwnie.
„Nie rycz głupia, to nie koniec świata" – pocieszałam się.
Czy to była odpowiednia chwila, żeby powiedzieć mu, że wiem dokąd i kiedyś tam mieszkałam?
Krzynka nie była daleko, jakieś dwadzieścia kilometrów, więc po co zmieniał szkołę? Nie mógł dojeżdżać? Tym samym, może moglibyśmy się dalej spotykać...
„Zejdź na ziemię mamuśku, jak to sobie wyobrażasz?" „Będziesz czekała na niego pod szkołą, robiąc mu obciach?" – zarechotał mój upierdliwiec, dodatkowo wyciskając ze mnie ciche beknięcie. Z zażenowaniem odwróciłam twarz, a on rozstawił nogi i przytulił mnie jeszcze mocniej. Przywarłam do niego, uważając na ręce i przy okazji zauważyłam, że jeden z plastrów się odkleił. Poczułam w piersi niepokojące łomotanie serca. Boże... Gorzej być chyba nie mogło.
Powoli zaczęłam rozumieć jego zachowanie. Czułam, że nie chciał wyjeżdżać i odreagowywał to również na swój sposób. Czy ta Natalia zerwała z nim z tego powodu?
„Natalia?" „Sio, a kysz głupia dziewucho".
– Jak się zgodzisz, to nadal możemy się spotykać. Trochę rzadziej, ale jeśli zechcesz, to mógłbym przyjeżdżać w weekendy – wyznał, trochę nieśmiało.
Zabawne, że nawet o tym samym myśleliśmy...
Zamilcz Potworze! – zawyłam w myślach, starając się wyprzedzić i zdusić złośliwy głos, zanim zmusiłby mnie do powiedzenia czegoś głupiego.
Byłam w kropce, bo ta propozycja zabrzmiała dość poważnie i mogła oznaczać tylko jedno. „Właśnie, tępa idiotko, on jest poważny, a ty?" – dręczył mnie Potwór.
Poczułam się bardzo zmęczona i senna. Gdyby teraz widziała mnie matka... O, matko! – Zadrżałam na samą myśl o niej i senność momentalnie odpłynęła.
– Znasz mnie już trochę i wiesz, że... – odezwałam się po chwili i zaraz umilkłam.
Cholera, nie mogło mi to przejść przez gardło.
– Czego się boisz? – szepnął prosto w moje ucho.
Je zu, co za trudne pytania...
– Dziwne, że ty nie boisz się niczego – odbiłam piłeczkę, nie mogąc wymyślić nic sensownego.
Dziwne było też to, że wiedząc o mnie tak wiele, mimo to przykleił się i wciąż uparcie chciał się spotykać. Ja zresztą też nie byłam lepsza. Chciałam tego przyklejania i całowania, inaczej dawno bym już pokuśtykała na górę. To było tak różne od tego, co dotychczas robiłam z facetami. Zupełnie inna bajka niż ta, w której balowałam napruta i miałam pustkę w głowie. Przy nim pojawiały się emocje. Czułam je nawet zaraz po przebudzeniu następnego dnia i nie chciałam o nich zapomnieć. I te dziwne wrzenie krwi oraz tęsknota, słodko łaskoczące moje wnętrze. Tak jak w tej chwili...
Nic nie odpowiedział i ja też przestałam gadać. Staliśmy po prostu pod ścianą i milczeliśmy. Ja w ramionach młodego Jastrzębia z głową opartą na jego ramieniu i groteskowo odchylonymi rękami jak u jakiegoś połamanego manekina.
...
Nie miałam poważnych ran, tylko same obtarcia. Jedno na brodzie, dwa na dłoniach tuż powyżej nadgarstków i dwa, jak oceniłam po zdjęciu spodni, na kolanach. Najgorsze było to na brodzie, przez które lekko opuchła szczęka. Na szczęście znajdowało się na spodzie i nie było tak widoczne. Po założeniu plastra w cielistym kolorze mogłam spokojnie w poniedziałek iść do pracy, ale o jutrzejszym wypadzie na imprezę niestety musiałam zapomnieć.
Mógłbym przyjeżdżać w weekendy... Uśmiechnęłam się i włożyłam ręce do miseczki z zaparzonym rumiankiem. Nie minęło pół godziny od naszego rozstania, a moja komórka „zaćwierkała". Poczułam się znowu jak nastolatka. Wyjęłam rękę z naparu, wytarłam o ręcznik i przeczytałam SMS.
Chyba zapomniałem ci powiedzieć, że wpadnę jutro wieczorem.
Wieczorem? Przed czy po tym idiotycznym wyścigu? Z tych emocji nawet nie dowiedziałam się, co w końcu postanowił. Miałam nadzieję, że ostatecznie oleje tę dziecinadę i odpuści.
Z niemałym trudem opłukałam się w wannie i przebrałam w pidżamę. Po ostatnim przerwanym sprzątaniu, w łazience panował typowy na koniec tygodnia burdel. W dodatku nazbierała mi się kupa prania, a moje ulubione jeansy, które do niej dołączyły, niestety będę musiała skrócić i zrobić z nich spodenki. Lubiłam chodzić na luzie, czemu nie, ale zawsze jakoś mnie odrzucały dziurawe lub przetarte tu i ówdzie jeansy, nawet jeśli były najmodniejsze.
Już miałam zamiar się położyć i trzymałam pilota w ręku, żeby wyłączyć telewizor, gdy nagle zadzwoniła komórka. Podeszłam uradowana do szafki nocnej i gdy spojrzałam na wyświetlacz, momentalnie opadły mi ręce.
– O nie, kurwa mać... Chyba śnisz... – warknęłam pod nosem, po czym odrzuciłam połączenie i widząc baterię na wyczerpaniu, wyłączyłam aparat i podpięłam go do ładowania.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz