Strona główna

sobota, 30 lipca 2016

Jastrzębie - Rozdział 06.



Następnego dnia około południa do sklepu wpadła rozwścieczona Ilona, przerywając mnie i Kaśce dosyć żywiołową rozmowę na temat facetów. „Szefowa" burcząc pod nosem, szarpała się z szufladą pod ladą, z której po chwili wyciągnęła jakieś papiery, a następnie pognała z nimi na zaplecze. Dobre kilka minut później zjawił się Emil, który dla odmiany uśmiechał się uprzejmie, ale od razu wyczułam, że to była zasłona. Nie miałyśmy pojęcia, co się dzieje, ponieważ za nim wparowało również dwóch facetów, przy czym jeden miał przy sobie teczkę i wyglądał jak jakiś urzędowy cwaniak, a drugi wydawał się znajomy i chyba raz go widziałam u nas w sklepie. Wysoki, elegancki, ale trochę blady i albo był chory, albo miał po prostu kaca, gdyż spojrzawszy na mnie przelotnie, idąc za urzędasem, zostawił za sobą dziwną woń podobną do alkoholu. Trzeba było jednak przyznać, że jak na takiego dziadka, to nadal był niczego sobie...

„Co kurwa? – pisnęło mi pod czaszką, na co szybko zamrugałam ze zdziwienia. Obaj podeszli do lady, za którą po chwili pojawił się Emil.

– Dziewczyny, zabierzecie swoje rzeczy. Dziś macie wolne, zamykamy – oznajmił chłodno i już bez uśmiechu.

...
– A ja ci mówię, że niedługo zamkną ten salon m o d y. – Ostanie słowo, Kaśka wypowiedziała z lekką ironią.

– Cholera, niedobrze. Lepiej nie kracz, bo gdzie ja znajdę taką pracę? – Załamałam się.

– Na zasiłek nie możesz iść? – zapytała od niechcenia.

– Nie mam odpowiedniego statusu, to znaczy jeszcze mi nie przysługuje – odparłam.

Nawet jeśli byłoby inaczej, to i tak zasiłek mnie nie ratował. Musiałam zacząć rozglądać się za pracą, tak na wszelki wypadek, gdyby czarnowidztwo Kaśki się potwierdziło.

Szłyśmy deptakiem, zatrzymując się co chwilę przy wystawach u „konkurencji" i nagle dotarło do mnie, w jak gównianej sytuacji się znalazłam. Już majaczył mi w głowie ironiczny i pełen wyrzutów głos matki. „W końcu zabiorą ci tego małego „dałna" ty kretynko". „Z mieszkania też niedługo cię wywalą, bo niby skąd weźmiesz pieniądze na spłacenie długów? Niech ci się nie wydaje, że przyjdziesz z tymi brudami do mnie, paskudne nasienie."

Mojej matce potrzebny był odwyk i dobry psychiatra. Jak tak dalej pójdzie, to i mnie także.

Przeszłam z Kaśką koło ratusza, a potem skręciłyśmy w boczną ulicę w stronę butików. Już z daleka rozpoznałam stojący na poboczu samochód. W środku siedział Młody, a za kierownicą jego starszy brat. Młody rzucił mi krótkie spojrzenie, ale po chwili udał, że mnie w ogóle nie widzi. Zerknęłam na brata, który dla odmiany gapił się na mnie, jakby chciał zahipnotyzować.

– Widzisz to auto? – mruknęłam cicho do Kaśki, która akurat teraz musiała grzebać w telefonie.

Na moje słowa podniosła głowę i kiedy je minęliśmy, zerknęła przez ramię.

– To Jacek, młodszy brat męża szefowej. Tak, wiem, ma wypasione auto, ale zapomnij – wypaliła tajemniczo.

– Znasz go?

– Hmmm... Właściwie, to nasze matki dobrze się znają, dlatego załatwiłam sobie tę pracę – wyjaśniła.

„No proszę was, dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję?" – zawyłam w myślach.

– Dlaczego powiedziałaś... z a p o m n i j?

– Jacek podobno zwija swój warsztat i wraca na wieś. – Westchnęła ciężko. – Ojciec, ten wysoki i elegancki co przyszedł dziś z tym drugim, podobno przepisał na niego stary dom wraz z ziemią i całym gospodarstwem. No więc sama rozumiesz...

– To był ojciec Jastrzębi? – Zdziwiłam się. – To oni pochodzą ze wsi? A gdzie konkretnie mieszkali? – Złapałam się na tym, że brzmiałam jakoś desperacko, bombardując ją tymi pytaniami.


– Nooo, nie wiedziałaś o tym? – Rzuciła mi krótkie spojrzenie. – Mieszkali gdzieś tu, na tych wiochach. Skrzynka...? Kszynka? Czy jakoś tak. Nie daj się nabrać – prychnęła. – Ojciec może i wygląda dystyngowanie, ale to stary wieśniak – skwitowała, po czym jej telefon zadzwonił i przystanęłam zamurowana, pozwalając jej w spokoju porozmawiać z Kacprem.

Krzynka...

Zadrżałam i znowu to poczułam. Spojrzałam w niebo, wypatrując na nim czarnych chmur. Miałam wrażenie, że zaraz nadejdą, a potem wystrzeli jakiś zabłąkany piorun i trzaśnie mnie prosto w plecy. Przecięłam chodnik i oparłam się o ścianę wysokiej ciemnej kamienicy, przyciskając do piersi torebkę. Ukłucie gdzieś w mostku zatrzymało na chwilę mój oddech. Bałam się wciągnąć powietrze w obawie, że zaboli jeszcze mocniej. Ukucnęłam i ukradkiem zerknęłam na czarne porsche. W głowie zaświtała mi myśl, że może ta dwójka ma coś wspólnego z tą dzisiejszą „inspekcją", ale szybko odgoniłam to podejrzenie. Skąd niby mieliby wiedzieć, co się działo w sklepie?

Nie dogadujemy się. Odkąd się ożenił, rodzice ciągle się kłócą, a on trzyma stronę tej twojej koleżanki.

Zamyśliłam się, przypominając sobie słowa Młodego, ale głośny i gardłowy śmiech Kaśki, zaraz wybił mnie z myśli i głęboko odetchnęłam. Ból minął i poczułam się trochę lepiej.

– Wyglądasz marnie, dobrze się czujesz? – zapytała, podchodząc do mnie jak do bezdomnego kotka.

– Tak, to tylko fajki. Muszę rzucić to cholerstwo, zanim mnie wykończy – skłamałam.

Schowała telefon do plecaka i zeszła nieco z chodnika.

– Koniecznie. Ciuchy, włosy, wszystko przesiąka i capisz jak popielnica – skwitowała po chwili. – A ten, co się tak czai? – Stanęła na środku drogi, przyglądając się czarnemu porsche.

– A niech się czai. Chodźmy, bo chce mi się pić. – Podniosłam się i ruszyłam przed siebie wolnym krokiem.

...

Łaziłyśmy tak bez celu przez kilka godzin. Przymierzałyśmy w butikach różne ciuchy i nawet byłyśmy na lodach, tych moich ulubionych z automatu. Rozstałyśmy się pod kinem przed plakatem, który zapraszał na „wieczór kulturowo-etniczny". Wstęp był za darmo i obie doszłyśmy do wniosku, że gdy będziemy w tym czasie wolne, to się zdzwonimy i na to wybierzemy. Jak na tak krótką znajomość, to bardzo dobrze się dogadywałyśmy i już od początku czułyśmy się ze sobą niezwykle swobodnie.

Zrobiłam małe zakupy, nie zapominając oczywiście o kawie i browarach, przy okazji rejestrując topniejącą kasę w portfelu. „Jakoś to będzie, dasz radę" – pocieszałam się w duchu.

Zanim wróciłam do domu, zadzwoniła Ilona, informując mnie, że jutro mam przyjść na dwunastą. Nie powiem, że to mnie odrobinę nie podbudowało, ale dlaczego tak późno?

Nie chcąc popadać w kolejne doły, zrobiłam sobie mocną kawę i zabrałam się za sprzątanie pokoju. Okna w mojej kamienicy były naprawdę uporczywie wysokie, ale byłam przygotowana na takie sytuacje. Wyciągnęłam zza regału rozkładaną drabinkę i wlazłam na sam jej czubek. Zdjęłam firanki, otworzyłam okna na całą szerokość i zaczęłam od mycia tych wyższych partii. Pucowanie tak mnie pochłonęło, że dopiero po chwili wśród dźwięków dochodzących z ulicy rozpoznałam dzwonek do drzwi.

– Uparty gówniarz – mruknęłam pod nosem, po czym zeszłam na dół i podreptałam do drzwi, majtając ścierką niczym wiatrakiem.

– Hej. – Uśmiechnął się jakby nigdy nic.

Przeniosłam wzrok obok jego głowy i udawałam, jakby go nie było. Tak jak on wcześniej udawał.

– Hej... – Pstryknął palcami przed moim nosem i zajrzał mi w oczy. – Co jest? Zapomniałaś o jeździe próbnej? – Chwycił mnie za rękę, w której trzymałam ścierkę.

– Nie zapomniałam – burknęłam i wróciłam do pokoju, zostawiając go w otwartych drzwiach.

– To, co się dzieje? – zapytał wyraźnie zaniepokojony, zamykając za sobą drzwi. – Widziałem cię na mieście. Miałaś dziś wolne? – zagaił, wchodząc do pokoju, po czym zatrzymał się za progiem i wyciągnął ze spodni zieloną koszulkę.

Nie miał okularów i pewnie zostawił je w samochodzie i tylko to go w tej chwili ratowało. Chyba nie zniosłabym tych jego chłopięcych min bez patrzenia mu w oczy.

„A mnie się zdawało, że nie chciałeś mnie widzieć" – ugryzłam się w język.

– Tak, puścili nas wcześniej, ale nie wiem dlaczego. Przyjechała Ilona z Emilem i ten kazał nam iść do domu – odpowiedziałam, na wszelki wypadek nie wspominając nic o jego ojcu i tym drugim.

– To skończ już to szorowanie, wskakuj w jakieś buty i chodźmy. – Spojrzał na moje stopy w czarnych japonkach.

...

– Twój brat nie oberwie ci głowy za to, że wziąłeś samochód? – zapytałam kpiąco.

– Pozwala mi jeździć – odpowiedział, wyjątkowo koncentrując się na drodze.

– A... to tym chcesz się ścigać? – Zdziwiłam się, bo na miejscu jego brata za chiny nie dałabym gówniarzowi ciuchrać fury za takie pieniądze. Pieniądze, których nawet sobie nie potrafiłam wyobrazić.

– Hmmm... – Usłyszałam ledwo słyszalny pomruk.

Niespodziewanie Sebastian energicznie skręcił i puszka z browarem poleciała mi gdzieś pod siedzenie. Schyliłam się i próbowałam ją stamtąd wydobyć...

– Zostaw, potem wyciągniesz. Nie pij teraz, proszę – odezwał się lekko zdenerwowany.

– Nie miałam takiego zamiaru – odparłam i wbiłam się z powrotem w siedzenie, zerkając na niego kątem oka.

Byliśmy już za miastem i jak się zorientowałam, kierowaliśmy się na stare wojskowe lotnisko. Chyba. Nie byłam pewna, ale nie chciałam już pytać, bo nie wyglądał na chętnego do rozmowy. Jeszcze bym go zdekoncentrowała i co? Czułam na swojej koszulce chemiczny zapach płynu do mycia okien, który wygrywał z lekkim waniliowym odświeżaczem wewnątrz auta. Może to ten zapach tak na niego wpłynął? A może powinnam się jakoś lepiej ubrać? Ukradkiem spojrzałam na siebie, wyłapując plamy na mojej ulubionej błękitnej koszulce „Super dziewczyna". Co go ugryzło?

Tak jak podejrzewałam. Wjechaliśmy w węższą bardziej dziurawą drogę, a potem skręciliśmy na „czołgówkę". Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Z daleka ujrzałam jakiegoś faceta stojącego przy ciemnym samochodzie. Drugi, srebrny metalik jeździł dookoła niego i domyśliłam się, że ktoś uczył się tu jeździć. Powierzchnia lotniska była ogromna, ale tylko środkowa jego część była w miarę przejezdna. Po bokach rosła wysoka trawa, a miejscami wysokie krzewy i małe wiotkie brzozy. Musiało tu bywać sporo ludzi, jak osądziłam po ilości walających się dookoła śmieci.

Sebastian przyspieszył, wyminął faceta i kołującego srebrnego opla, po czym zjechał na odległy koniec i się zatrzymał.

– Jak chcesz, to możesz już wypić swoje piwo – mruknął, zaciągając ręczny hamulec, po czym sięgnął do schowka koło mnie i wygrzebał stamtąd jakiegoś energetyka.

– Poczekam – odparłam. – Z pustym żołądkiem nie ma szans, że puszczę ci tu pawia. – Zdobyłam się na leki uśmiech.

"Ech, chciałabym być bardziej elegancka i nie robić z siebie takiej idiotki" – psioczyłam w myślach.

Odpięłam pas, zabrałam mu puszkę i się poczęstowałam.

– Ciepły. – Skrzywiłam się i od razu mu oddałam.

– Leży tam... – Zastanowił się chwilę. – Sam nawet nie wiem, czy to ja go kupiłem. – Spojrzał na mnie przelotnie, wychylił resztę, a potem zgniótł pustą puszkę i wrzucił ją z powrotem do schowka.

Siedziałam, obserwując go spokojnie i czekając na jakieś instrukcje, ale od wyjazdu z miasta zachowywał się jakoś dziwnie.

– Gotowa? – zapytał w końcu.

– Właśnie miałam zapytać, na co jeszcze czekamy – odcięłam się.

– Zapnij pasy i nigdy o nich nie zapominaj – pouczył mnie, poważnym tonem.

– Tak jest. – Wykonałam jego polecenie i chciałam jeszcze coś dodać, ale on zdążył już odpalić silnik i wystartować do przodu. Utkwiłam wzrok w przedniej szybie, bo w bocznej i tak po chwili nic już nie widziałam. Obraz się rozmył i omal nie popuściłam w majtki. „Dobrze ci tak, gdzie ty masz rozum?" – ganiłam się w duchu. „Patrz i płacz z własnej głupoty" – dowaliłam sobie, coraz bardziej wciskając się w siedzenie. Adrenalina buzowała we mnie i nie wiem, czy to był nerwowy objaw, ale nagle zaczęłam się śmiać.

„Dwa koła laleczko, ale w razie czego, starczy na nowe zęby?" – zadrwił złośliwiec w mojej głowie. Przy takiej prędkości, pewnie nawet nie byłoby czego z nas zbierać.

Zamknęłam oczy, kiedy nagle zarzuciło autem i dla odmiany wcisnęło mnie w boczne drzwi...

...
Zaparkowaliśmy pod moją kamienicą. Obyło się bez pawia, ale za to z moim mózgiem coś było nie tak, ponieważ po niecałej godzinie śmigania, zrywów, obrotów i innych cudów, jakie wyczyniał Młody, normalnie byłam w tym zakochana i czułam się jak pijana.

– Serio?

– Nie pytaj. Przez ciebie dziś nie zasnę... – Wyszczerzyłam się jak idiotka i nagle zamilkłam, zdając sobie sprawę, jak dwuznacznie to zabrzmiało.

– To teraz możesz wypić już swoje piwo – powiedział zadowolony, zabawnie marszcząc brwi.

– Wypiję w domu – odparłam rozmarzonym głosem i spojrzałam na przednią szybę, na której rozmazały się drobne owady.

O żadnym piwie teraz nie myślałam, ponieważ w głowie wciąż mi ryczał i na zmianę mruczał odgłos silnika. To było takie super, szybka jazda i w ogóle, prawie jak „Rollercoaster", na którym byłam co prawda raz w życiu, ale trudno było coś takiego zapomnieć. Szkoda, że się ściemniło, inaczej pewnie dalej byśmy szaleli. Dostarczył mi dziś tylu emocji, po których poczułam się, jakbym znowu miała „naście" lat i chciałam go za to wyściskać. Tak na dobrą sprawę to w tym aucie nie można było się zbytnio wyciągnąć, o bzykaniu już nie wspominając.

Coś przyjemnie połaskotało mnie w środku i kiedy odwróciłam wzrok od szyby, spotkało mnie jego zagadkowe spojrzenie.

Chyba coraz bardziej mi się podobał, jako kumpel oczywiście. „Oszukujesz samą siebie" – omal nie wypowiedziałam na głos swoich myśli. Najważniejsze było to, że nareszcie mieliśmy pierwszy wspólny temat do rozmów. Przygryzłam wargę i zerknęłam na drzwi do kamienicy, ale nie chciałam jeszcze iść na górę. To znaczy, chciałam, ale...

– Będę się zbierał. – Westchnął ciężko i przeciągnął się, aż trzasnęły mu stawy. – Co robisz jutro po pracy? – zapytał, na co się uśmiechnęłam, bo już myślałam, że o to nie zapyta.

– Nie wiem, Ilona kazała mi przyjść na jedenastą i nie orientuję się, do której będziemy tam siedziały – odpowiedziałam smętnie, schodząc na ziemię.

– A jak ci się pracuje z Kaśką? – zagaił, ponownie się przeciągając.

– Dobrze, to fajna dziewczyna, ale na razie się docieramy... – Zamyśliłam się, przypominając sobie dzisiejsze spotkanie w bocznej ulicy.

Nie zapytałam nawet, skąd się znają. Ona także o nim nie wspomniała, a może widziała tylko jego brata? Nie było sensu pytać, pewnie widząc nas dziś razem, domyślił się, że zdała mi relację.

– Trzymaj się i jedź ostrożnie. – Wzięłam piwo, pociągnęłam za klamkę i zanim zamknęłam drzwi, zdążyłam usłyszeć jego: „Do jutra".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz