Strona główna

wtorek, 26 lipca 2016

Jastrzębie - Rozdział 04.


 

Rano coś mi odbiło. Wyprostowałam włosy prostownicą, zrobiłam lekki makijaż i zamiast kiecki ubrałam biały top wiązany na szyi oraz czarne jeansy. Odstawiłam swoje ukochane szpilki i włożyłam trampki. Trochę dziwnie się czułam na płaskiej podeszwie, jakoś nisko i niezbyt pewnie, ale chciałam zrobić dobre wrażenie na nowej, która podobno była jeszcze praktykantką. To nie w porządku, że wcześniej jej nie poznałam.

„Kogo ty oszukujesz?" „Daj na luz i przyznaj się dla kogo się tak „hipsterujesz?" – zaszumiało mi w głowie.

– Oj, cicho bądź, bo będzie źle... – zaśpiewałam do lustra, po czym pociągnęłam usta błyszczykiem, chwyciłam okulary przeciwsłoneczne, torbę z laptopem i pogalopowałam do pracy.

...

Na miejscu spotkało mnie niemałe zdziwienie. Dziewczyna była młodziutka i naprawdę śliczna. Trochę niższa ode mnie, opalona długowłosa blondynka o dużych niebieskich oczach, ale za to ubrana jak na koncert galowy. „Z powodzeniem można było ją postawić na wystawie zamiast manekina" – przemknęło mi przez myśl. Miała na imię Kaśka i wydawała się dobra w „te" klocki. „Tak szefowo". „ Nie no... oczywiście szefowo". „Miłego dnia szefowo". Miałam nadzieję, że to wchodzenie w dupę Ilonie już na wstępie, nie będzie długo trwało.

...

– Miałam praktyki w modzie męskiej „U Artura", ale kierowniczka wylądowała w szpitalu i zrobiła się tam nieciekawa sytuacja – trajkotała Kaśka.

– Słyszałam. Podobno od opalania ma raka skóry czy coś. Znam jej córkę, chodziłyśmy razem do szkoły – powiedziałam, przy okazji przypominając sobie majową imprezę, na której Dagmara tańczyła na stole uchlana w trzy dupy, ku uciesze napalonych gości z blokowej siłowni. O tym, że potem ja zajęłam jej miejsce, nie ma co nawet wspominać.

– A ty, jak długo tu pracujesz? – zapytała dziewczęcym i przyjemnym głosem.

– Nawet nie pół roku – odpowiedziałam, łapiąc się na tym, że przy niej musiałam brzmieć jak zaspana w dodatku zachrypnięta trzydziestolatka.

Pokiwała głową, zamyślając się na chwilę.

– Mam wrażenie, że już gdzieś cię widziałam, to znaczy... w innej pracy. Nie robiłaś przypadkiem w pasmanterii na deptaku? – Łypnęła na mnie błękitnymi oczami.

– Nie, na pewno mnie z kimś pomyliłaś. Wcześniej pracowałam w szmateksie koło kantoru na wrocławskiej. Teraz jest tam...

– Aaaa... wiem, gdzie to jest – weszła mi w słowo. – Po tej strzelaninie zamknęli, ale teraz otworzyli go z powrotem i przenieśli tam sklep wędkarski.

– Właśnie. – Uśmiechnęłam się, słysząc, że dziewczyna jest tak zorientowana.

– Kupowałam tam kiedyś, a niedawno otworzyli na końcu deptaku nowy. Fajne mają tam ciuchy, ale trzeba przyjść wcześnie. No i nie leży wszystko na kupie, jak w tamtym, tylko elegancko na wieszakach i znam dziewczyny, które tam pracują. – Błysnęła zębami.

Trudno mi było uwierzyć, że ubierała się w ciuchy z „drugiej ręki" i po szybkiej ocenie jej stroju, przyznałam w duchu, że też będę musiała tam kiedyś zajrzeć.

– Nudy tu straszne... – Westchnęła i klapnęła na krzesło.

– Czasem są dni, kiedy w ogóle nie ma ludzi i nic się nie sprzedaje. Myślę sobie wtedy, że ten sklep to tylko jakaś przykrywka... – urwałam, gdy zadzwoniły dzwonki.

Do środka wlazła jakaś baba obładowana torbami i centralnie ruszyła na nas.


– Dzień dobry – sapnęła, spocona jak szczur. – Upał straszny, a tu tak fajnie chłodno. – Jest Ilonka?

– Dzień dobry – odpowiedziałyśmy niemal jednocześnie.

– Niestety, ale od dzisiaj ma urlop – wyjaśniłam.

– Racja, zapomniałam. Wszystko przed ten skwar. – Postawiła torby na podłodze i wyciągnęła z torebki chustkę.

W powietrzu rozniosła się woń słodkich i dosyć agresywnych perfum i nie wiedzieć czemu od razu poczułam dziwne ssanie w żołądku.

– Mam coś dla niej i proszę jej przekazać, że wcześniej nie dałam rady. Będzie wiedziała, o co chodzi. Wytarła się i schowała chustkę w dekolt kwiecistej sukienki, a potem chwyciła torby i wpakowała je na ladę.

– Załatwione, dziękuję pani. Zaraz ją powiadomię. – Porwałam wszystkie na raz, zanim Kaśka zdążyła zapuścić do nich żurawia i pognałam na zaplecze.

„I kto tu był głupolem głupia cipo?" – zrugałam Ilonę w myślach. Jeszcze tego brakowało, żebym pilnowała jej brudnych interesów. Wyciągnęłam klucz od szafki z jej rzeczami i wrzuciłam do niej torby, nawet nie zaglądając do środka. Wolałam nie wiedzieć, co za cuda z ostatnich „krzyków" mody zawierały. Na koniec wyciągnęłam telefon i wysłałam do niej wiadomość.

...

Kaśka naparzała przez komórkę z jakimś Kacprem, a ja stałam od dziesięciu minut przed wystawą, podziwiając idealnie umyte okna. Oczywiście wymyłam je na błysk, co robiłam prawie co drugi dzień. Stałam tak, bawiąc się w kieszeni małym „pendrajvem" od Młodego. Czekałam, kiedy się po niego zjawi. Byłam zaszokowana tym, co zobaczyłam na filmikach, ale podejrzewałam, że gównażeria z pewnością nie takie rzeczy robiła na imprezach. Sęk w tym, że z jakiegoś niezrozumiałego jeszcze dla mnie powodu, czułam się lekko zażenowana, że je oglądał. Dziwne, bo gdybym była na jego miejscu, to po obejrzeniu czegoś takiego, w ogóle trzymałabym się na dystans od takich lasek. Czy było mi naprawdę wstyd? Niestety... Chyba miałam to w nosie. Lubiłam imprezować, pić i lubiłam też facetów, ale bez przesady. Nie rzucałam się na nich, jak napalona małolata i nie bawiłam się w „grupens sex". Takiego fajnego towarzysza do fikania było naprawdę trudno znaleźć, a już szczególnie dbającego nie tylko o swój interes. Zdarzało się też, że czasami coś „wciągnęłam", żeby bardziej się wyluzować i zapomnieć, ale zawsze trzymałam dystans, nie narażając się na żadne zobowiązania.

...

Zamiast po obiedzie, Ilona wpadła godzinę przed zamknięciem. Była dziwnie zadowolona, jakby ją ktoś na sto koni wsadził. Młody za to się nie pojawił i łapałam się na tym, że w drodze do domu wypatrywałam go na ulicy. Może coś mu się stało? Fiknął koziołka na tym dupnym rowerku i złamał rękę albo, co gorsza ten śmieszny, lekko zadarty nos?

...

Wieczorem dopadł mnie zły humor. Nie dość, że nie było mojego serialu, to jeszcze zepsuła mi się lodówka, z której wylała się woda na połowę mojej malutkiej kuchni. Kiedy miałam podły humor, brałam się za sprzątanie. Tak było i tym razem. Skończyłam przed dwudziestą trzecią i opadłam z sił, ale było warto. Przy okazji zrobiłam małe przemeblowanie, a właściwie to przesunęłam tylko stół pod okno, tym samym na środku pojawiło się więcej miejsca. Nie lubiłam okien w moim mieszkaniu, bo nie było na co przez nie spoglądać. Z jednej strony garaż i stary trzepak, z drugiej szara i brzydka ściana. Marzyłam o małej, jasnej kawalerce gdzieś na poddaszu albo z małym balkonikiem, na którym mogłabym trzymać kwiaty, albo po prostu siedzieć i przyglądać się przechodniom.

Po krótkim prysznicu przygotowałam ciuchy do pracy na jutrzejszy dzień i wpakowałam się do łóżka, zasypiając niemal natychmiast.

Nie miałam kaca, to nie był sen, więc co u diabła? Podniosłam się, zapaliłam lampkę i nasłuchiwałam. Byłam przekonana, że to gdzieś u sąsiadów obok, ale po chwili usłyszałam wyraźnie ciche puknięcie, a potem jakby drapanie do moich drzwi wejściowych. Bardzo rzadko się zdarzało, że ktoś mnie odwiedzał, ale dosyć często u sąsiadów z dołu były awantury i nawet interweniowała policja. Na zegarze dochodziła druga w nocy i o tej porze, to raczej mogła niepokoić mnie tylko matka. Oczywiście przez telefon.

Przestraszona i zaspana wysunęłam się z łóżka i po cichu wyszłam na korytarz. Zaczajona pod drzwiami, przylgnęłam do ściany, spodziewając się dalszego pukania, lecz nic takiego się nie zdarzyło. Pomyślałam, że może ktoś się po prostu pomylił, ale postanowiłam poczekać jeszcze trochę. Nie byłam aż tak głupia, żeby o tej porze otwierać komukolwiek, ale poczułam się jakoś dziwnie. Pomyślałam o Sebastianie, ale on przecież nie wiedział, gdzie mieszkam, a nawet jeśli to na pewno nie mógł być upierdliwy do tego stopnia, żeby budzić mnie w środku nocy. Chyba...

Coś mnie tknęło i na przekór zasadom oraz zdrowemu rozsądkowi, najciszej jak potrafiłam, otworzyłam, a następnie lekko uchyliłam drzwi.

Niedaleko wejścia zauważyłam czyjeś nogi, a właściwie tylko jasne adidasy, wokół których roztaczała się niewyraźna poświata. Zaciekawiona wychyliłam się i ujrzałam siedzącego pod ścianą obok moich drzwi Młodego. Gapił się w komórkę i niezdarnie, jakby na ślepo wybierał jakiś numer.

– Co ty tu do cholery robisz? – szepnęłam, ale mój głos i tak rozniósł się echem po klatce.

– Heeej... – bąknął i na mój widok z trudem podniósł się na nogi, po czym oparł ręce na ścianie, omal nie rozbijając na niej komórki. – Przepraszam – wymamrotał, kiwając się przy tym podejrzanie.

„Kurwa mać" – zaklęłam w duchu. Czy on był pijany, czy naćpany?

– Pytam się o coś? Co tu robisz? Wiesz, która jest godzina? – zapytałam, brzmiąc jak karcąca matka.

– W... puść... isz mieee? – Uśmiechnął się, a właściwie wykrzywił jak idiota.

– Ochujałeś chyba... – mruknęłam konspiracyjnie. – Spadaj do domu w podskokach – dodałam nieco głośniej.

– Mmmm... rrr... trochę dalekooo... – zamruczał sennie.

Świetnie. Jak będziemy tak dłużej dyskutować, to pobudzimy sąsiadów. Z kolei jak zamknę mu drzwi przed nosem, to ten frajer na pewno nie odpuści i wyjdzie na to samo. „To po co w ogóle otwierałaś idiotko?" – zbeształam się w myślach, po czym wciągnęłam głupka do mieszkania i zamknęłam drzwi.

– Skąd się tu wziąłeś i w ogóle po co? – zapytałam, zapalając światło.

– Byłem... – czknął. – U kumpla...na imprezie byłem i trochę się działo. – Spojrzał na mnie niewidzącym, ale poważnym wzrokiem i dopiero teraz zauważyłam na jego twarzy drobne otarcia, jakby wcześniej wdał się w jakąś bójkę.

– Dobra... – Zaczęłam się zastanawiać. – Właź dalej. – Popchnęłam go w stronę mojego pokoju, bo w drugim nie było na czym spać.

Ku mojemu zdziwieniu od razu wystartował do łóżka i padł na nie jak długi. Pokręciłam głową zrezygnowana i podreptałam do szafy. Wyciągnęłam koc, a następnie rozłożyłam stojący pod oknem fotel.

– Ej... wstawaj, to moje miejsce. – Potrząsnęłam go za ramię, obciągając przy okazji koszulkę, która podwinęła się i odsłoniła kawałek pleców. Tam również miał zadrapania, ale to w tej chwili nie było istotne, ponieważ padałam z nóg i potwornie chciało mi się spać. Nie miałam zamiaru go niańczyć.

Zrezygnowana w końcu sama padłam na fotel i zasnęłam.

...

Rano obudził mnie alarm i czułam się taka spiczniała, jakbym imprezowała cały weekend. Młody zniknął i jak szybko zauważyłam, na stoliku nie było jego „pendrajva". Złapałam za telefon i wyłączyłam pobudkę.

Wypiłam poranną kawę, przy okazji odkrywając, że kończy się jej zapas. Niedobrze. Stojąc przy otwartym oknie, zapaliłam papierosa, czując pierwsze przyjemne zaspokojenie. Na dole gziły się psy wszelkiej maści i byłam ciekawa, kto tym razem będzie sprzątał ich kupy.

...

W drodze do pracy kupiłam paczkę fajek, a w cukierni dwie drożdżówki z serem. Z tego wszystkiego nie uszykowałam sobie nawet kanapek. Na głowie miałam popsutą lodówkę i Młodego. Zaczęłam poważnie się zastanawiać, czy nie wycofać się z tych wyścigów. Nie podobało mi się, że doprowadził się wczoraj do takiego stanu, nawet jeśli to była tylko impreza „u kumpla" jak twierdził.

Telefon ożył w moje kieszeni i zanim weszłam do sklepu, sprawdziłam kto tak z rana się do mnie „dobijał".

Ale ładnie wyglądasz, kiedy śpisz :-)

No tak, mogłam się tego spodziewać. Niech go tylko spotkam, to go nauczę szanowania czyjejś prywatności. I co to w ogóle był za tekst???

„Szkoda, że siebie wczoraj nie widziałeś :p" – Odpisałam i wyłączyłam aparat, żeby nie zawracał mi dupy w pracy. Młody chyba za bardzo się rozpędził, ale w sumie to była też moja wina.

Odsłoniłam antywłamaniowe rolety, sprawdziłam pobieżnie czy wszystko jest w porządku i akurat zjawiła się Kaśka.

– Cześć – przywitała się i zerknęła w lustro.

– Cześć – odpowiedziałam nieco zdumiona, na widok jej opuchniętej twarzy.

– Wiem, wyglądam jak wymięta szmata. – Skrzywiła się. – Pół nocy nie spałam przez wczorajsze widowisko na osiedlu. Powiedz, że mi współczujesz. – Westchnęła i niezdarnym krokiem skierowała się na zaplecze.

"A mnie, kto ma współczuć?" – chciałam za nią krzyknąć, ale ugryzłam się w język.

...

– Po prostu dawno nie rozmrażałaś i się zbuntowała – stwierdziła Kaśka wyniosłym tonem, jakby była jakimś ekspertem od sprzętów A-Gie-De.

– Bez lodówki zginę... – Zamartwiałam się.

– Może siadł ci tylko termostat, jak kiedyś w naszej, ale obstawiam, że nie wytrzymała i tylko się rozmroziła. Jak są pustki w zamrażalniku, to zbiera się dużo lodu. Teraz robią inteligentne urządzenia, które same sobie z tym radzą. Nasza w nocy jęczy i trzaska, aż w całym domu słychać – skwitowała żartobliwie.

– Ciekawe ile zabulę za naprawę i w jaki sposób zerwę się z pracy – prychnęłam. – Na nową mnie nie stać, a jak się szefowa dowie, że wymknęłam się na chatę to dostanę opieprz – smęciłam dalej.

– Taka straszna jest? Mnie wydawała się miła – stwierdziła i urwała, na dźwięk swojej komórki.

Ilona nie była straszna, ona po prostu była przykra w obejściu i chociaż starałam się ją polubić, to nie dałam rady. Nie robiła nic bezinteresownie, wywyższała się, ale Kaśka nie miała jeszcze okazji poznać jej „sukowatej" natury. Byłam ciekawa, jak szybko zmieni zdanie, po tym jak Ilona wróci z urlopu i zacznie wbijać jej swoją cienką i długą „szpilę".

Widząc ją siedzącą z komórką przy uchu, wyciągnęłam swoją i włączyłam. Już po chwili otrzymałam dwie wiadomości.

Ale z Ciebie kłamczucha...

Co takiego? O co tym razem mu chodziło?

Twoja komórka robi całkiem fajne zdjęcia.

Tak brzmiał drugi SMS.

Od razu przeszłam do galerii i zaczęłam ją przeglądać.

– Cholera – mruknęłam pod nosem. "Pewnie widział metki, ale w sumie, co go to mogło obchodzić?" – dodałam w duchu.

Dowcipniś zrobił mi trzy zdjęcia. Były okropne, to znaczy ja wyglądałam na nich okropnie. Miałam potargane włosy, otwartą buzię i wystające jak u jakiegoś wściekłego zająca zęby. Na trzecim sam sobie zrobił zdjęcie, ze mną śpiącą w tle. Cwaniak nawet zakrył dwoma palcami znamię pod okiem. Dzieciak jak nic, ale to było nawet fajne. Uśmiechnęłam się i przeszłam z powrotem do ostatniej wiadomości.

„Wpadnij do sklepu. Mamy nową i jest bardzo fajna" , Po chwili szybko wszystko wykasowałam i zamiast tego napisałam: „Czego Ty ode mnie chcesz? – Wysłałam i zostawiłam włączony telefon.

Niestety nie dostałam odpowiedzi, co mnie nawet zbytnio nie zdziwiło. „Gówniarz jeden" – przeklęłam go w myślach.

...

Do końca pracy byłam nieswoja, rozkojarzona i niespokojna. Do tego stopnia, że po wyjściu musiałam cofnąć się do sklepu i jeszcze raz sprawdzić, czy wszystko dokładnie pozamykałam.

Po prostu to czułam. Od wydarzeń z dzieciństwa, zaczęłam odbierać niedobre sygnały. To się działo gdzieś wewnątrz mnie. Ucisk na piersi i wrażenie, jakbym jakimś wewnętrznym radarem wyczuwała nadjeżdżający samochód pędzący wprost na mnie, albo liczyła ostatnie chwile, czekając w trwodze na uderzenie pioruna w burzową noc. Ślina napływała do ust, zaciskałam zęby i rozglądałam się we wszystkich kierunkach. Nie potrafiłam tego zatrzymać i jedyne co mi wówczas pozostawało to się zwyczajnie nawalić. Na głodny żołądek dużo mi nie było trzeba. Trzy mocne piwa i zasypiałam sczochrana.

Przeliczyłam kasę i ostatecznie kupiłam w Żabce zamiast trzech, dwa Dębowe mocne.

Siedziałam na łóżku gapiąc się w telewizor i zastanawiałam się, dlaczego po tym, co wydarzyło się lata temu, matka i ojciec się rozeszli. Czy w takich sytuacjach ludzie nie powinni się wspierać i ratować rodzinę mimo wszystko? Do kurwy nędzy, przecież byłam jeszcze JA. Najwięcej żalu miałam chyba do ojca, który wpadł w alkoholowy ciąg i chcąc zrzucić z siebie swój „ciężar", czyli mnie zrzekł się wszelkich praw i poszedł w siną dal. Matka nie była lepsza. Zeskakując z faceta na faceta, w końcu omal nie spaliła domu, a mnie zaczadzoną zabrało pogotowie. Potem otrzymała nadzór kuratorski i ograniczono jej prawa. Matka jednak nic sobie z tego nie robiła, obwiniając mnie na każdym kroku o śmierć Wiktorii i pozostawiając samą w domu na całą noc, a czasami nawet i kilka dni. W końcu kurator, litując się nade mną, doprowadził do tego, że zostałam umieszczona tam, gdzie powinnam być już dawno temu. Może gdyby nastąpiło to wcześniej wówczas Wiktoria by żyła...

Zastanawiałam się, jaka teraz by była moja siostra? Czy miałaby męża i dzieci? Czy wówczas rodzice byliby razem? Czy gdybym tamtego dnia nie wyszła z domu, też bym zginęła? Dlaczego nie umarłam nad tym przeklętym strumieniem?

Ach, uwielbiałam ten bieg  ze stromej góry, ten zapach drzew i wilgotnej ziemi wzdłuż brzegu strumienia, porośniętego kwiatami i paprociami. Ten jasnobrązowy delikatny piasek pod wodą, drobny niczym sól. A potem powrót okrężną drogą obok grobu nieznanego żołnierza, pachnącego fiołkami. Kwaśną i cierpką jarzębinę, z której robiłam korale dla matki, chociaż nigdy ich nie widziała.

Bach! Bach! Moja głowa uderza o pień drzewa. Natychmiast je obejmuję, nie chcąc spaść ze stromego zbocza i znowu bach! I jeszcze jeden. Widzę krew... a potem czuję ją w ustach. Ból złamanego ramienia. Krzyk. Bach! Ręka szarpie mnie za włosy, przyciska głowę do drzewa, a druga, duża i szorstka, zaciska się na gardle. Ciemność, czarna jak rozkopana przez dzikie zwierzęta ziemia wokół strumienia...

„Przewróciła się, biegnąc z góry i wpadła na drzewo". „Ojciec jej to zrobił!". „Spadła z drzewa".
Wpadła do dołu i sama się zakopała, dzieci przecież tak robią, prawda?". 
 
– Zastanów się jeszcze raz i powiedz, kto ci to zrobił?

– ... Ręka.


Tylko ja wiedziałam, że to wszystko kłamstwa, ale nikt nie chciał mi wtedy wierzyć.

Nie miałam pojęcia, kiedy „odpadłam" i zasnęłam w ubraniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz