wtorek, 26 lipca 2016
Jastrzębie - Rozdział 03.
Matka doprowadzała mnie do szału. Myślałam nawet o zmianie numeru telefonu, żeby nie truła mi dupy za każdym razem, kiedy miała na to ochotę. Była pierwsza w nocy, a jej się zebrało na wspomnienia. W dodatku porządnie pochlała i rozstała się ze swoim gachem. Co mnie to obchodziło?
Nie było jej, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Nie raz dała mi dobitnie odczuć, że nie mogłam na nią liczyć. Zostawiła mnie. Nie... ona się mnie pozbyła. Mimo wszystko prócz Marcina była moją jedyną rodziną, a jej się niestety nie wybiera. Ktoś inny na moim miejscu dawno by się odciął od takiej matki, ale czy ja jestem lepsza? Tak jak ona czternaście lat temu zostawiła mnie na pastwę opiekuńczej placówki, tak samo ja wysłałam do niej swoje dziecko. Tyle że ja trafiając do Domu dziecka, byłam wówczas bardzo samodzielna. Miałam dziesięć lat, a mój Marcin dopiero cztery. Zamknął się nie tylko na mnie, ale też na cały świat. Nie potrafiłam wyciągnąć go z tej dziwnej apatii, ale nie porzuciłam ostatecznie. Nadal był moim kochanym „bączkiem", podczas gdy ja, byłam znienawidzoną i niewdzięczną „cichodajką" dla własnej matki.
"Dwa koła kochana" – Niczym natrętny komar zabzyczała w mojej głowie myśl. „Myśl, myśl, kochana".
Jasne. Gdyby to było takie proste. Przewróciłam się na bok i wbiłam zaspany wzrok w okno, za którym nie było nic oprócz ściany sąsiedniej kamienicy. Zabawa nie dość, że była niebezpieczna to jeszcze z kim? Z jakimś bogatym z domu małolatem, w dodatku bratem mojego szefa. Ryzyko było zbyt duże. Niepokoił mnie również trzeci z Jastrzębi, ale na razie nie wiedziałam nawet, dlaczego tak się działo.
...
– Pani myśli, że my nie wiemy, co to jest pralnia chemiczna? – Poczerwieniała na twarzy Ilona, potrząsnęła ze złością sukienką przed nosem klientki. – Też z niej korzystamy, ale ta sukienka jest na bank wyprana w ręku, w dodatku powinna być suszona w pozycji leżącej. Widzi pani, jak szwy się przekręciły... o, tu? – Rozłożyła ją i wskazała na jeden z boków i rzeczywiście, oba nie były symetryczne. Materiał wyciągnął się, był lekko wypłowiały, a jeden z bocznych szwów znajdował się teraz bardziej z przodu.
– Proszę pani. – Westchnęła ciężko farbowana blondyna. – Czy pani jest człowiekiem? – W jej głosie dudniło oburzenie. – Ta suknia kosztowała majątek! – wrzasnęła. – Nawet gdybym ją przekręciła przez wyżymaczkę, nie miała prawa po jednym praniu zamienić się w bezużyteczny worek!
– Jestem, ale pani najwyraźniej nie, w innym wypadku spojrzałaby pani na metkę, na której wyraźnie jest napisane „Czyścić chemicznie". A teraz, skoro nie ma pani paragonu, to żegnam. – Ilona przesunęła sukienkę w stronę kobiety i założyła ręce na bujnych piersiach.
– O nie, nie tak szybko. Chcę porozmawiać z kierownikiem o tej podróbce i to natychmiast – zażądała, jeszcze bardziej rozdrażniona.
– W tej chwili to niemożliwe, ponieważ jest na wyjeździe i to ja go zastępuję, więc... – Ilona spojrzała na mnie znacząco. – Przypilnuj wszystkiego – mruknęła ostrzegawczo, po czym przeszła na drugi koniec lady i odpięła złoty sznur, blokujący wejście. – A pani w takim razie niech weźmie suknię i zapraszam na zaplecze. – Zwróciła się do klientki dziwnym głosem.
– Słucham? – Zdziwiła się tamta.
– Nie będziemy tutaj dyskutowały, to nie jest bazar, tylko markowy sklep – wyjaśniła, obrzucając kobietę lodowatym spojrzeniem.
Ta cała kłótnia a szczególnie wzmianka o podróbce, nieźle wkurzyła Ilonę i gdyby usłyszeli ją inni klienci, niektórzy z nich pewnie przestaliby u nas kupować. Ja z pewnością położyłabym uszy po sobie, zaczęła przepraszać i przyznała tamtej rację, bo jak nic wszystko wskazywało na to, że łaszek nie był markowy. To mnie zastanowiło, zwłaszcza że to nie ja ją sprzedałam i nawet nie przypominałam sobie, żebym ją wcześniej widziała. Już chciałam po nią sięgnąć i przyjrzeć się bliżej, ale kobieta zgarnęła ją z lady i bez słowa ruszyła we wskazanym przez Ilonę kierunku.
Kiedy drzwi od zaplecza zamknęły się za nimi, zaczęłam coś podejrzewać. Czyżby Ilona kręciła coś na boku albo sprzedawała spod lady? Swoją pracę traktowałam nieco z dystansem. Oczywiście lubiłam ciuchy jak każda kobieta, ale na te z naszego sklepu nie było mnie stać. Unikałam nawet dotykania niektórych w obawie, że coś zahaczę albo niechcący pobrudzę. Po prostu wyciągałam je z pudła, a potem wieszałam w odpowiednich sekcjach albo na manekinach. W zależności od pory roku bliżej wejścia znajdowały się najmodniejsze sezonówki, dalej bluzki, kostiumy i garsonki, a na końcu spodnie. Na osobnych stoiskach wisiały suknie wieczorowe, z których większość była oryginalnie zapakowana w przeźroczyste pokrowce, no i odzież z końcówek serii, której nie było wiele, więc jej nie segregowałyśmy.
Jednym słowem, praca była czysta i przyjemna nie to, co rozpruwanie brudnych worów z używanymi ciuchami, z których połowy nawet sama bym nie ubrała. W szmateksie wytrzymałam zaledwie dwa miesiące i przy okazji nabawiłam się tam uczulenia, przez które prawie dwa tygodnie nie wychodziłam z mieszkania. Można było powiedzieć, że teraz miałam idealną pracę, gdyby nie te śmieszne zarobki.
Zaintrygowana zachowaniem oburzonej klientki podeszłam do stoiska, gdzie znajdowały się suknie. Chwyciłam pierwszą z brzegu za wieszak i ze szczególną uwagą przyjrzałam się metce. Na pierwszy rzut oka niczego podejrzanego nie zauważyłam, ale kiedy dotarłam do trzeciej z rzędu, coś mi się nie spodobało. Kiecka była lekka i zwiewna. Kosztowała niemało, bo aż tysiąc siedemset złotych. Ostrożnie rozsunęłam zamek pokrowca i dotknęłam metki. Odkąd zaczęłam sama sobie kupować ciuchy, miałam taką manię, że je wypruwałam, ale to dlatego, że często gryzły w szyję albo zawijały się gdzieś pod bokiem. Ta sukienka również miała nieprzyjemną w dotyku metkę. Była sztywna, gryząca i z pewnością by obcierała. Problem był taki, że kupowałam ubrania przeważnie na bazarze i tam takie szczegóły były do przyjęcia, ale za takie pieniądze sama narobiłabym rabanu. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę, zrobiłam zbliżenie na metkę i wykonałam trzy zdjęcia. Pierwsze było nieostre a drugie rozmazane. Co się naprawdę działo z tymi ciuchami? Czy Emil o tym wiedział?
– ... się nie powtórzy. Do widzenia pani i zapraszamy ponownie. – Usłyszałam z głębi spokojny i zmieniony głos Ilony, a zaraz potem szybkim krokiem przemknęła obok mnie klientka, która dalej nie wyglądała na zadowoloną.
– No co za... stara krowa – mruknęła Ilona, trzaskając drzwiami, gdy kobieta tylko opuściła sklep.
Stara jak stara. Ilona nie była wcale dużo młodsza. Ode mnie o pięć lat starsza i niedługo, z tego, co wiedziałam, stuknie jej trzydziestka, a tamta mogła mieć trochę ponad.
Przez kolejną godzinę byłam sama. Ilona nie wychodziła z zaplecza, ale za to słyszałam, jak komuś głośno się żaliła przez telefon. Klientów nie było, więc postanowiłam wyjść na zewnątrz, by nie słuchać jej jazgotu. Obciągnęłam sukienkę i przez kilka minut udawałam manekina. Miałam ochotę zapalić, ale nie było na to szans. Rozumiałam zakaz o niepaleniu wewnątrz sklepu, każdy by go zrozumiał, ale żeby na zewnątrz nie można było sobie zajarać?
W oko wpadło mi dwóch chłopaków, stojących po drugiej stronie na początku deptaku. Jeden z nich palił sobie w najlepsze. „Gównażeria" – zirytowałam się w duchu. Po chwili ten niepalący, siedzący na małym rowerku typu „hoptown" odwrócił się w moją stronę i na widok okularów słonecznych opadła mi szczęka. „No tak, zapomniałaś o nim! Jak mogłaś?!" – wyszczerzyłam się sama do siebie i miałam ochotę uciec z powrotem, ale Młody upierdliwiec już wsadzał rower w łapy koleżki, po czym sprintem przebiegł przez jezdnię.
– Hej... – wysapał i szybko odwrócił się do kumpla, który pokazał mu wyciągnięty w górę kciuk. – Widzisz...? On też jest zdania, że się nadajesz. – Zwrócił się do mnie i podciągnął okulary. – Jeszcze raz, hej. – Uśmiechnął się, wykopując te swoje słodkie dołeczki i momentalnie zeszło ze mnie całe napięcie.
– Hej, hej – odpowiedziałam, przyglądając się jego białej koszulce z czarnym motywem silnika na przedzie.
– Myślałaś? – zapytał, drapiąc się po karku.
Nie wiem dlaczego, ale dla mnie zabrzmiało to, jak „tęskniłaś?".
– Przyniosłeś? – Zmrużyłam oczy, przypominając sobie o wczorajszej umowie.
– A co, myślałaś, że żartowałem...? – Zbliżył się do mnie, a następnie sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej czarną długą smycz. Na jej końcu przypięte były klucze i jakieś inne drobne gadżety. Po chwili odpiął z niej mały, kilkucentymetrowy metalowy pendrive i spojrzał na mnie, nieco poważniej. – Zanim go dostaniesz, musisz mi powiedzieć, czy mogę na ciebie liczyć w sobotę. – Zamknął go w dłoni i usiadł obok na parapecie wystawowego okna.
– No nie wiem... – Zamyśliłam się. – Nawet nie mam komputera, o Internecie nie wspominając, więc jak to przejrzę?
– Poważnie? Nie masz kompa?
Czekałam, aż zacznie robić jakieś żartobliwe aluzje, ale chyba naprawdę był zdziwiony.
– Niestety. Poza tym nie interesuję się takimi rzeczami. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż serfowanie po sieci – wyjaśniłam.
– A tu w sklepie nie macie?
– Jest laptop, ale tylko Ilona go używa. W dodatku założyła hasło – prychnęłam. – Powiedz lepiej, czy mam się czego wstydzić i będzie po sprawie.
– To zależy. Gdybyś była moją dziewczyną, to na pewno bym się wkurzył i to bardzo. – Odwrócił wzrok i przez moment przyglądał się przechodniom.
– Na szczęście nie jestem niczyją dziewczyną, ale mimo to wolałabym, żeby nikt tymi nagraniami nie wachlował po Internecie.
– To się da zrobić – mruknął tajemniczo.
– Fajnie, a teraz daj mi to ustrojstwo. Poproszę Ilonę, może użyczy mi swojego sprzętu. – Wyciągnęłam rękę, na którą tylko dziwnie spojrzał. – No co jest? Bez obaw oddam ci przecież. – Poruszyłam niecierpliwie palcami.
– Kiedy?
– Jak tylko obejrzę zawartość...
– Kiedy dasz mi odpowiedź.
– Pojadę z tobą, pasuje? – Sama nie wiedziałam, dlaczego się wreszcie zgodziłam, ale miałam już dość tych podchodów. Ponadto perspektywa szybkiego zarobku, co tu kryć, złamała mnie. „Ale wstyd..." – zakpił ze mnie wewnętrzny głos.
– Wiedziałem. – Wyszczerzył się zwycięsko. – Trzymaj, tylko uważaj, żeby ona tego nie widziała – dodał ciszej.
– Spoko. Jak nie w sklepie to sprawdzę u kogoś innego...
Młody zerwał się, niespodziewanie chwycił mnie za głowę, a następnie szybko pocałował w usta. Równie prędko dał nogę, przebiegając na drugą stronę ulicy i nawet nie zdążyłam go opieprzyć. „Co za... gówniarz, no!" – omal nie krzyknęłam na głos, ale w porę się opanowałam, nie chcąc robić przed sklepem przedstawienia.
Mignął mi przez chwilę w tłumie ludzi i razem z kumplem zniknął na deptaku, prowadząc swoją „kozę".
...
Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, Ilona z chęcią użyczyła mi swojego laptopa.
– Jakie jest hasło? – zapytałam uradowana.
– Matrin nie ma hasła. Wpisz wszystko razem bez spacji tylko małymi literami – wyjaśniła.
– Spacji... hmmm... Co to i gdzie to? – mruknęłam pod nosem.
– Boże ty naprawdę jesteś taka ciemna czy tylko udajesz? Całym ciągiem, bez przerw, wszystko razem... dziewczyno – Wywróciła oczami, nie kryjąc irytacji.
– Łatwo ci mówić. Z komputerami miałam tyle do czynienia, co z drogimi samochodami, czyli raz, czy dwa – odparłam podekscytowana, gdy po wpisaniu hasła na ekranie pojawił się znajomy romantyczny obraz. Trochę tandetny jak na mój gust.
– W szkole tego nie uczyli?
– Nie skończyłam szkoły, wybacz. – Zbyłam ją, po czym przyjrzałam się temu małemu pierdolnikowi, nie mając nawet pojęcia, jak i gdzie go wcisnąć. Obejrzałam laptopa z obu stron i znalazłam odpowiednie gniazdo, to znaczy wyglądało, że będzie w nie pasował, ale początkowo nie chciał wejść. W końcu obróciłam go do góry nogami i zadziałało. Reszta już poszła jak z płatka. Wystarczyło klikać na ikonki folderów i przeglądać zawartość. Spojrzałam spod byka na Ilonę i choć wydawała się zajęta czatowaniem z kimś na komórce, to wolałam być czujna.
– A właściwie... co chcesz tam przeglądać? – Zainteresowała się po chwili.
– A tam takie pierdoły. Nie w tę, ale w przyszłą sobotę jadę... – zamilkłam, zdając sobie sprawę, że ona chyba nie miała pojęcia o tym, gdzie znajduje się mój syn. Bynajmniej nie chciałam jej o tym mówić. Zwłaszcza jej. – To znaczy... słyszałam o jednej imprezie i chciałabym się czegoś dowiedzieć. Może wyskoczyłybyśmy razem? – Zaczęłam lać wodę jak idiotka.
– No co ty? Emil mnie nigdzie nie puści, jak już to tylko z nim, a wiesz, że on nie jest imprezowym typem – odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.
– Szkodaaaa.... – Udałam zmartwioną.
– Na twoim miejscu, sama też bym się nie wybierała.
– Nie jadę sama tylko ze znajomą i jej chłopakiem – skłamałam naprędce.
– To dobrze... a co do jutra, to powinnaś o czymś wiedzieć.
Kliknęłam pierwszy katalog, w którym znalazłam masę zdjęć, ale nikogo na nich nie rozpoznałam. Zamknęłam i otworzyłam następny, gdzie znalazłam filmy, ale to też nie było to. Na pierwszym jakaś gównażeria skakała przez przeszkody na tych małych rowerkach. Na kolejnym to samo...
– Słuchasz mnie?
– Tak. Czekam, co chcesz mi powiedzieć. Domyślam się, że chodzi o tę nową, prawda?
– Właśnie. Miej na nią oko i nie zostawiaj samej w sklepie. Jak coś nawywija, to będzie twoja wina – ostrzegła.
– Tak jest... – oznajmiłam i zrezygnowana pozamykałam wszystko. Musiałam przejrzeć to na spokojnie i do głowy przyszedł mi inny pomysł. – Ale wpadniesz jutro, nie? – zagaiłam po koleżeńsku
– Tak, przecież ktoś musi otworzyć, głupolu. Po obiedzie też zajrzę i zostawię ci klucze – odpowiedziała bez przekonania.
– A mogłabyś mi pożyczyć do jutra laptopa? Mam kilka płyt ze zdjęciami i chciałabym wydrukować parę. Proszę... – Spojrzałam na nią maślanym wzrokiem.
– No nie wiem. – Westchnęła ciężko, łypiąc na mnie orzechowymi oczami. – Chyba że dodam drugie konto użytkownika. Nie chcę, żebyś przez przypadek coś mi tam namieszała.
...
– Jasna cholera! – zaklęłam na głos, omal nie dostając zawału.
Chwyciłam pierwszy lepszy ciuch, jaki miałam pod ręką i zaczęłam gorączkowo wycierać kawę ze stolika. Serce waliło mi jak szalone i naprawdę się przeraziłam. O mały włos a zalałabym laptopa, ale na szczęście zamoczył się trochę pod spodem, a na klawiaturę spadło tylko kilka kropel. To był kolejny dowód na to, że nie powinnam mieć w domu tego ustrojstwa. Jego żywotność z pewnością nie byłaby u mnie długa i tylko straciłabym na to niepotrzebnie pieniądze.
Odrzuciłam na bok wilgotną koszulkę, wypiłam resztki pozostałe w kubeczku i przeglądałam dalej.
Wcześniej zaczęłam od zdjęć i na kilku z nich rozpoznałam Młodego z jego „kozą". Niektóre naprawdę były dobre szczególnie te „w locie". Zastanawiałam się, dlaczego tak różnił się od pozostałych braci. „Może stara puściła się na boku?" – złośliwy głosik zapiszczał w mojej głowie.
Na samym końcu wpadłam na Młodego z jakąś dziewczyną, siedzącą mu na kolanach... Nie miał swoich maskujących okularów i od razu było widać, że się lubili. Nawet bardzo bym powiedziała...
Będzie cud, jak w tym gąszczu znajdę do jutra te nieszczęsne filmiki. Nie mógł mi wrzucić ich luzem? Następny katalog był bez nazwy, po otwarciu go na pierwszym zdjęciu ujrzałam faceta z kucykiem pochylającego się przy motorze. Na drugim sam motor i dalej ten sam facet. Przewinęłam w dół i znalazłam takie ujęcie, na którym stał przodem. Miał na sobie błękitną koszulkę umazaną smarem i patrzył groźnie na robiącego mu zdjęcie... Ten wyraz twarzy... Gdzie ja widziałam tego typa? Wyglądał znajomo i chyba on też mnie wtedy rozpoznał na parkingu, ale byłam tak skołowana, że szybko stamtąd czmychnęłam. Widząc go, czułam jakąś niezrozumiałą obawę i to mnie cholernie gryzło. Nie tracąc czasu, przewijałam dalej. Wnętrze samochodu, następne ujęcie wewnątrz wypasionej bryki braciszka, łąka i... w końcu... ja. „Nie do wiary, ten smark zrobił mi zdjęcia?" – wyrwało mi się dzikie warknięcie. Wyglądałam okropnie, normalnie jak oferma. Wysoko uniesione w powietrzu nogi i mina jak srający kot na pustyni, w dodatku rozczochrana i na kacu. Chciałam je pokasować, ale ostatecznie zostawiłam. W następnych katalogach znalazłam jakieś nieznane pliki, które nie były ani filmami, ani zdjęciami więc ryłam dalej. „Mogłeś mi, chociaż podać nazwę mały świrku" – zaklęłam w myślach, nieprzyzwyczajona do wypatrywania oczu w ten sposób.
Kątem oka zerknęłam na telewizor i obraz na nim, jakoś dziwnie mi się rozmył. Usłyszałam wcześniejszą kwestię wypowiadaną przez jebniętą Sułtankę Hatice, która działała mi na nerwy nawet bardziej niż ta cała Mahidevran i nie wytrzymałam.
– Na miejscu Sulejmana już dawno obcięłabym ci ten głupi łeb – mruknęłam pod nosem i ziewnęłam.
Byłam śpiąca, ale twardo szukałam dalej dowodów mojego „niedrętwego" zachowania na imprezie. Możliwe, że Młody mnie podpuścił, bo gdyby coś takiego miało miejsce, Ilona z pewnością by mi to wytknęła. Nie byłam też aż tak pijana, żebym zapomniała, co tam wyprawiałam. Chyba... Pamiętam, że graliśmy w rozbieranego pokera, a potem Ilona z Emilem wyszli, a potem... No właśnie, co było potem? Z pewnością wiedział o tym pulchny brunet, który jak nie trudno się domyślić, szpiegował dla młodszych Jastrzębi, a może nawet dla starych, kto wie?
Kliknęłam któryś z kolei katalog i w końcu znalazłam w nim krótkie filmiki. Niestety tego też było zbyt wiele i w efekcie od klikania rozbolał mnie palec. W dodatku wszędzie zaczęłam widzieć roześmianego Młodego i łapałam się na tym, że chyba zaczynam lubić tego skurczybyka.
Oczy miałam już dosłownie na zapałkach, gdy nareszcie natrafiłam na pierwsze krótkie ujęcie z imprezy, czyli otwieranie szampana. Nic ciekawego nie znalazłam, więc klikałam i klikałam, aż doszłam do ostatnich plików i moje oczy z bólem rozwarły się na całą szerokość...
– Ooo... w mordę... – jęknęłam i omal nie zaryłam nosem w klawiaturę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz